Andrzej Halicki spsiał (na melodię „Janek Wiśniewski padł”)

W Głosie w ankiecie w ostatniej swojej książce Człowiek, który odjechał napisało mi się, „że pokolenie, kiedyś tak obiecujące, / nie dość, że zeszło na psy, to jeszcze potem spsiało, / żeby podkulić ogon i skundlić się na koniec”. Myślę tam o własnym pokoleniu, które miało szczęście wziąć za młodu udział w rewolucji obalającej komunizm i wspominam też, że potem miało być już tylko lepiej. Kiedy ten wiersz pisałem, chodziły mi po głowie myśli w stylu „co się stało z naszą klasą”. Z Andrzejem Halickim byliśmy „w jednej klasie” pod koniec lat 80. w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Mieliśmy po dwadzieścia parę lat. Pisaliśmy i wydawaliśmy powielane na kserografie wiersze. Halicki nosił je do cenzury. Był to jedyny lekko zapalny punkt w naszych przyjacielskich stosunkach. Lekko, bo nie dotyczył spraw fundamentalnych. Co do istoty cenzury zgadzaliśmy się, chodziło tylko o zapał, z jakim Halicki toczył boje z szatańską instytucją, chyba zresztą wszystkie zwycięskie. Dla mnie cenzura była złem niekoniecznym, ale dziś już bym się z Halickim nie spierał tak gorąco, jak wtedy. Nie o to.

Nasze Drogi rozeszły się po 1989 r. Definitywnie, żeby już nigdy się nie zejść. Moje cudowne pokolenie jeszcze w XX w. zaczęło schodzić na psy. Szybko się okazało, że w nowej rzeczywistości nikt nie potrzebuje poetów, nawet służalczych, a komuna przynajmniej takich hołubiła. Nieliczni moi koledzy po młodoliterackim piórze trzymali się literatury do końca, większość tych obdarzonych jakimś talentem poszła do reklamy, większość pozbawionych talentu do polityki. Wśród tych pierwszych był np. Krzysiek Varga, z tej samej klasy mieszczącej się w „pokoju literackim” SDK. Tory jego i mojego życia też się rozjechały, ale nie definitywnie: miło mi i czytać dzieła dawnego kumpla, i spotkać się przelotnie raz na kilka lat. Halicki natomiast wybrał trzecie rozwiązanie i udał się na służbę do Donalda Tuska, w której pozostaje do dziś, przez co od lat wpadam na niego w telewizorze i w Internecie i na szczęście tylko tam.

W latach 90. co rusz widywałem go w roli, jak to nazywałem, nosiciela trenu Mazowieckiego. Został mistrzem drugiego planu, może nawet trzeciego; nie przyglądałem się uważnie, ale mogło być tak, że tren za Mazowieckim nosił Tusk, a Halicki nosił tren za Tuskiem. Wspinając się coraz wyżej po szczebelkach kariery (poseł, minister cyfryzacji, poseł do Parlamentu Europejskiego) staczał się coraz bardziej. Mało mnie to obchodziło i nie sądziłem, że będę musiał się jeszcze kiedykolwiek zajmować jego osobą. Ale kilka dni temu Halicki tak widowiskowo nakłamał na temat spraw fundamentalnych dla ludzkiego bytowania w tym łez grajdole, że nie mogę milczeć.

W rozmowie z Iwoną Szpalą z „Wyborczej” („Andrzej Halicki o polityce migracyjnej: Niestety, musimy być bezwzględni”) piesek Tuska łże tak bezczelnie, że porównałbym go do Urbana, gdyby nie dzieliła ich przepaść intelektualna. Urban potrafił przynajmniej być przewrotny i zgryźliwy, Halicki natomiast kłamie prosto w oczy, bierze do ręki gówno, w które wdepnął jego patron, i powtarza: sama pani widzi, że to miód. Z polskiej pasieki, chce pani też liznąć?

„Nikt nie chce zawieszać konstytucji ani praw człowieka, które są fundamentem, na którym budowana była wspólnota europejska” – mówi Halicki.

Dziennikarka zauważa, że Tusk zapowiedział zawieszenie prawa do azylu. Halicki: „Ale on tak tego nie powiedział. Jeszcze raz cytuję: »tymczasowe i terytorialne zawieszenie możliwości składania wniosków«”.

Porównajmy jeszcze dwa razy zapis filmowy wypowiedzi Tuska z dosłownym cytatem tej wypowiedzi przytoczonym przez Halickiego, aby przekonać się, że brzmią one identycznie.

„Ale on tak tego nie powiedział. Jeszcze raz cytuję: »tymczasowe i terytorialne zawieszenie możliwości składania wniosków«”.

„Ale on tak tego nie powiedział. Jeszcze raz cytuję: »tymczasowe i terytorialne zawieszenie możliwości składania wniosków«”.

Trochę później dziennikarka pyta o szczegóły nowych dyrektyw Unii Europejskiej i jej plany na przyszłość. „Zawieszenie prawa do azylu?” Człowiek, który pięć minut wcześniej powiedział, że nikt nie zamierza zawieszać praw człowieka, odpowiada: „Tak”.

Przyznacie, że nie są to kłamstwa wyrafinowane. Ale to nie wszystko, daleko nie wszystko. Halicki chyba postrzega siebie jako nowego Machiavellego i bardzo się sobie w tej roli podoba, więc dodaje jeszcze: „Ten mechanizm jest właśnie po to, by chronić prawa człowieka”. Dziennikarka jest trochę zdziwiona, że żeby chronić prawa człowieka, trzeba je zawiesić, naiwnie więc dopytuje wielkiego myśliciela: „Ale w jakim sensie?”. Tu następuje wymiana zdań warta obszerniejszego przytoczenia.

W takim, że procedurę dziś wykorzystują przeciwnicy tych praw. Nie powie pani, że osoby, które fizycznie atakują naszych strażników granicznych czy żołnierzy, takie zorganizowane i doposażone sprzętem grupy z granicy to osoby, które są ofiarami politycznych prześladowań. Że tam chodzi o wartości, ochronę praw człowieka. To są przestępcy, którzy nie powinni mieć żadnego wspomagania.

Ale chyba nie wszyscy na granicy są przestępcami?

Na białoruskiej granicy nie zobaczy pani kobiet z dziećmi ani uciekinierów, którzy mają wyroki sądowe i rzeczywiście są ofiarami reżimów.

Skąd pan to wie?

Bo jeśli ktoś naprawdę ma tego rodzaju problemy, procedura jest bardzo prosta: zgłasza się do polskiej ambasady, konsulatu, humanitarną wizę można zawsze otrzymać. Tu nikt nikomu nie odmówi pomocy. Wręcz odwrotnie. Tym ludziom należy się prawo do ochrony, a jeśli ktoś taki znalazłby się na białoruskiej granicy – staje się dokładnie taki sam, jak reszta agresywnie zachowujących się, w tym wypadku przestępców.

Taki sam?

Owszem, bo jeśli chodzi o drogę do Warszawy, to ona na pewno z Bliskiego Wschodu nie wiedzie przez Mińsk czy Moskwę. I każdy na świecie wie, że mamy sytuację wojenną, a Putin jest agresorem, który zagraża bezpieczeństwu. A to oznacza, że nie można z nim współpracować i liczyć na jego pomoc. A jeśli chodzi o przelot do Moskwy czy Mińska i wyposażanie tych ludzi w drągi, kamienie, czasem poważniejszy sprzęt, to nie jest to procedura pokojowa i azylowa. Na granicy zginął żołnierz, rannych zostało kilkudziesięciu pograniczników. W czasach komuny kilka razy przekraczałem granicę bez paszportu, świadomie łamałem komunistyczne prawo, ale to nie oznaczało, że mógłbym popełniać tego rodzaju przestępstwa.

Spróbuję policzyć kłamstwa Halickiego, przynajmniej te najbardziej ordynarne.

1. „Procedurę dziś wykorzystują przeciwnicy tych praw”. Jeśli przeciwnicy jakichś praw wykorzystują procedury stosowania tych praw, aby te właśnie prawa łamać, nie znaczy to, że dla ochrony tych praw należy je zawiesić. W oczywisty sposób należy dopracować („uszczelnić”) procedury. Przykład praktyczny: człowiek ma prawo zaparkować auto w strefie płatnego parkowania, uiszczając za to opłatę. Przeciwnicy tego prawa wykorzystują towarzyszące stosowaniu go procedury, aby to prawo łamać: pobierają bezpłatny bilet na 15 minut, a parkują godzinę, udają że nie widzą mandatu za wycieraczką itp. Jeśli po odkryciu przypadku kierowcy, który dwa dni parkował na bilecie na 15 minut, władza lokalna tymczasowo i terytorialnie zabroni parkowania w ogóle, wcale się nie przysłuży ochronie prawa do parkowania. Powinna raczej zmobilizować parkingowych do częstszych i solidniejszych kontroli.

2. „Nie powie pani, że osoby, które fizycznie atakują naszych strażników granicznych czy żołnierzy…” itd. No właśnie pani tego nie powie! Nie powiedziała i nie powie. Nikt jeszcze nie powiedział, że oczekuje wpuszczania do Polski i przyznawania azylu osobom fizycznie atakującym strażników czy żołnierzy. Jeśli ktoś zdaniem Halickiego tak powiedział, niech go Halicki wskaże. Wszyscy obrońcy praw człowieka podkreślają, że pragną, aby państwo polskie potrafiło – dzięki procedurom, które samo wprowadziło – odróżnić przestępcę od ofiary i nie traktowało ofiar jak przestępców. Przykład praktyczny: po wprowadzeniu całkowitego zakazu parkowania, oczywiście czasowo i terytorialnie, do parkingowego Halickiego przychodzi dziennikarka i prosi, aby miał wzgląd na inwalidów, dla których możliwość zaparkowania stanowi kwestię być albo nie być. „Nie powie mi pani – strofuje ją parkingowy Halicki – że ten karczycho, który na piętnastominutowym bilecie dwa dni balował na siłce, w kasynie i na dansingu, jest inwalidą!”

3. „Na białoruskiej granicy nie zobaczy pani kobiet z dziećmi…” A na tych zdjęciach co widzisz, pudlu wysoko utrefiony? Araba kopulującego z krową? Jakiej płci była nauczycielka z Etiopii Mahlet Kassa, której strażnicy polskich granic nie tylko nie udzielili pomocy, ale najchętniej zostawiliby jej ciało w lesie, żeby zgniło i zgniłoby rzeczywiście, gdyby go nie odnaleźli i nie pochowali dzielni Polacy, zwykli ludzie bezinteresownie ratujący innych ludzi albo chociaż ciała innych ludzi? Jakiej płci był Erytrejczyk, który w kwietniu, po miesiącu tułania się po bagnach pogranicza urodził w lesie dziecko, którym nawet obrońcy polskich granic chwalili się w Internecie? Czy Straż Graniczna kłamała, kiedy twierdziła, że dziecko to urodziła kobieta? Do kogo należy stopa z palcami odmrożonymi na granicy Polski tak, że odpadły: do 12-letniej dziewczynki z Mali, jak twierdzi autor zdjęcia, czy do przestępcy fizycznie atakującego naszych strażników, jak twierdzisz ty?

4. „Procedura jest bardzo prosta: zgłasza się do polskiej ambasady, konsulatu…”. O parę dni wcześniejszy od wywiadu Halickiego raport wiceministra obrony narodowej podaje, że najczęściej próbują się dostać do Polski uciekinierzy z Afganistanu, Syrii i Iranu. Że konsulatu ani ambasady polskiej w Afganistanie nie ma, o tym Halicki jako rasowy polityk ma prawo nie wiedzieć. Szkoda, że nie powiedział, jak sobie wyobraża dalszy dalszy ciąg tej prostej procedury w Syrii lub Iranie. Czy zdaniem Halickiego irańscy lub syryjscy uchodźcy po wyjściu z polskiej ambasady z wizami humanitarnymi udają się do miejscowego portu lotniczego, kupują bilety i żegnani kwiatami przez obsługę lotniska odlatują do Warszawy, tego się z rozmowy nie dowiemy.

Przypomnij sobie, szczekaczko, czasy, kiedy sam byłeś ofiarą totalitarnego państwa, a nie jego beneficjentem. Spierdalało się jak kto mógł, tak czy nie?

5. „Jeśli ktoś taki znalazłby się na białoruskiej granicy – staje się dokładnie taki sam, jak reszta agresywnie zachowujących się, w tym wypadku przestępców”. To stwierdzenie jest tak rażąco niesprawiedliwe i głupie, że aż nie da się z nim polemizować. Muszę się ograniczyć do praktycznego przykładu. Oto Andrzej Halicki, który chwali się na stronie internetowej, że „od ponad czterdziestu lat wiernie kibicuje stołecznej Legii Warszawa”, idzie na mecz Legii. A tu biletów zabrakło. Jako wierny kibic Halicki postanawia wejść na stadion bez biletu, przez płot. Idzie pod płot, a tam zadyma, kibole wspinają się na ogrodzenie i plują z góry na ochroniarzy, ochroniarze wyłapują kiboli i stosują wobec nich pushbacki, idą w ruch kastety, łomy, dzidy… Halicki postanawia nie brać w tym udziału. Woli nie obejrzeć meczu niż pluć na ochroniarzy. Czy to, że znalazł się pod płotem wśród kiboli, sprawiło, że stał się dokładnie taki sam jak reszta agresywnie się zachowujących w tym przypadku przestępców? Z przyczyn tkwiących w samej logice i stanowiących jej istotę nie jest możliwe, żeby człowiek nieplujący i nieużywający kastetu był dokładnie taki sam jak ludzie plujący i używający kastetów.

6. Co tam logika, kiedy partia w potrzebie. „Każdy na świecie wie, że mamy sytuację wojenną, a Putin jest agresorem, który zagraża bezpieczeństwu. A to oznacza, że nie można z nim współpracować i liczyć na jego pomoc”. Nieprawda wielopiętrowa, prawdziwy wieżowiec kłamstwa. Praktyczny przykład dotyczący „każdego na świecie”: skoro minister i europoseł może nie wiedzieć, że jego państwo od kilkunastu lat nie ma placówki dyplomatycznej w Afganistanie, to skąd pewność, że np. prosta kobieta z Rwandy pozbawiona dostępu do środków masowego przekazu świetnie się orientuje w sytuacji politycznej w naszej części Europy?

Zabawne, że posługując się kłamstwem o „sytuacji wojennej”, Halicki wiernie naśladuje nie kogo innego, tylko Putina. Putin kłamie, nazywając wojnę na Ukrainie operacją specjalną, bo próbuje zanegować oczywisty fakt zbrojnej agresji. Halicki i wszyscy, którzy mówią o „sytuacji wojennej” czy „wojnie hybrydowej” kłamią, bo chcą wywrzeć wrażenie, że jesteśmy w stanie wojny, która usprawiedliwiłaby nadanie sobie przez nich specjalnych uprawnień. Jeśli Halicki zapomniał w Brukseli języka ojczystego, niech sobie w słowniku sprawdzi, co znaczy słowo „wojna”. Nie ma żadnej wojny na granicy polsko-białoruskiej, ani hybrydowej, ani niehybrydowej. Jest nasilona ilość prób nielegalnego przekroczenia granicy.

Zgadzam się z Halickim, że Putin jest zły, ale nie zgadzam się na używanie Putina jako jedynego kompasu moralnego we współczesnym świecie. Nadużyciem jest przykładanie do każdego działania kryterium „szkody” czy „pożytku” dla Putina. Po słowach „nie można z nim współpracować i liczyć na jego pomoc” należało dodać, towarzyszu Halicki: „chyba że nie ma się innego wyjścia”. Praktyczny przykład: w 2013 r. Edward Snowden zaryzykował życiem, ujawniając i udowadniając m. in. stosowanie przez USA masowej inwigilacji obywateli własnych i wielu państw Europy i Azji oraz szpiegowanie przez Stany Zjednoczone instytucji Unii Europejskiej i kilkudziesięciu czołowych polityków europejskich. Po ucieczce z Hongkongu unieruchomiony na lotnisku w Moskwie prosił o udzieleniu azylu kolejno 21 państw, w tym Polskę. Wszystkie mu odmówiły. Rzecznik polskiego MSZ Bosacki (ministrem był wtedy Sikorski, premierem Tusk) powiedział, że “spróbuje wysłać pismo na moskiewskie lotnisko – gdzie przebywa Snowden – prosząc o wysłanie prawidłowego wniosku i uzupełnienie tego pisma”. Po miesiącu męczarni na lotnisku doprowadzony do ostateczności Snowden poprosił o azyl Putina i dostał go. W 2015 r. Parlament Europejski skupiający przedstawicieli krajów, które odmówiły Snowdenowi ochrony, w specjalnej rezolucji wezwał (nie podał, kogo) do zapewnienia Snowdenowi ochrony i zapobiegnięcia jego ekstradycji „w uznaniu dla jego statusu osoby zgłaszającej przypadki naruszenia i obrońcy praw człowieka na szczeblu międzynarodowym”. Tym sposobem Snowden został ostatecznie skazany na Putina, w 2022 r. otrzymał rosyjskie obywatelstwo i mieszka w Rosji z rodziną. Wielokrotnie deklarował chęć powrotu do USA, o ile zapewni mu się przeprowadzenie obiektywnego śledztwa w jego sprawie. Biorąc pod uwagę niezwykle trudną sytuację, w jakiej się znalazł, zachowuje się nader godnie i wyraża się o Putinie na tyle dobrze, na ile musi, żeby nie spotkać się za szybko z Bieriezowskim, Niemcowem i Nawalnym. Tymczasem Internet zapełnił się szczurami pouczającymi tygrysa, że zadał się z hieną.

7. „Wyposażanie tych ludzi w drągi, kamienie, czasem poważniejszy sprzęt”. Żądam od kłamczucha Halickiego poparcia swoich twierdzeń dowodami. Nie będę okrutny i mogę byłemu koledze odpuścić ten „poważniejszy sprzęt”, ale o jedno małe pokwitowanko odbioru kamieni od Łukaszenki w dowolnej ilości jednak się upominam.

8. „Na granicy zginął żołnierz, rannych zostało kilkudziesięciu pograniczników…”. W wypowiedzi Halickiego rannymi stali się „poszkodowani”, o których mówił Bejda i których liczbę określił na 63. „Poszkodowanym” może być żołnierz, który stracił guzik, którego ślubował nie oddawać, ale niech będzie, że było 63 rannych.

Dwóch zostało rannych, kiedy w ramach operacji Bezpieczne Podlasie rozładowywali pistolet maszynowy Glauberyt i jeden strzelił sobie w nogę tak nieszczęśliwie, że ranił drugiego w palec. Trzech trafiło do szpitala po tym, jak pojazd uderzeniowy Żmija, którym wracali z patrolu, wpadł do rowu. Trzech doznało obrażeń, w tym złamania nogi, tu zacytuję samo Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, „W wyniku gwałtownego hamowania”, kiedy wracali z wykonywania zadań na granicy (ocenę prędkości, z jaką trzeba jechać Drogą Gobiaty-Bobrowniki, żeby przy hamowaniu złamać nogę, zostawiam specjalistom). Jedenastu trafiło do szpitala, kiedy wojskowa ciężarówka wjechała w drzewo. Trzech, „którzy jechali wspomóc kolegów na granicy”, kiedy kierowca na widok żubra zahamował tak niefortunnie, że auto się wywróciło (ocenę, jak zachowa się na widok ruskiego czołgu pojazd wojskowy, który kładzie się na plecach na widok żubra, zostawiam specjalistom).

Mamy 22, zostaje 41. Absolutnie nie lekceważę tych, którzy zostali zranieni przez agresywnych napastników i jak każdemu normalnemu człowiekowi bardzo mi żal tego zabitego. Ale zwracam Halickiemu uwagę, że co najmniej jedną trzecią strat poniesionych przez nasze siły zbrojne na granicy zadaliśmy sobie sami, niszcząc przy okazji ojczystą przyrodę i zabijając chronione rzekomo prawem żubry. Płot Wąsika, obecnie zwany Płotem Wąsika-Kosiniaka-Kamysza, został postawiony w celu ochrony granicy państwowej. Rozwiązanie przydatne w wojnie Kargulów z Pawlakami w ogóle się nie sprawdza we współczesnych realiach; jak wysoko potrafią fruwać płoty w rzeczywistej „sytuacji wojennej”, może sobie Halicki obejrzeć na filmach z Ukrainy. Zwracam też uwagę europosła Halickiego, że jedyny żołnierz zabity na granicy nie zginął od broni laserowej ani od bomby burzącej, ale od uderzenia zadanego bronią ludzi dzikich, dzidą własnej roboty. Żołnierz zginął, bo został podstępnie i brutalnie zaatakowany, tak. Ale zginął też dlatego, że źleście go wyszkolili. Poddaję także pod rozwagę fakt, że po ataku tym obrońcy polskich granic nie wsiedli do pojazdu uderzeniowego Żmija i nie ujęli pieszego lansjera, zanim uciekł z powrotem na Białoruś. Dlaczego? Bo odgradzał ich płot, którego nie potrafili sforsować.

9. „W czasach komuny kilka razy przekraczałem granicę bez paszportu…” itd. Pierwsze słyszę, nigdy mi nie opowiadałeś! Ale nawet jeśli to czcza przechwałka, to jej wygłoszenie tym bardziej zobowiązuje cię do zagwarantowania innym praw, które przyznałeś sobie. Nie jestem kłamczuchem jak ty i nie twierdzę, że przedostać się przez granicę próbują wyłącznie uchodzące przed prześladowaniami kobiety i dzieci. Ale i ty, i ja mamy obowiązek niesienia pomocy nie przypadkiem zwanej humanitarną tym, którzy jej potrzebują i którym nieść ją możemy.

10. „Musimy być bezwzględni”. Nieprawda. Nie masz prawa być bezwzględny, łachmyto. Cała historia ludzkości uczy tego, że nie wolno być bezwzględnym. Musimy mieć wzgląd na słabych i skrzywdzonych.

Kiedy Halicki mówi: „Wykorzystywanie procedur i powoływanie się na prawa człowieka uważam za szczyt hipokryzji”, przemawia do nas ktoś z dna człowieczeństwa. Obraża nie tylko lepszych od siebie ludzi i lepszych pisarzy, nie tylko Janinę Ochojską, nie tylko Paulinę Bownik, nie tylko Piotra Czabana, nie tylko Mikołaja Grynberga – obraża człowieka jako gatunek, jedyny gatunek, który rozróżnia dobro i zło. I może nie tyle spsiał – psy nie kłamią – co odczłowieczył się. Uczynił z siebie godzien umieszczenia w Sévres wzorzec homunkulusa, ludzkiego pokurcza powstałego z młodego wrażliwego poety wskutek nazbyt długiego parania się polityką.

Donald Tusk i  Andrzej Halicki i jego pies. Źródło: halicki.pl