Umieszczenie na liście lektur „Lolka. Opowiadań o dzieciństwie Karola Wojtyły” to kryminał, podczas gdy same „opowiadania” to raczej kazania. Autorem wstępu jest Stanisław Kardynał Dziwisz, czytasz zatem i widzisz: „Jak ważny był to dla niego czas, zaświadczył on sam w czasie kolejnej pielgrzymki do ojczyzny, odwiedzając rodzinne Wadowice: «Tu, w tym mieście, w Wadowicach wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło»”. Z pierwszych zdań po wstępie dowiadujemy się z kolei, że Karol przyszedł na świat 18 maja 1920 r. Dowiadujemy się nawet, o której dokładnie się urodził („w godzinie majowego nabożeństwa”) i że mieszkał w kamienicy Chaima Bałamutha. Nie wiem, czy sprawiło to nazwisko właściciela kamienicy, ale od początku lektury książki Piotra Kordyasza począłem dostrzegać liczne podobieństwa między życiem przyszłego papieża i moim. Zaświadczam niniejszym, że jeśli wstawić w miejsce Wadowic moją rodzinną Szewnę, to także w moim przypadku tu się zaczęło i życie, i szkoła… Studia nie, bo Bóg nie dopuścił, ale reszta… „W wadowickiej parafii Lolek został ochrzczony i przystąpił do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej; tutaj też służył do Mszy Świętej jako ministrant i przed maturą przyjął sakrament bierzmowania. Wiele w swym życiu zawdzięczał kapłanom parafialnym, katechetom, szczególnie księdzu Kazimierzowi Figlewiczowi”… Nie wiem, czy sprawia to nazwisko księdza Kazimierza, ale ja tu znowu widzę wypisz wymaluj moje CV! Ja też w swojej parafii zostałem ochrzczony i przystąpiłem tak do spowiedzi, jak i do komunii, byłem ministrantem, choć nie aż tak dobrym jak Lolek, który „wiedział, z której strony księdza należy trzymać patenę podczas udzielania Komunii Świętej” i przyjąłem sakrament bierzmowania, tyle że nie przed maturą (Bóg nie dopuścił). Także i ja wiele zawdzięczam kapłanom parafialnym i katechetom, w szczególności księdzu Mieczysławowi Drypie, któremu nigdy się nie wypłacę ani za przynoszone prosto z konfesjonału opowieści na temat grzechów przeciw szóstemu przykazaniu popełnianych przez parafian, ani za nieodparty urok pierwszego w życiu koniaku i odparty pierwszy w życiu szturm Kapłańskich Dłoni na doczesną zawartość moich majtek… Przepraszam, zagalopowałem się, ale to ulubiony konik mnie poniósł.
Ponieważ Lolek urodził się w godzinie majowego nabożeństwa, „słowa Litanii loretańskiej wpadały przez uchylone okno do domu Wojtyłów, towarzysząc misterium jego narodzin”. Fakt urodzenia się przyszłego papieża Lolek osobiście „komunikował wszystkim sąsiadom donośnym krzykiem”. Ja też się darłem wniebogłosy podczas misterium moich narodzin, ponieważ pijany lekarz na porodówce złamał mi obojczyk, czemu towarzyszyła litania przekleństw, może nawet oretańska („O rety, znowu żem złamał bękartowi obojczyk”). Lolek „był lubiany przez swoich rówieśników”i ja też. Matka Lolka marzyła, że zostanie on księdzem, a moja matka marzyła, że to ja zostanę księdzem. Lolkowi umarł brat („W ciągu zaledwie czterech dni od zainfekowania. Zjadliwa posocznica wyrwała kolejne młode życie”) i mnie umarł brat. Lolek chciał być lotnikiem i ja chciałem zostać lotnikiem. Pragnąc za wszelką cenę znaleźć 10 szczegółów, którymi różnią się nasze biografie, doczytałem się w książce pisarza Kordyasza, że Lolek chciał zostać lotnikiem po wyczynie „Harry’ego Lindbergha, który pierwszy samotnie przeleciał nad Atlantykiem”, podczas gdy mnie niebo pociągało za sprawą trochę innego Lindbergha, mianowicie Charlesa. Moja matka na starość gadała sama do siebie i matka Lolka też, tak wynika przynajmniej ze specyficznego sposobu rozpisywania dialogów przez pisarza Kordyasza („– Czy coś się stało? – spytała z lekkim niepokojem. – Nie… Nic się nie stało… – odrzekła”).
Lolek przyjaźnił się z Jurkiem Klugerem, który był Żydem. Jurek tak bardzo lubił Lolka, że przychodził za nim do kościoła, gdzie oddawał się rozmyślaniom takim jak „Moja synagoga wysiada! Kościół Lolka jest wspanialszy”. Lolek zaś jak cały polski naród był semitofilem i kiedy Jurek dobrze zagrał w ping-ponga, Lolek „wygłosił mowę pochwalną na cześć króla Kazimierza Wielkiego za to, że zaprosił do Polski Żydów, gdy inne państwa w tym czasie prześladowały i wypędzały ich ze swoich terenów”. Myśmy też mieli w Szewnie jednego kolegę, któregośmy przezywali Żydek i też nikt mu nie dokuczał z tego powodu. Jak mu kto dokuczał, to tylko dlatego, że był mikrus. Lolek dostał od siostry (zakonnej) „klapsa za to, że skakał po krzesłach i stolikach «jak kozica górska»”, a ja dostałem w łeb od brata (rodzonego, jak jeszcze żył) za to, że jak osioł próbowałem odpalić szluga od grzałki elektrycznej, która się rozpękła i nie było czym herbaty zagotować. Mama Lolka „przytuliła go i wytłumaczyła, że zakonnica miała rację, przerywając zabawę, ponieważ dla niektórych dzieci skończyła się bolesnym upadkiem. Potem opowiedziała o kozicach górskich i wytłumaczyła, dlaczego został do nich przyrównany”. Moja matka również powiedziała, że brat miał rację i wyjaśniła mi, dlaczego zostałem przyrównany do osła („boś osioł”).
Ogólnie dzieciństwo moje bardzo było podobne do dzieciństwa Karola i tym tylko od niego lepsze, że w jego dzieciństwie rys męczeństwa nie był tak wyraźnie widoczny, jak w moim. Np. moje dojrzewanie było o wiele bardziej bolesne. Będąc w wieku, w jakim myśmy chodzili z kolegami w krzaki pokazywać sobie siusiaki, Lolek i Adaś włazili na drzewo, aby pokazywać sobie, jak dobrze znają łacińskie modlitwy. Raz przyszła pod drzewo siostra Adasia, Danusia, której zdaniem „należałoby przećwiczyć wszystko praktycznie”. „– Od dawna to robimy z Lolkiem! – uciął krótko brat. – Dobrze sobie radzimy bez twojej pomocy!” Ostatecznie trójka dzieci bawi się razem, jednak nie w doktora, jak większość ich rówieśników, ale w księdza (brat każe Danusi „wcielić się w tłum ludzi w kościele”, gdyż nie może ona odstawiać ministranta z przyczyn płciowych).
Dzięki lekturze książki pisarza Kordyasza opublikowanej przez renomowane Wydawnictwo Sióstr Loretanek uczniowie będą się mogli zapoznać z niezwykłymi a stosunkowo słabo znanymi w naszym kraju tradycjami chrześcijańskimi. Mam tylko nadzieję, że lekcje języka polskiego prowadzić będą osoby o odpowiednim podpleczu teologicznym, aby wyjaśnić uczniom te aspekty tych tradycji, które w dziele pisarza Kordyasza zostały uchwycone zaledwie za lędźwie i łeb ich nie pozostał ukręcony hydrze do końca. Mam tu na myśli takie godne pędzla Matejuka sceny, jak scena ostatniego namaszczenia, która się prezentuje jak następuje:
„– Przez to święte namaszczenie i najdobrotliwsze miłosierdzie swoje niechaj ci Bóg odpuści wszystko, w czymkolwiek przewiniłaś wzrokiem. Amen.
Po wypowiedzeniu modlitwy kapłan wytarł watą powieki chorej. Ponownie zanurzył palec w oleju chorych i namaścił uszy, potem nos, usta, ręce i nogi chorej. Za każdym razem odmawiał piękną łaciną tę samą formułę, zmieniając końcowy fragment zależnie od tego, którą część ciała namaszczał”.
Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że w każdej klasie znajdzie się czarny baran w owczej skórze, który zapyta polonistę, jakie grzechy można popełnić za pomocą uszu, nosa i nóg. Tylko polonista o odpowiednio ugruntowanym podglebiu katechetycznym wybrnie z tego przysłowiowego kompotu, wskazując, że grzechem może być puszczanie mimo uszu nieprzychylnych uwag kolegów dotyczących dyrekcji, wtykanie nosa w kobiece sprawy lub nieugięta postawa kończyn dolnych w świątyni pańskiej.
À propos kończyn dolnych: pisarz Kordyasz „nie możliwe” pisze właśnie tak, a renomowane Wydawnictwo Sióstr Loretanek bez tupnięcia powieką to akceptuje.
Na dowód, że przeczytałem pasjonujące przygody Lolka do ostatniej literki, opiszę scenę finałową, godną pędzla któregoś z Korczaków. Lolek z kolegami obżerają się kremówkami w wadowickiej cukierni do porzygania się. Kiedy rzyga Włodek, przenoszą się w ustronne miejsce do parku, gdzie dobry Bóg stworzył człowiekowi dużo lepsze warunki do rzygania niż na ulicy. Rzygają zgodnie Lolek, Staszek i Tadek. Pisarz Kordyasz nie ukrywa przed młodym czytelnikiem, jak rzyga przyszły papież: „Skurcze żołądka były nie do opanowania, jak podcięta lawina, która nabierała prędkości”.
Kiedy sąsiadka Wojtyłów zastanawia się po śmierci córeczki „dlaczego Pan Bóg do tego dopuścił”, matka Lolka wyjaśnia jej, że „Pan Bóg chciał jej życia, skoro powołał ją do życia, ale dopuścił, że było ono króciutkie”. To za sprawą tego epizodu i sceny ostatniego namaszczenia jako remedium na Lolka przepisuję uczniom do czytania pod ławką książkę Astrid Lindgren. Dowolną, ale najlepiej „Braci Lwie Serce”. Lindgren traktowała swoich czytelników poważnie i za pomocą literatury próbowała z nimi rozmawiać, nawet o śmierci, podczas gdy pisarz Kordyasz serwuje dzieciom monologi proboszcza, któremu się wydaje, że jak schowa w krypcie sto złotych, to będzie miał kryptowalutę.
Opublikowano za uprzejmą zgodą Magazynu Książki.