Jako dwudziestodwu-, może dwudziestotrzylatek, zeszyt służący mi jako wierszownik i dzienniczek lektur opatrzyłem wielkim podpisem UZURPATOR. Już wtedy zapominałem pojedynczych słów i słowa „uzurpować, uzurpator” ulatywały mi szczególnie często. Zapisanie jednego z nich na okładce zeszytu, który miałem pod ręką, pomogło. Po 40 latach, kiedy mam użyć tego słowa, szukam go w pamięci tylko przez pół sekundy. Mam wydeptaną ścieżkę do niego: najpierw przypominam sobie swój stary kajecik i zaraz potem widzę, jakże mi akurat potrzebnego, UZURPATORA.
Jak widać z poprzednich wpisów, ponad 20 lat temu zacząłem zapisywać różne swoje zapominania. Ich mnożenie się powodowało, że podejrzewałem się o sklerozę albo początki alzheimera, o którym się wtedy sporo mówiło. Wydawało mi się, że opis początków choroby może być interesujący poznawczo i warto takie zapiski prowadzić, póki jeszcze jestem świadomy i piśmienny. Zresztą moje narastające zapominalstwo i gapiostwo dla mnie samego było tyleż przykre, co fascynujące. Jak na alzheimera postępowało jednak nie dość szybko. Na alzheimera cierpi moja Matka i wiem z grubsza, jak on się dobiera do człowieka. Z czasem zacząłem swoje postępujące odklejanie się od coraz większych połaci rzeczywistości postrzegać jako rodzaj starczego dziwaczenia. Do dokumentowania go nie przykładałem się i tylko co parę lat dopisywałem coś do notatnika sklerotyka.
Nawet w tych notatkach widać jednak pewne charakterystyczne cechy mojej przypadłości. Przede wszystkim taką, że gapą totalnym staję się w sytuacjach wymagających podzielnej uwagi. Kiedy mogę się skupić na jednej czynności, wszystko jest na ogół w porządku i obywa się bez wykolejeń. Gafy zaczynam walić „zaaferowany rozmową” albo „zaabsorbowany myśleniem”, że zacytuję swoje własne spostrzeżenia. Kiedyś wydawałem się sobie mistrzem podzielności uwagi, wymagała tego choćby praca w radiu, gdzie często trzeba było mówić o jednym („najnowsza płyta Napierdalatora jest naprawdę w pytę”), drugiego słuchać (realizator w słuchawkach: „pokaż na palcach, który numer mam zagrać po zejściu, bo zapomniałem”), a myśleć o trzecim („telefon błyska a do wiadomości 7 minut, piosenka ma 4 i 33 sekundy, odebrać czy dalej napierdalać o Napierdalatorze?”). Radio w ogóle dostarczało mi wielu informacji o mnie, których jednak nie potrafiłem skleić w jedną całość. Mutek i Stiopa zapytali mnie kiedyś, czy jestem świadomy, że mówię w dziwny sposób, rwany, z długimi pauzami. Oczywiście byłem świadomy, zauważam to zawsze, kiedy swoją własną wypowiedź montuję i wycinam ile mogę tych pauz, ale dlaczego tak mówię, nigdy nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że myślę w inny sposób niż większość ludzi, zatem odwzorowanie tych myśli w języku też przebiega u mnie inaczej.
Słowniczek wyrażeń, do których mam wydeptane własne pokrętne ścieżki, byłby już całkiem pękaty. Podobnie jak u wielu moich rówieśników zawierałby głównie nazwiska. Wydeptywanie ścieżki przebiega przykładowo tak. Przez długie lata miałem przyjemność współpracować przy różnych okazjach z panią Danką Ł. z biblioteki. Przyjemność tę psuło mi notoryczne zapominanie jej nazwiska; kiedy mówiłem o niej, własny mózg wpuszczał mnie w maliny i podsuwał nazwisko pani Danki K., dla odmiany z radia, z działu tzw. koordynacji, z którą też współpracowałem latami, ale dawno temu. Ale takie samo nazwisko jak pani Danka z biblioteki nosił realizator dźwięku w radiu, Jacek Ł., ten co zapominał który numer Napierdalatora ma grać. Z nieznanych mi przyczyn jego nazwiska w ogóle nie zapominam. Kiedy zatem mówię o pani Dance, wiem, że nie mogę mówić szybko i zanim dojdę do jej nazwiska, przypominam sobie – bez trudu! – nazwisko Jacka z radia i wypowiedź moja na jej temat staje się płynną i bezbłędną.
Jeśli wstępna diagnoza psychiatry jest trafna i to co mam to jest ADHD, to chyba na nie i tak się nakładają ogólne objawy starzenia się. Nie ma czegoś takiego jak ADHD, które łapie się dopiero w dorosłości, jeśli masz ADHD jako dorosły, to jako dziecko też miałeś. Ale u mnie przez dobrych 20 lat dorosłości ono się dobrze ukrywało, przypadek uzurpatora był jednym ze zbyt nielicznych, aby dało się poznać, że coś jest nie tak.
Trochę głupio jest dowiedzieć się mając sześćdziesiątkę, że jest się innym, niż się dotychczas sądziło. No ale trudno. Na nową Drogę życia dostałem od mojej psychiatry broszurkę „ADHD u dorosłych. Przewodnik dla pacjenta”. Z takim przewodnikiem mogę Was śmiało zabrać na wycieczkę do krainy ADHD, zobaczycie, jak tam jest. Tzn. nic nie zobaczycie, bo jest ciemno, ale ja Wam wszystko opowiem. Proszę za mną i proszę nie dotykać przewodnika.
Zawsze podobało mi się nazwisko Floriana Nieuważnego a nigdy nie wiedziałem dlaczego. Czy to mój podtyp? Mogę podpisać się pod wypowiedzią Lidii B. z wyjątkiem tego, że w pracy jestem zbyt wolny i muszę dopytywać, bo nie ogarniam. Jestem pisarzem, więc muszę być wolny w pracy i raczej to, co mam do zrobienia, ogarniam. Z myśleniem, że jestem gorszy, też nie jest dokładnie tak. Wydaje mi się, że u mnie to nie jest myślenie, ale poczucie – czyli coś głębiej ukrytego, także przede mną. Z a n i m pomyślę, że jestem gorszy, już myślę i mówię sobie, że jestem dużo lepszy. Bardzo już dawno zauważyłem, że nie potrafię być niezły, że byłoby to dla mnie nieznośne. We wszystkim, czym się zajmuję, albo muszą być najlepszy, albo nie ma mnie. Jeśli nie mam szans być najlepszy w jakiejś dziedzinie, to w ogóle się nią nie zajmuję. A często są to, niestety, ważne dziedziny 🙁
Jedną z niewielu przykrych chwil w rozmowie z psychiatrą było jej stwierdzenie, że osławione poczucie niższości wyniosłem z czasów szkolnych. Dożyłem bowiem sędziwego wieku na przeciwnym biegunie, w poczuciu wyższości, w przekonaniu, że nie ukończyłem szkół, bo szkoły są dla głupków. Dla mnie najlepszą szkołą były wagary, chyba wspomniałem o tym w jakimś wierszu albo i dwóch. Trwałem w przekonaniu, że szkoła nie naruszyła mojej dziecięcej niezależności, a tu takie buty, naruszyła, i to nawet tę dorosłą. Wśród najbardziej wstydliwych i najbardziej wkurwiających snów, jakie miewam bardzo rzadko, ale regularnie, są sny szkolne: że czegoś nie wiem, nie umiem, że poddają mnie sprawdzianom, którym nie mogę podołać.
Całkiem niedawno spotkałem się z jedną z moich dawnych nauczycielek. Próbowałem sobie przed spotkaniem przypomnieć, jaka była, porównywałem ją z innymi i wyszło mi na to, że była jedną z najbardziej sympatycznych, że dawało się z nią całkiem nieźle porozumieć, może dlatego, że była jeszcze młoda i stawiała dopiero pierwsze kroki na pedagogicznej Drodze krzyżowej. Ale to były takie odczucia „klasowe”, wspólne z koleżankami i kolegami, chyba w miarę obiektywne. Natomiast te „subiektywne” były o wiele gorsze. Nie pamiętam żadnego konkretu, tematu lekcji, przedmiotu rozmowy, ale pamiętam uczucia, jakie często towarzyszyły moim z nią rozmowom, oczywiście zawsze albo prawie zawsze polegającym na odpytywaniu. Pierwsze to było poczucie głębokiego niezrozumienia, a drugie, jakże mi przykro przyznawać się do tego, poniżenia. Zatem pod pierwszą częścią wypowiedzi Marka H., dotyczącą czasów szkolnych, również się mogę podpisać. Natomiast o wspomnianych przez niego częstych zmianach nastroju i jak to u mnie z dziewczynami było napiszę w przyszłości, o ile psychiatrze uda się dokopać do najgłębszych pokładów traumy 🙂
Jak na razie najciekawszy w ADHD jest dla mnie deficyt uwagi, niezdolność do jej skupienia i rozległość wynikających stąd „zniszczeń”. I gdybym nie wziął tych zniszczeń w cudzysłów, też nie byłoby w tym określeniu żadnej przesady. To jest niszczące. A ciekawe dlatego, że swojej zdolności do skupienia uwagi nie można porównać ze zdolnością innych. Że jest się impulsywnym, to łatwo poznać po własnym zachowaniu. Wybucham tam, gdzie inni nie wybuchają, czyli w porównaniu ze średnią krajową jestem impulsywny. Ale jak porównać swoje skupienie czy jego brak ze zdolnościami innych ludzi w tym zakresie? Da się, ale jest o wiele trudniej.