Bardzo trudno mi znaleźć jakiś konkret stojący za tym wierszem, który bym mógł pokazać palcem. Chyba tylko w przypadku frazy „gdy prezydent państwa schlebia kibicom / a premier rządu policji” jest to możliwe. Jeszcze dzisiaj, 10 lat po występie premiera Tuska dla bandytów w mundurach, pamiętam dwa jego retoryczne wzwody: „każdy kto podnosi rękę na policjanta polskiego podnosi rękę na państwo polskie” i „kto obraża policjanta, obraża majestat rzeczpospolitej”. W roku 2016 miałem je w pamięci tym bardziej świeżo, podobnie jak zapowiedź „Idziemy po was” adresowaną do bandytów w szalikach, podczas gdy prezydentem był już Duda, sam bardzo chętnie się owijający odpustowym szalikiem kibolstwa polskiego. Co do reszty – to wiersz papierowy do kwadratu. Dużo wtedy czytałem o tarantyzmie, a format wiersza pomógł mi znaleźć – a i parę motywów do dopowiedzenia podpowiedział – wpis w kalendarzu „Ziemianin Galicyjski” z lat 30. XIX w.
ZNAKI Z ZIEMI, OGNIA, BYDŁA ITD.
Gdy chmury po górach szukają oparcia,
gdy skrzydeł dostają slogany,
gdy świeca się gnie od własnego gorąca,
gdy budżet dopina się z trudem,
gdy mąciwoda twarz traci w strumieniu,
gdy rzeka basową jest struną,
sól kamienieje a jeż bez przyczyny
zamyka się w sobie od środka,
gdy cugu nie mogą załapać kominy
karier, choć miechy aż trzeszczą,
gdy dawna się książka otwiera jak nowa,
gdy skóra jest sucha jak papier
i
gdy kurze przydarza się tarzać się w kurzu,
gdy ziemia pachnie nadzwyczaj,
bałwochwał znakuje swój rydwan rybeńką
a plewa nie puszcza się ziarna,
gdy koza jeść nie chce, gdy koń rusza uchem,
gdy baran certuje się z owcą,
gdy wół łeb podnosi i wącha powietrze,
gdy płonie ze wstydu heretyk,
gdy dzieci, biegając, wpadają na siebie,
gdy trup różowieje w kostnicy,
gdy gęsi parami się wznoszą w powietrze
i walczą, aż padną obydwie,
gdy bufon sam sobą oszołomiony
wyłania się z ziemi przy gliście
to znak, że kosmiczny Mistrz Rożna
obrócił świat z boku na bok.
Dziś
mało cię łączy z komedią chrześcijan,
jedynie wierność zmyśleniu
i jeszcze skłonność, by prostym konstrukcjom
powierzać ciężary nad miarę:
słup, krzyż, kratownica, szachulec
i słowo honoru murarza
trzymają cię w ryzach jak papier;
i jeszcze jedynie słowotok.
Więc
jeśli smak wody ci nie wystarcza,
w powietrzu brakuje powietrza,
jeżeli się rozklejają gatunki
a czas się mierzy pacierzem,
jeżeli i we śnie nie jesteś u siebie
i jeśli się boisz podążać
za własną myślą, co dzieje się często
wtedy, gdy myśl jest natrętna
jak mucha bądź szpieg wiadomego wywiadu
a zdania jak nóż się składają,
to
gdy prezydent państwa schlebia kibicom
a premier rządu policji,
gdy język ukrywa się za zębami,
gdy sąsiad węszy coś chciwie,
gdy coraz są dłuższe imiona i nazwy
wiaduktów, bibliotek i rond,
a w każdej rzeź ściga się z kaźnią, krew z łaźnią
i kwiaty pod nimi chcą kąsać,
gdy na noc zamyka się bramy i okna
i dłużej się tkwi nad kołyską,
ty
miej spakowane lub chociaż w porządku
wszystko, co najważniejsze.
11 sierpnia po zachodniej stronie horyzontu wzbiły się w niebo dwa wielkie słupy ognia, a słońce przestało świecić. 12 sierpnia przez cztery godziny padał grad o ziarnach wagi prawie pół funta każde. (…) Na dziedzińcu pewnego Don Porfida uniosły się w powietrze dwie gęsi i walczyły zażarcie dotąd, aż się pozabijały.
Oto wśród tych „znaków” z niezwykłą gwałtownością wyłonił się tarantyzm
Ernesto De Martino, ZIEMIA ZGRYZOTY