Bohaterowie naszych lektur. Sowa i przyjaciele, Epifaniusz i Halt

Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata i Błogosławiona wina to dwie kolejne książki Zofii Kossak-Szczuckiej doskonale dobrane przez ministra edu do zainteresowań współczesnego ucznia. W sposób atrakcyjny, ale nie wulgarny, bez epatowania tanią dosłownością, pozwalają czytelnikowi wejrzeć w dekolt Wielkiej Literatury Narodowej. W Kłopotach… ulubiona literatka pana Birary nie boi się poruszać takich tematów jak nośność kur czy bogactwo szaty roślinnej okrywającej sromotę piastowskich gleb. Tym samym pomaga młodemu Polakowi odnaleźć prawdziwe wartości wśród pokus rzeczywistości wirtualnej, deep fake’ów i zabójczej ideologii spod znaku róbta co chceta, czyli nie chodźta na religię, zmieniajta se płeć itd. Wszystkie te walory widać jak na dłoni już od pierwszego zdania: „Dom w Górkach był bardzo stary, zamieszkujący go zaś podcipek, zwany Kacperkiem, chełpił się nieraz, że jest jednym z najstarszych podcipków, czyli skrzatów domowych, na Śląsku”.

W okresie komunizmu problematyka skrzatów domowych traktowana była po macoszemu, uchodziła za tabu tak w życiu rodzinnym, jak i w szkolnym. Dlatego Kossak-Szczucka zaczyna od wyjaśnienia w przystępnych słowach, skąd się skrzaty biorą. Podcipek Kacperek urodził się „300 lat temu”, czyli dziś już 400, kiedy ksiądz „święcił” mury nowego domu w Górkach. Kacperek nie powstał z komórki jajowej i plemnika, ale „ze zgodnego wysiłku cieśli, z ochoczej pracy murarzy, z błogosławieństwa strząśniętego wraz z wodą święconą, z dobrych myśli”. Niestety, w jego domu, „podobnie jak na całym Śląsku, zamieszkali Niemcy. Niemcy byli obcy, niemili”. Na szczęście po pewnym czasie „Niemcy, źli okropnie, musieli wrócić do siebie”, a w domu zamieszkali między innymi Tadzio i Julek, którymi opiekowały się dwa anioły stróże, Majaja i Tenniema. Á propos: czytelnik współczesny na pewno jest ciekawy, czy Kacperek posiadał przyrodzenie. Pisarka już na początku lektury informuje, że Kacperek miał przyrodzenie i to psotne.

Na pobliskiej górze mieszkał Sato, „szatanek leśny”. Jego tajnym współpracownikiem była sowa, „niedobra”, „kołtuniasta” i prawdopodobnie poniemiecka, gdyż co wieczór latała szpiegować Polaków. „Była zuchwała i nieraz do rana prawie przebywała blisko domów, podsłuchując, co mówią ludzie budzący się ze snu”. Razu pewnego sowa zajęta podsłuchiwaniem nie zauważyła, że wzeszło „złote słońce, jasne, wielkie, nieśmiertelne, najpiękniejszy ze wszystkich twór Boży”. Uciekała przed bożym stworem tak szybko, że nie wyrobiła się na zakręcie, straciła przyczepność do realu, pierdyknęła łbem w drzewo i spadła na łąkę. „Tam leżała kawał czasu, aż zobaczył ją buhajek Hugo i zawołał swego brata, roztropnego Horacego”.

Nauczycielu! Uczyń w tym miejscu dygresję na temat śladów lektury Horacego w Nędznikach Hugo, gdyż druga taka okazja może się nie nadarzyć.

Do buhajków Hugo i Horacego dołączyli Tadzio i Julek, którzy zabrali sowę i zamknęli ją na strychu. Niewdzięczna sowa skorzystała z okazji i ukradła ze strychu kolczyk, który podcipek Kacperek na co dzień nosił w uchu, ale na noc odkładał.

Nauczycielu! Nie omieszkaj wyjaśnić uczniom, że nosząc kolczyk w uchu, upodabniają się do podcipków.

Kolczyk Kacperka był magiczny. Spełniał jego życzenia. Ale kiedy sowa przekazała go Sato, kolczyk milczał jak głaz. Sato zlecił więc sowie i przyjaciołom: ikoro, opryskliwcowi, żernikowi, awilowi i laptopkowi porwanie Kacperka, żeby zmusić go do podania loginu i hasła do kolczyka.

Po uprowadzeniu Kacperka przez sowę i przyjaciół dom w Górkach pozbawiony był podcipka, więc pirusek, kluczek, szczypiorek i kanapony udali się po radę do Hlacza Chlustacza. Hlacz Chlustacz utrzymywał stosunki ze Świdrowcem, kolejnym TW szatanka Sato. Zaplanowano zatem prowokację połączoną z próbą odbicia Kacperka.

Chlustacz powiedział Świdrowcowi, że żeby kolczyk podcipka zadziałał, trzeba go słońcować przez 9 dni. Prowokacja się udała: wyżej wymienieni mieszkańcy domu plus akwadon, smoliki, klawiki, igiigi, gołąb Filon, psy i koty siłą odbiły Kacperka z rąk sowy i przyjaciół, a przy okazji zabrały poddany słońcowaniu na polanie kolczyk i wszystko dobrze się skończyło.

Zaznaczam, iż w streszczeniu powyższym operowałem nazwami i imionami faktycznie występującymi w lekturze, dla podtrzymania zainteresowania uczniów zmieniając jedynie podciepka na podcipka i latopaka na laptopka, zaś anioły stróże Majaja i Tenniema w oryginale nosiły imiona Majala i Tanema, które również uznałem za warte podrasowania.

Dworek rodziny Kossaków w Górkach Wielkich. To o jedno z tych drzew rozbiła się kołtuniasta

Błogosławiona wina to lektura dla dzieci starszych, zachowująca wszystkie walory Kłopotów Kacperka… i dokładająca do nich walor stylizacji archaicznej, gdyż akcja rozgrywa się w XVII w. Poseł Mikołaj Sapieha z Kodnia wskutek uroku niemałej importancji zachorzał, udał się zatem z taborem wojewodzińskim do Rzymu, do przychodni ojca świętego z dużych liter. Zamiast z wyżej wymienionym, spotkał się tam z kardynałem i rozmawiał z nim przez 16 stronic o Watykanie jako wszetecznicy, o zdzierstwie i rozpuście mnichów, o powszechnym przekupstwie wśród kleru, o setkach więźniów gnijących w lochach Watykanu, o nepotyzmie i o tym, że przewiny namiestników chrystusowych z dużych liter nie mają wpływu na losy kościoła z dużej litery, bo jest on święty i odmienny od ludzkich instytucji, zatem gdy zwierzchnicy kościoła z dużej litery popełniają błędy, to i tak postępują zgodnie z wolą z dużej litery bożą, bo wszelka ułomność w ramach kościoła chrystusowego z dużych liter służy nieomylnie woli z dużej litery bożej, a prosty chrześcijanin nie ma potrzeby rozsądzać, czy ojciec święty z dużych liter myli się lub nie, bo odpowiada on za swe czyny tylko przed bogiem z dużej litery, chociaż zatem rejestr prywatnych błędów papieży jest długi i ciężki, to rejestr ich błędów jako kierowników kościoła z dużej litery jest czyściutki jak nogi mesjasza, który przez dwa dni chodził po wodzie i cały czas miał z górki. Gadali jeszcze i o tym, że jeśli chrześcijanin, otrzymawszy rozkaz swojej duchownej zwierzchności, zastanawia się nad słusznością zlecenia, to grzeszy i jeśli ośmieli się wierzgać przeciw jarzmu z dużej litery bożemu, to będzie przymuszony iść pod ciężkim batem i kropka. Wskutek kardynalskiej nawijki Sapieha ze wstydem i skruchą rewokował wszystko, co wcześniej był się ośmielił po szlachecku rąbnąć o wszetecznicy i nepotyzmie. Wtedy kardynał poradził mu, żeby pogadał z obrazem Matki Boskiej Gwadelupskiej w paludamencie, który znajduje się w oratorium papieskim, to obraz ten zrobi cud i go uzdrowi.

Nauczycielu! Niechaj każdy uczeń w ramach zadania domowego sto razy napisze w zeszycie Matka Boska Gwadelupska w lapudamencie, bo jak który zrobi literówkę, to może podpaść pod obrazę uczuć elegijnych i wyląduje w poprawczaku.

Matka Boska Gwadelupska w dupalamencie była na rytrakcie w oratorium bardzo podobna do samej siebie, gdyż rytrakt ten stanowił kopię malunku z natury pędzla Łukasza ewangelisty, na dowód czego kardynał przytoczył portret pamięciowy Matki Boskiej sporządzony przez świętego Epifaniusza, który znał Matkę Boską osobiście i twierdził, że jednocześnie była ona osobą czarnoskórą i miała skórę koloru pszenicy, oczy żółte, brwi powiesiste jak Breżniew, nos przydługi, twarz pociągłą, dłonie drobne, palce długie. Sapieha udał się do oratorium i zakochał się w Matce Boskiej Gwadelupskiej od pierwszego wejrzenia. Wyzywał ją przy tym od matek nienaruszonych, zwierciadeł sprawiedliwości i stolic mądrości. Potem wydawało mu się, że Gwadelupska jest kolejno, uczciwszy Wasze uszy, tęczą, Ruth pokłośną, drabiną Jakubową, obłokiem Eliaszowym i furtą jasności niebieskiej. Potem „prosty, nie ćwiczony umysł pana Sapiehy”, który jako żywo przypomina mi w tym miejscu umysł pana Birary, „począł szybować tak śmiele, że w olśnieniu pojął nagle, skąd bierze się ten blask otaczający Najświętszą. Zrozumiał niezbicie, że stało się tak, ponieważ była nie tknięta przez grzech. Najczystsza, niepokalanie poczęta. Nie obciążał jej błąd próżnej, pożądliwej Ewy. Wolna od zmazy, zachowała piękność i moc, jakie były udziałem ludzi przed upadkiem. (…) Wartki nurt grzechu, porywający pokolenie za pokoleniem, zatrzymał się przed wybranką Bożą, cofnął i minął, zostawiając Ją nietkniętą” i tak dalej jeszcze przez dwie strony, aż wreszcie kanonik Boćkowski szturchnął Sapiehę, który tak odleciał, że byłby się niechybnie zabił o sklepienie świątyni, gdyby go wzmiankowany Boćkowski nie wytrącił z tej psychedelii. Po wyjściu z oratorium Sapieha wskoczył na ogiera, zeskoczył z ogiera, biegał w kółko i krzyczał jak wariat „Jestem zdrów!”. Udał się znów do kardynała i obwieścił mu, że Gwadelupska zwróciła mu zdrowie i zawróciła w głowie. „Bóg, gdy daje, to z pełna daje” – rzekł kardynał, któremu nie wypadało w lekturze szkolnej powiedzieć „Jak Bóg dopuści, to i z kija popuści”. Słowy temi ośmielon, Sapieha wyznał kardynałowi, że bez Gwadelupskiej do ojczyzny nie powróci. Życia bez niej już sobie nie wyobraża. Zakochał się w nosie przydługim i brwiach powiesistych. Sarmackim zajątrzony animuszem pada kardynałowi do nóg, o obraz prosi. Jedzie na maksa, donosi na własną ojczyznę jak jaki europoseł, mówi, że w Polsce bardzo silna jest pogańska opozycja, pełno demonów, na które ten obrazek by pomógł, wymienia szpetne waruki, wije zielonawe, spod progów wypędzone rogoboje i różne inne odmieńce, które krowom odbierają mleko, zboże psują po zaświrkach i polskie niewiasty rozkoszami nęcą, wspomina też o kudłatych beznańcach, czym czuję się dotknięty osobiście. Na zwalczenie rogobojów i waruk kardynał proponuje Sapieże „szczątki świętej Cecylii, świętego Tomasza z Akwinu palec, świętej Łucji panny i męczenniczki z ramienia kostkę, świętego Wincentego zęby, świętego Kasprycjusza cząstkę głowy i goleń, świętego Piusa papieża strzęp habitu, świętej Inkulenty panny prochy z autentykiem, na koniec całkowite ciało świętego Juliusza męczennika z inskrypcją i lampką, którą przy modłach ten wielki święty zapalał… Na koniec [u Szczuckiej każda kwestia ma dwa końce – J.P.] ciało świętej Kandydy męczenniczki, z garnuszkiem, w którym strawę gotowała, i lampą…”, ale obrazu, powiada, nie da. W tym miejscu wielkiej pisarce przypomniała się legenda o statui Maryi dłuta ewangelicznego Łukasza, więc kardynał ni z gruchy ni z pietruchy opowiada ją przez 12 stron.

Serce nie sługa, krew nie woda, pecunia nie omlet. Sapieha przekupstwem nakłonił zakrystiana oratorium, żeby ukradł dla niego Gwadelupską, co ten uczynił w akcie symonii i damnifikacji. Sapiehę bardzo bawiło, że zakrystian dał się nabrać i uwierzył mu na słowo, że weźmie go ze sobą do Polski, a teraz na pewno go złapią i spalą na stosie. W drodze do ojczyzny polscy złodzieje spotkali orszak prowadzący do Rzymu na egzorcyzmy człowieka opętanego przez demony. Opętany nagle klęknął przed koniem rasy nizinnej polskiej i zaczął się do niego modlić. Wszyscy uznali, że to sprawka demona, bo z jakiej innej przyczyny miałby się człowiek modlić do konia. Jeden Sapieha wiedział, że stało się tak za przyczyną Gwadelupskiej, która zwinięta w rulon jak trusia wisiała przy łęku siodła tego właśnie konia w postaci tulejki. A prawdziwa orgia uzdrowień zaczęła się z chwilą zawieszenia ukradzionego obrazu w kościele w Kodniu. „Bogucki, skarbnik nurecki, z dawna niewidomy, otworzył oczy szeroko i krzycząc: »Widzę!« – począł iść ku ołtarzowi. Tuż za pierwszym rozległ się krzyk drugi: »Ja wiżu!« – wołał Pyłyp, znachor, potajemny żerec, któremu rysica oczy poszarpała. Runęły na posadzkę kule i chłop z Kozianówki, od wielu lat chromy, wyprostował się i ręce podniósł dziękczynnie ku górze:

– Matko miłosierdzia!

– Matko Łaski Bożej! – ryknął ksiądz”.

“Wieczór z Maryją” w Kodniu w 2021 r., na pierwszym planie dr Anna Krogulska, w tle Gwadelupska

Cały kościół z księdzem na czele ryczał przez kwadrans, ryczały panny, ryczeli wdowcy, bydlęta pękały, inwalidzi fruwali, „laski kalek padały z trzaskiem na podłogę, widzieli ślepi, stawali na nogi bezwładni. Uzdrowieni zostali: urodzony Kobyliński, przez niedźwiedzia rozdarty bartnik Iwan z Matiaszówki, stara wieśniaczka z Zabłocia i niemocą dotknięci bracia Oleszki z Kołpin”.

Uzdrowionym gratulujemy i czytamy dalej. Sapieha za karę, że ukradł obraz, zamknął się na rok w więzieniu, zaczął też egzagerować i wysłał do papieża list, w którym obiecał zbudować w Kodniu bazylikę i iść do Rzymu na piechotę. W odpowiedzi papież uczynił go infamisem. Szczęśliwym trafunkiem papieżem był wtedy Urban, którego w związku z tym trudno sobie wyobrażać inaczej, niż jako Urbana. Brat Sapiehy radził Sapieże, żeby postraszył Urbana, że jak nie cofnie infamii, to cały dom Sapiehów z adherentami przejdzie do dysydentów, ale wtedy Sapieże się przypomniało, że kto się ośmieli wierzgać przeciw jarzmu, ten będzie przymuszony iść pod ciężkim batem. Odrzucił zatem pomysł brata, a zachwycona tą postawą Sapieżyna „podeszła do męża i, nim się spostrzegł, pocałowała go w rękę”. Sapieha pojechał do Warszawy na sejm i pogonił kota dysydentom, opowiadając się nawet za stanem wojennym, jeśli będzie trzeba, co tak ucieszyło Urbana, że zaraz napisał do niego list, że może sobie zatrzymać Gwadelupską i nie musi się zamykać w więzieniu, ewentualnie tylko tę obiecaną pielgrzymkę do Rzymu mógłby zrealizować, „w dowolnej wszelako lokomocji”. I wszyscy żyli głupio i szczęśliwie.

Zamiast o akwadonach, damulapencie, Ruth pokłośnej i świętej Inkulencie, poczytajcie lepiej o wargalach, kalkarach, Willu i Halcie z królestwa Araluenu. Krótko mówiąc, przeczytajcie Ruiny Gorlanu, pierwszy tom sagi fantasy Johna Flanagana pt. Zwiadowcy. Tu też spotkacie sowę, ale nie kretynkę, ta będzie mądra jak większość sów w baśniach, do których zdążyliście się przyzwyczaić. Horacy też się tu pojawi i nie jako buhajek, ale rycerz. W ogóle magiczny świat Zwiadowców ma sporo wspólnego ze światami Kossak-Szczuckiej, ale góruje nad nimi pod każdym względem. Najważniejsza po języku, ale też z nim związana, jest wiarygodność: wstępując w świat od A do Z wymyślony, czytelnik Flanagana ma szansę w niego wsiąknąć, wpaść w miły trans lektury. Jest bowiem tak, jak mówi sama Szczucka: pisarz „pragnie przekonać czytelnika o słuszności swego założenia”. Ale inaczej niż u Flanagana, w przypadku dawnej pisarki polskiej czytelnik co rusz widzi jaskrawe błędy tegoż założenia. Tym jaskrawsze, że naszej prekursorce fantasy wydaje się, że pisze powieść historyczną. W przedmowie do Błogosławionej winy wywodzi: „W technice powieściowej obowiązują pewne reguły, które pisarz winien obserwować, o ile pragnie przekonać czytelnika o słuszności swego założenia. Najważniejszą z tych reguł jest logika w przedstawieniu danego wycinka życia”. Do tej pory wszystko się zgadza, niestety, dalej Szczucka zaczyna pleść jak potłuczona sowa, która zderzyła się z rzeczywistością: „Zależnie od światopoglądu autora logika ta bywa wysnuta bądź z łańcucha ślepych faktów niezależnych od woli człowieka, bądź z jego świadomych czynów; z cech biologiczno-atawistycznych, z wpływów środowiska, bądź z nieubłaganych procesów socjalnych. Pisarza o światopoglądzie spirytualistycznym obowiązuje, niezależnie od wyznania, logika Prawa Bożego. Prawo Boże zgwałcone lub zachowane, odbija się karząco albo pozytywnie na losach i rozwoju bohaterów powieści”. Powierzenie narracji zgwałconej logice Prawa Bożego prowadzi naszą spirytualistkę prościutko do łgarstwa w żywe oczy, kiedy o legendzie o kradzieży obrazu pisze, że jest to „Opowieść jest najzupełniej autentyczna, oparta na licznych współczesnych dokumentach”.

Jeśli pisarz ma przekonać czytelnika o „słuszności założenia”, nie robi tego w osobnej od opowieści argumentacji, ale w jej ramach, dyskretnie. Kiedy u Flanagana pojawia się w środku zdania jakiś odpowiednik zaświrków i paludamentu, np. donżon lub łęczysko, możemy być pewni, że druga połówka tego zdania będzie zawierała wyjaśnienie, co to właściwie jest. To sprawia, że opowieść nie jest dla czytelnika torem przeszkód, ale toczy się płynnie i właściwie niezauważalnie.

Ruiny Gorlanu to nie jest wybitna literatura. Ale też nie sili się na jej udawanie; jest to po prostu zgrabnie skrojone i bardzo poprawnie napisane czytadło. Ono również znajduje się wśród nowych lektur szkolnych wyciągniętych z kapelusza pana Birary, tym samym jesteście świadkami historycznej chwili, kiedy wśród zwałów ministerialnej makulatury znalazłem coś nadającego się do czytania. Jeśli więc będziecie mieli trochę szczęścia i polonistę z rozumem, zaznacie szczęścia legalnej lektury Zwiadowców. Jeśli nie – rozłóżcie na pulpicie Kacperka, ustawcie obok obrazek Matki Boskiej Gwadelupskiej, zapalcie gromnicę na wypadek, gdyby nauczyciel miotał pioruny i patataj, patataj, pod ławkę, do królestwa Araluenu, do normalnego świata, ku światłu rozumu!

Za łaskawą zgodą redakcji Magazynu Książki.