Zaczęła się wśród pisarzy licytacja, kto mniej zarabia. Rozumie się, że nie może mnie zabraknąć na liście startowej w tak atrakcyjnej konkurencji. Ostatnio Dorota Kotas ogłosiła, że miesięcznie zarabia 1666 zł. A ja bardzo lubię być najlepszy we wszystkich kategoriach.
Zacznijmy od tego, że moje stałe dochody od lat wynoszą 0 zł. Zdarzają się miesiące, kiedy zarabiam właśnie tyle, ale zdarzały się też, jak wiecie, takie, kiedy dostawałem 45 000 zł nagrody. Ta niestałość oznacza same kłopoty. Np. przez lata, nawet w najlepszych z tych lat, nie mogłem wziąć pożyczki z banku, bo banki wymagały zaświadczenia o STAŁYCH dochodach. Ostatnimi czasy do umów zlecenia biurokradztwo Rzycipospolitej dołączyło oświadczenie, w którym wśród pierdyliona rubryk muszę zadeklarować, że otrzymuję „wynagrodzenie miesięczne w kwocie brutto niższej/równej lub wyższej [tu niepotrzebne trzeba skreślić] od minimalnego wynagrodzenia za pracę”. Na końcu oświadczenia muszę oczywiście potwierdzić, „że treść niniejszego oświadczenia jest zgodna ze stanem faktycznym i jestem świadomy odpowiedzialności karnej z tytułu podania nieprawdziwych danych lub zatajenia prawdy”. Uczciwe wpisywanie, że osiągam „wynagrodzenie miesięczne w kwocie brutto zmiennej, której relacji względem minimalnego wynagrodzenia nie potrafię określić również dlatego, że nie znam wysokości minimalnego wynagrodzenia” nic nie daje, księgowe każą wypełniać jeszcze raz. Trzeba kłamać, inaczej nie zapłacą.
Ale do rzyci. Mój bank bezpłatnie udostępnia mi historię operacji z 90 ostatnich dni, zatem sprawdźmy moje wpływy z ostatnich trzech miesięcy. Dziś 23 marca, więc zaczynam od 24 grudnia.
Od ubiegłorocznej Wigilii do 23 stycznia moje dochody wyniosły 177 zł. Udało mi się sprzedać na allegro jeden egzemplarz autorski moich poezji i tyle na nim zarobiłem (umowa z wydawcą wyjątkowo nie zawierała klauzuli zakazującej sprzedaży egzemplarzy autorskich).
Od 24 stycznia do 23 lutego moje dochody wyniosły 184 zł. Znów udało się sprzedać na allegro egzemplarz autorski, ponadto otrzymałem 7 zł od wydawnictwa Nasza Księgarnia w ramach honorarium autorskiego od sprzedaży jednego z wydawnictw.
Od 24 lutego do dziś zarobiłem 3422 zł. Z Wydawnictwa a5 otrzymałem 1880 zł zaliczki na planowany tomik poetycki. 867 zł dostałem z Centrum Dialogu Mieroszewskiego za wykład dla tłumaczy poezji gruzińskiej. 675 zł honorarium z Naszej Księgarni.
Łącznie zarobiłem w ciągu trzech miesięcy 3793 zł. Teraz podzielimy to na trzy i…
Zarabiam miesięcznie średnio 1264 zł. Teraz to ja jestem na prowadzeniu, Dorota Kotas spada na drugie miejsce.
Oczywiście zdarzają się lepsze miesiące, ale zdarzają się też gorsze. Podaję dokładne kwoty od konkretnych pracodawców, żebyście wiedzieli, że nie ściemniam. Jeśli ktoś w ostatnich trzech miesiącach zapłacił mi, a ja go w swoim zestawieniu nie ująłem, proszę natychmiast mnie zdemaskować.
Aha, uzupełniam jeszcze powyższą deklarację o dochody pochodzące z jałmużny. Żeby nie było, że ukrywam coś, co mógłby wyśledzić dr Przemysław Nieodwzajemniona Sympatia Witkowski. Otrzymuję bowiem miesięczne wsparcie od patronów z Patronite.pl w wysokości 220 zł, chyba minus podatek, natomiast Jacek Kleyff, odkąd przyznałem mu się do stanu moich finansów, w lepszych miesiącach przysyła mi po 500 zł. Robi to po starej Przyjaźni i też nie śpi na forsie, więc proszę o nieskładanie u niego podań o zapomogi jak też o nieskładanie donosu do Urzędu Skarbowego o nieopodatkowanych darowiznach.
Żeby w kwestii tej nocy była pełna jasność, jak powiada poeta. Ja nie uważam, że mi się należy. Nie czuję się krzywdzony przez wydawców ani przez nikogo, z przyjemnością napisałem wiersz pt. „Lepiej być nędzarzem niż nędznikiem”, od dziecka marzę żeby umrzeć w biedzie jak najwięksi artyści, od początku wiedziałem na co się piszę, czytam umowy przed ich podpisaniem i do nikogo nie mam żalu o to, że mało zarabiam, z wyjątkiem mojej spierdolonej przez polityków ojczyzny. Pierdolonego Urzędu Skarbowego, który pozwala mi przeznaczyć na pożyteczne cele raptem 1,5% kradzionych mi pieniędzy. Pierdolonego ZAiKS-u, który mnie oszukuje i nadużywa pozycji rządowego monopolisty w dziedzinie praw autorskich. Pierdolonego ZUS-u, który na mój koszt stawia sobie cygańskie zamki.
Kiedyś uznałem, że proponowany mi przez wydawców udział w zyskach nie odpowiada mi i postanowiłem sam wydawać własne wiersze. Wszak konstytucja każdemu, nawet poecie gwarantuje „wolność działalności gospodarczej”.
Jaka konstytucja, taka wolność. Żeby wydać swoje wierszyki legalnie, musiałem założyć jednoosobową działalność gospodarczą. Kiedy spróbowałem podołać spadającym na mnie w związku z tym biurokradzkim represjom i szykanom, musiałem zatrudnić księgową. Kiedy księgowa kazała mi kupić kasę fiskalną, kupiłem. I osiągnąłem wielki sukces wydawniczy. Mniej więcej przez rok, sprzedając swoje wierszyki wyłącznie na allegro, bez sklepu internetowego, bez płacenia haraczu dystrybutorom, osobiście popierdalając do paczkomatu i z powrotem, zarabiałem co miesiąc mniej więcej tysiaka. Powiecie, że to niewiele, ale ja byłem w finansowym raju. Pokażcie mi drugiego poetę, może być nawet pisiorski, który przez rok zarabiałby tysiąc złotych miesięcznie na własnych wierszykach!
Raj się skończył, kiedy zdałem sobie sprawę, że co miesiąc mniej więcej tysiąc zł konfiskuje mi ZUS. Za co? Za to, że prowadzę działalność gospodarczą. Nie wiedziałem dlaczego i do dzisiaj tego nie rozumiem. Przecież nie po to, kurwa, tworzę poezję, żeby mieć na garnuszku niewydolnego państwowego molocha. Wolny człowiek powinien chyba mieć prawo wolnego wyboru ubezpieczyciela? I owszem, zdarzyło mi się chorować w czasie prowadzenia działalności gospodarczej, ale leczyłem się prywatnie, gdyż od dawna mam postanowione, że umrę nie w kolejce do zusowskiego lekarza.
Summa summarum, dzięki naprawdę dzielnemu popierdalaniu do paczkomatu, trochę też dzięki porzuceniu mnie przez księgową, zakończyłem działalność gospodarczą na minusie na tyle niewielkim, że komornik nie przyszedł. A wszystko to działo się wtedy właśnie, kiedy dr Przemysław Nieodwzajemniona Sympatia Witkowski publicznie podał mnie za wzór zdeprawowanego przez chciwość poety, który sprzedał swoje ideały za kapitalistyczne srebrniki. „Jacek Podsiadło posiada kasę mobilną i wystawia paragony. Jest przedsiębiorcą, uczciwie płaci podatki. (…) Wszyscy tak skończycie. Lepiej przestańcie się już teraz pucować na niezależność i awangardę, na młodość i kontrkulturę, na sobie a muzom tworzącego wieszcza, bo tylko będziemy się bardziej śmiać w roku 2038. Przedsiębiorcy i dominująca ideologia to wszystko, co zostanie z pomstujących pięści i szumnych deklaracji, z dystansu, ironii i poszukiwania własnego głosu” – napisał o mnie dr Przemysław Nieodwzajemniona Sympatia Witkowski.
Być może powstrzymałbym się i dziś od udziału w tym wstydliwym challenge’u, gdyby nie zarzucające mi pazerność obszczymury literatury, którym nie wystarcza, że ja sobie tu cichutko klepię biedę w moim ogródeczku, że zostawiam im do dyspozycji stypendia i proszone wieczorki autorskie i na wspomnianej niedawno przez Jacka Dehnela liście autorów, którzy zgłosili się do Unii Literackiej po zapomogę też mnie nie ma. Tak się składa, że prawie zawsze są to moi niegdysiejsi admiratorzy, do których nie potrafiłem poczuć mięty. Taki dr Adrian Kolejna Nieodwzajemniona Sympatia Gleń wspomina na łamach zmarłego w kwiecie wieku pisiorskiego „Nowego Napisu”: „Kiedy studiowałem polonistykę w Opolu (była połowa lat 90.), autor Wychwytu Grahama peregrynował po wszystkich bibliotekach i domach kultury, zawsze gromadząc nieprzebrane tłumy, a tydzień bez spotkania autorskiego Podsiadły był faktycznie rzadkością. (…) Raziło nas nadmierne epatowanie środowiskową niechęcią jej autora, jego starannie obliczona, anarchistyczna anihilacja wartości”.
Żebym ja cię, obszczymurku, nie obliczył starannie i nie zanihilował. W moim długim życiu tylko raz przez trzy albo cztery tygodnie pod rząd miałem spotkania autorskie w Opolu i okolicach. Biblioteka Wojewódzka zaproponowała mi cykl spotkań w swoich lokalnych filiach. Ponieważ wszystkim z wyjątkiem dra Adriana Kolejnej Nieodwzajemnionej Sympatii Glenia znany jestem z tego, że nie pcham się do kulturalnych miodów, wystosowywane do mnie opolskie zaproszenia zawsze wyglądały tak samo, czy chodziło o cykl spotkań autorskich, czy o nagrodę lokalnej gazety, czy o nagrodę kulturalną prezydencika: „Panie Jacku, wszyscy opolscy artyści już wzięli udział/dostali, tylko pan nie i jakoś głupio to wygląda, czy pan by nie zechciał wziąć udziału/przyjąć…?”. I mam na to świadków.
Nie mam natomiast pomysłu na puentę. Że niewiele mi potrzeba do finansowego szczęścia, to już napisałem. Że nie uważam, że mi się należy, też. Jeśli ktoś uzna, że mimo to warto, może mnie wspierać na patronajcie i niech Pan Bóg mu w dzieciach wynagrodzi. Bardzo też będę wdzięczny za wszelkie wsparcie w walce z monstrualnym złodziejem, jakim jest państwo. Tu akurat możecie chyba tylko dodawać mi otuchy, ale otuchy najbardziej mi potrzeba, gdyż jestem na ostatniej prostej.