Napisał do mnie Piotr Policht z Muzeum Literatury i wzruszyłem się. Bo Muzeum przygotowuje wystawę „Nowe wyrazy. Konteksty wizualne współczesnych książek poetyckich” poświęconą „sposobom funkcjonowania materiałów wizualnych w książkach poetyckich opublikowanych po roku 1989”. I pan Piotr pyta o okładkę książki W lunaparkach smutny, w lupanarach śmieszny: „Czy był to w całości projekt cyfrowy, czy też istnieje kolaż na papierze, który został na okładce zreprodukowany? A w drugim przypadku – jaki jest jego status i czy istnieje szansa na wypożyczenie na czas wystawy?”.
To już drugi przypadek, kiedy ktoś zainteresował się moimi Lunaparkami dla ich okładki. Pierwszy w tym względzie był miłośnik i zbieracz kolaży Ryszard Krynicki. A wydałem te wiersze w 1990 r., czyli wystawę poświęconą latom po 1989 r. okładka mojego autorstwa mogłaby nawet otwierać. I jak tu się nie zadumać? I jak się nie zasromać?
Gdyby wtedy zapytano mnie, czy projekt mój będzie cyfrowy, pomyślałbym chyba, że chodzi o to, czy użyję w nim samoprzylepnych cyfr, czy tylko literek. Miałem bowiem do dyspozycji to tylko, co dało się znaleźć w „pokoju literackim” Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie, a więc maszynę do pisania, białą maź korekcyjną, nożyczki, klej, kserograf i właśnie zestawy liter i cyfr do przeklejania ze specjalnej folii; o ile pamiętam, nazywało się te arkusiki „transetami”. Zdaje się, że w SDK poniewierały się też jakieś numery prasy zagranicznej, w których znalazłem atrakcyjne na owe czasy obrazki: mężczyznę bez głowy i kobietę prawie bez twarzy, za to z kieliszkiem; tę ostatnią chyba w jakiejś reklamie.
Z obrazkami poszło mi nieźle. Z imieniem i nazwiskiem – moim zdaniem znakomicie. Spieprzyłem wszystko na koniec, przy układaniu z literek tytułu. Nie będę ściemniał, że był to projekt cyfrowy, w którym użyłem nowatorskiej opcji czcionki nierównomiernie roztrzęsionej. Te transety to był wtedy cymes, chyba dysponowałem ich ograniczoną ilością i do litery raz krzywo naklejonej musiałem już próbować dopasować pozostałe. Efekt został opłakany już w 1990 r. i nie mam zamiaru do owego płaczu powracać.
Wymyśliłem sobie, że stałym elementem okładek tomików z serii Poezja Szybkiej Obsługi będą kawałki maszynopisów. Ten kolaż stworzyłem prawdopodobnie na arkuszu a3; dałoby się to sprawdzić, gdyby zmierzyć, o ile została pomniejszona w stosunku do oryginalnej właśnie użyta w nim czcionka maszynowa. Oryginał na pewno już nie istnieje, prawdopodobnie trafił do wydawnictwa Pusty Obłok Bolka Roka, które podjęło się druku, z poleceniem wyrzucenia po zreprodukowaniu. Zresztą do dzisiaj klej i tak by już puścił.
