Ilekroć wkładam lub wyjmuję z mojego amerykanckiego recordera kartę pamięci i widzę dyndającą, wyrwaną z obudowy klapkę, wkurzam się na nowo. Ale zaraz potem relaksuję się wyobrażeniem Walnego i Pilnego Zgromadzenia Kolektywu Anarchistów, którzy w pocie czoła usiłują rozkminić działanie tego kosmicznego ustrojstwa: „Klapę wyrwalim, ale jak teraz wyciągnąć to kurestwo ze środka? Obcęgami nie idzie. Towarzyszu Osioł, zreferujcie nam, proszę, czy w pismach Kropotkina jest coś o wydobywaniu kart pamięci z patefonów”.
Kupiłem swój recorder w Stanach, wykorzystując w charakterze słupa daleką rodzinę osiadłą za oceanem, żeby było taniej. Był srebrnym przedmiotem mojej dumy. Zacząłem bywać na różnych nieciekawych wydarzeniach w Opolu tylko po to, żeby pięknie i nowocześnie się prezentować obok swych ex-kolegów z Placówki Macierzystej, obwieszonych odziedziczonymi po komunie reporterskimi kaseciakami, z mikrofonami monofonicznymi w spracowanych dłoniach.
Niedługo potem Sanczo zaprosił mnie na 20-lecie Rozbratu. Pojechałem, pogadałem ze znajomymi, obejrzałem szczątki drzewka, które uroczyście tam zasadziłem na 10-lecie squatu, a które – jak mi wstydliwie wyjawił Sanczo – obumarło wskutek uporczywego obsikiwania przez punkowe towarzystwo. „Ale to naprawdę nie było wymierzone w ciebie, po prostu człowiek jest tak skonstruowany, że lepiej mu się siura na drzewko, niż na nic”.
Było mnóstwo ludzi, fajna atmosfera, nielegalny bufet z piwem, jakieś koncerty. Obnosiłem po terenie swój recorder, nagrywając dźwięki otoczenia, gdyż posiadanie amerykanckiego recordera z miejsca uczyniło mnie specjalistą od soundscape’u spod znaku Murraya Schafera. Świetnie się czułem jako dostojny Señor Anarquista z pięcioma dychami na karku i srebrnym cackiem w wyciągniętej dłoni. Szaman dźwięku. Papa Mobile polskiego anarchizmu. Sławek Gołaszewski II. Bob Marley XVII.
W pewnej chwili zobaczyłem kilku łapserdaków o wyglądzie alternatywnym, katujących człowieka o wyglądzie mainstreamowym. Wyglądało to mniej więcej tak: czterech czy pięciu gości wlokło w kierunku wyjścia z Rozbratu swoją ofiarę. Co jakiś czas bili nieszczęśnika, a wtedy on, płacząc, prosił „Zostawcie mnie”, jednocześnie powtarzając pytanie, za co go biją. Otrzymywał wówczas kolejną porcję ciosów i kopów wraz z informacją, że już on dobrze wie, za co go biją i że wykonał swoją robotę, więc niech wypierdala. Pobity zgłaszał wtedy chęć wypierdalania, prosił tylko, aby dano mu na to czas, gdyż będąc ciągle bitym, nie jest w stanie wypierdalać. Za tą grupą Laokoona podążała w odległości kilku metrów procesja anarchogapiów. Zaraz znalazłem się na jej czele, gdyż mam we krwi, że jak kogoś biją, to ja to nagrywam. Kiedy łapserdaki biły i kopały nieszczęśnika za mocno w ocenie anarchogapiów, ci ostatni wznosili nieśmiałe okrzyki „Ej, ej!” albo „Chyba już wystarczy”. Zarówno z wyglądu uczestników zdarzenia, jak i z ich chaotycznych wypowiedzi wyciągnąłem jedyny możliwy wniosek: oto mam do czynienia z ochroną Rozbratu, która namierzyła na terenie squatu policyjnego szpiega i dokonuje jego deportacji poza teren anarchorezerwatu. W moim odczuciu niepotrzebnie brutalnej, ale sam wiem, że jestem nadwrażliwy. Z drugiej strony… Minęło dużo czasu, a do dzisiaj strasznie mi wstyd, że nie ująłem się za tym wykopywanym z Rozbratu człowiekiem. Byłem bardzo zaskoczony całą tą sytuacją, fakt, również obojętnością anarchotłumu, ale nie usprawiedliwia mnie to.
Kiedy nagrywam, jak kogoś biją, to wbrew własnej woli staję się niewidzialny. W Lamusie możecie znaleźć prezentację Grubego Wieśka, w której fenomen ten również jest opisany (chodziłem za nim krok w krok, podtykając mu pod brodę mikrofon, ludzie dokoła krzyczeli „W radiu pan będzie!”, jemu aż łeb parował od myślenia, dlaczego miałby być w radiu, a mnie nie widział). Mam swoją teorię wyjaśniającą ten fenomen. Wydaje mi się, że jestem wtedy niewidzialny dla ludzi, jak to się mówi, „naćpanych nienawiścią”. Mają jakąś mgłę na oczach, która przesłania im cały świat poza przedmiotem tej ich nienawiści. I dwaj anarchoochroniarze zobaczyli mnie dopiero, kiedy wykopali biednego studenta za płot. Nie pamiętam, czy miałem jakiś dalszy plan w związku z nagraniem tego incydentu. Pewnie bym ich spytał, co ten gość przeskrobał, po czym poznali, że to szpieg i czemu tak słabo im wychodzą chwyty obezwładniające. Ale nie zdążyłem, bo od razu mnie dopadli z wrzaskiem „po chuj to nagrywasz?!”, „kasuj to, bo inaczej to ci zabierzemy to gówno!” (sic! Mój srebrny amerykancki sen nazwali „gównem”!) itp. Nie znałem wtedy jeszcze odpowiedzi na każde pytanie zaczynające się od „Po chuj…” („Po chuj to krasnal ma brodę”), w dodatku byłem ciężko przestraszony, bo widziałem, co przed chwilą spotkało szpiega. W końcu więc zabrali mi moje cudeńko, wyłączyli nagrywanie i kazali wyjąć kartę pamięci i oddać im. Ponieważ bardzo szybko się przywiązuję do swoich nagrań, skłamałem, że to cudeńko nie ma karty pamięci, tylko mały i bardzo twardy dysk w środku. Wtedy poszli z moim recorderem w pizdu, zapowiadając, że zwrócą mi go po uprzedniej analizie technicznej i usunięciu nagrania.
Jeden miał ksywę Baran, a żaden mi się nie przedstawił, więc drugiemu nadałem w myślach roboczą nazwę Osioł. Nie było ich strasznie długo, chyba ze trzy godziny. Pokusa, żeby pójść na policję i przedstawić się jako dziennikarz, któremu podczas wykonywania zadań służbowych zrabowano kosztowny sprzęt, narastała. Ale przecież przy okazji poszukiwania mojego recordera policjanty na pewno by znalazły nielegalny bufet i tysiąc innych pretekstów do zamknięcia Rozbratu raz na zawsze, a to ważne miejsce na skromnej mapie ośrodków wolnościowych w Chujlandii i nie mogłem przyczynić się do jego upadku tylko dlatego, że dwóch anarchofiutów zajebało mi recorder.
Swoją emisariuszką anarchofiuty uczyniły panią Magdę Malinowską (też mi się nie przedstawiła, więc sam ją sobie przy pierwszej okazji przedstawiłem). Pani Magda przychodziła do mnie, przepraszała, że usuwanie nagrania tak długo trwa i uspokajała, ale doprowadzenia przed oblicze Osła i Barana odmawiała. Wreszcie za którymś razem przyniosła mi recorder. Byłem pewien, że wyczyszczony z nagrań, ale pani Magda powiedziała, że odbyła się długotrwała anarchonarada, podczas której powierzono jej zadanie usunięcia nagrań, ale ona postanowiła w tajemnicy przed anarchokolektywem oddać mi moją własność w stanie nienaruszonym. Bardzo mnie to ujęło, a jeszcze bardziej, kiedy po wyrażeniu przeze mnie negatywnej opinii o Baranie i Ośle („Chujów masz, a nie kolegów”), pani Magda popadła w zadumę, westchnęła i zgodziła się ze mną w całej rozciągłości („Wiem, nieraz się o tym przekonałam”). Zobaczyłem w niej bratnią duszę.
Że pochopnie, to się okazało, kiedy wróciłem do domu i poddałem recorder oględzinom. Klapka od karty pamięci była wyłamana, trzymała się na swoim miejscu na słowo honoru i po dziś dzień dynda. Wyobrażam sobie, że podczas wielogodzinnej narady kolektyw potrafił ujebać klapkę, natomiast nie rozgryzł patentu polegającemu na tym, że aby wyjąć kartę pamięci, najpierw należy ją pchnąć paznokciem do wewnątrz, aż się wykliknie z zatrzasku. Nagrania z mojego recordera można oczywiście usuwać z poziomu interfejsu, ale jest on intuicyjny, co bardzo utrudnia zadanie osobom pozbawionym intuicji. Ponieważ czas mijał a można się było domyślić, że jak mi nie oddadzą recordera, sprowadzę im na głowę policmajstrów, postanowili mi go oddać razem z kartą, której nie potrafili wyrwać. Tak sądzę.
Zaraz potem zaczął wydzwaniać Matoł z Apatii, żebym broń Boże nie publikował tego nagrania w moim radiu internetowym, którego słuchały dwie osoby na krzyż, bo Baran i Osioł mają mnóstwo problemów z policją i takie nagranie zagrażałoby ich życiu i zdrowiu. I pani Magda też napisała do mnie w tej samej sprawie. Naiwnie próbowałem uczynić z niej agentkę sił sprawiedliwości i Prawdy, czyli moją własną, w środowisku anarchofiuckim, ale nie było na to szans. Katowanie bezbronnego konsekwentnie nazywała „bójką”, spowodowaną tym, że podejrzany gość „molestował dziewczyny w toalecie”.
Wątpię, czy człowiek, którego przyłapano na molestowaniu dziewczyn w toalecie, domagałby się na całej swojej drodze krzyżowej wyjaśnień, za co go, kurwa, biją. Ale nie byłem świadkiem wcześniejszych wydarzeń i nie udało mi się znaleźć żadnego ich świadka, więc nie mogę się wypowiadać na temat prawdziwych przyczyn tego pobicia. Pani Magdzie obiecałem w końcu, że nie upublicznię tego nagrania, żeby Osłu i Baranowi nie stała się krzywda, może za 10 lat, już tylko jako pamiątkę. No i minęło tych lat chyba 12, na 30-lecie Rozbratu nie zostałem zaproszony, ale urwana klapka nie pozwala mi zapomnieć o przygodzie sprzed lat, więc sami rozumiecie.