Ta strona korzysta z plików cookie, abyśmy mogli zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o plikach cookie są przechowywane w Twojej przeglądarce i wykonują takie funkcje, jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje strony internetowej są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.
Byłem noszowym u Harrisa
Mówiło się o nim z podziwem i zachwytem. Jak zaczął uzdrawiać o świcie, to nie spoczął, aż skończył po zmroku. Chyba w ogóle nie jadł przez cały ten czas, herbatę tylko pił. Pieniędzy żadnych nie brał, nikt mu zresztą nie dawał, bo prawie nikt nie miał. Był drobniutki i wątły. Z daleka było widać, że święty, a chłopcu było nawet dane oglądać go z bliska. Z bliska wyglądał jak gość z kosmosu. Ale przezwisko E.T. nadadzą mu później przyjaciele chyba też w związku z aparycją. Miał wypisaną na twarzy bezbronność klasowego ślamazary, zwłaszcza kiedy był w tym niby transie. Ogólnie budził sympatię, tak że na świętego jak najbardziej się nadawał. Tylko imię musiałby zmienić, Clive Harris pasuje raczej do gwiazdy rocka. Leczył wyłącznie przy kościołach. Poprzedzała go fama. Do Szewny przyszło i zjechało na niego dziesięć tysięcy ludzi, zarówno chorych jak i ciekawych. Była jesień 1980 r., przypuszczam, że listopad. Żeby ciekawi nie pchali się przed chorych, a chorzy przed…