Madame Birara, monsieur Libera i pęcherz wielbłąda

Po ustąpieniu pana Birary i nominowaniu na minister edu Barbary Nowackiej wszystkie lektury szkolne są książkami coraz bardziej przygodowymi. Ba, awanturniczymi! Chłopcy z Placu Broni niewybrednie czepiają się Ani z Zielonego Wzgórza. Przed sklepem jubilera Pinokio się dobiera do młodego Wertera. Sytuacja zmienia się jak w epidiaskopie. Odbyły się prekonsultacje będące wstępem do konsultacji będących wstępem do zmiany podstaw programowych będących wstępem do reformy szkolnictwa. Piszę niniejszy tekst 22 marca, całkowicie przypadkowo w studniówkę rządu Tuska, ale kiedy go czytacie, szkolnictwo przekręciło się już może w przysłowiowym grobie o modelowe 360 stopni.

Pierwszą jaskółką wyczekiwanej odwilży edukacyjnej była wypowiedź minister Nowackiej w Polsacie 22 stycznia. Co ja mówię jaskółką – prawdziwym bocianem, żar-ptakiem lepszych czasów! Nowa minister powiedziała, że czytanie lektur obowiązkowych będzie „nieobowiązkowe” (o, niezapomniana mino red. Fijołka!) i że będzie większa dowolność w wyborze książek do przeczytania, a wyboru tego dokonywać będą wspólnie nauczyciele i uczniowie. Dodała też, że doborem lektur do wyboru zajmą się „eksperci, którzy będą przygotowywać i pokażą mi tę listę lektur, natomiast jedno mogę państwu obiecać: skończyły się czasy, kiedy minister spod palca wykreślał albo dodawał lektury”. Brzydząc się palcem pana Birary bardziej niż jakąkolwiek częścią ciała jakiejkolwiek innej osoby, nie mogę nie zauważyć, że on również zasłaniał się anonimowymi „ekspertami” i twierdził, że nie dobierał lektur osobiście, a jedynie je akceptował.

Eksperci minister Nowackiej z początku też byli anonimowi. Ministerstwo wyjaśniało „Gazecie Wyborczej”, że na przedstawienie ich nie pozwalają „uwarunkowania formalno-prawne związane z procedurą zakupu usług i zawieraniem umów o dzieło z ekspertami”. Kiedy już uwarunkowania formalno-prawne związane z procedurą i zawieraniem zmieniły się, eksperci Nowackiej jak jeden mąż okazali się ekspertkami. Zespołowi w składzie dr Kinga Białek („Problemy polskiej edukacji to m.in. trudności w samodzielnym interpretowaniu tekstów oraz brak motywacji do nauki w ogóle”), mgr Beata Bojar („To teraz to są zmiany kosmetyczne spowodowane tym, że wygasa ustawa covidowa”), mgr Agnieszka Ciesielska („Po co mi [sic!] i moim uczniom i uczennicom szybka przebieżka przez kilkadziesiąt tekstów literackich, w tym wielu [sic!] utworów anachronicznych?”) i dr hab. Magdalena Trysińska („Moje zainteresowania to mediolingwistyka, czyli badania języka w medialnym kontekście i lingwodydaktyka, czyli teoria i praktyka edukacji językowej”) przewodniczy dr Wioletta Kozak („Istnieją dwa sposoby myślenia o edukacji – konserwatywny i liberalny. Liberalny mówi, że jesteś samodzielnym bytem i masz prawo, uczniu, decydować o tym, czy chcesz się uczyć matematyki, czy chcesz chodzić na jazdę konną. Paradygmat konserwatywny wychodzi z innego założenia – mówi, że młody człowiek potrzebuje drogowskazów, autorytetów i przykładów, i my do takiego systemu edukacji chcemy wrócić”).

Kobiecy Eksperci Nowackiej (dalej: KEN) przygotowali projekty zmian programowych dla różnych typów szkół zawierające propozycje odchudzenia list lektur. Z list lektur zniknęły m. in. Piaskowy wilk Lind oraz poezje Krynickiego i Zagajewskiego. Z tytułów upchniętych w tornistrach nogą pana Birary zespół odchudzający pozostawił nie tylko Raport Witolda Pileckiego, Przed sklepem jubilera Wojtyły, Bursztyny Kossak-Szczuckiej, Ziele na kraterze Wańkowicza, Ludzi bezdomnych Żeromskiego oraz Sąd Ozyrysa Sienkiewicza, ale też gnioty i bzdety, których różnorakie potworności opisywałem już na tych łamach: Królewski dar Kowalik i Słowińskiego, Pożogę Kossak-Szczuckiej, Czerwoną kartkę dla Sprężyny Podsiadły, Słonia Birarę, Mocnych ludzi i Ludzi, zwierzęta, bogów Ossendowskiego oraz Listy z podróży do Ameryki Sienkiewicza.

Szczególnie mnie ucieszyło, że nowa minister podziela fascynację słoniem Birarą swego poprzednika, dzięki czemu może po nim odziedziczyć ksywę i nie muszę wymyślać jej nowej. Choć waham się jeszcze między panią Birarą a Psunabudessą, o czym za chwilę.

Beatę Bojar z KEN zapytałem o jedną tylko książkę, którą zdaniem i eks-ministra Birary, i minister Nowackiej, i wszystkich ich ekspertów warto polecić dzieciom i młodzieży. Zapytałem, czy członkinie KEN, proponując pozostawienie wśród lektur Ludzi, zwierząt, bogów, miały świadomość, że Ossendowski otwarcie pochwala w tej książce torturowanie i zabijanie niewinnych kobiet i dzieci. W odpowiedzi usłyszałem interesujący wykład na temat obecnie przeprowadzanych zmian nie będących jeszcze, co podkreśliła przedstawicielka KEN, właściwą reformą systemu oświaty. Wobec tego powtórzyłem pytanie, uzupełniając je refleksją własną, że każdy mający taką możliwość powinien robić co w jego mocy, aby dzieci i młodzież uchronić od kontaktu z Ludźmi, zwierzętami, bogami. Mgr Bojar odpowiedziała, że zapisze sobie moją uwagę i przedstawi ją KEN. Powtórzyłem zatem swoje pytanie po raz trzeci, a wtedy przyznała, że ona świadomości promowania dziecio- i kobietobójstwa nie miała, po czym z własnej inicjatywy zadeklarowała, że Ludzi, zwierzęta, bogów… przeczyta!

Od dawna podejrzewałem, że może tak być. Że ministrowie, eksperci, kuratorzy, dyrektorzy i nauczyciele nie czytają książek, do których czytania zmuszają uczniów. Dzięki temu mogą bez czytania dowiedzieć się od uczniów z grubsza, o czym dana książka jest i robić na tej podstawie swoje doktoraty z lingwodydaktyki.

A dużo papieru i nerwów dałoby się zaoszczędzić, gdyby czytali. Np. cały spór o Sienkiewicza to kłótnia nieczytających z niepiśmiennymi. Nie trzeba być szczególnie wyekwipowanym hermeneutycznie żeby zauważyć, że Zdrowa Na Umyśle Kapusta był sprawnym beletrystą. Nie da się odmówić mu poczytności, nie można cofnąć jego wpływu na polską kulturę i nie ma potrzeby wpływowi temu zaprzeczać. Ale też nie trzeba mediewalisty ani mediolingwisty żeby odróżnić tzw. ponadczasowe walory dzieł Sienkiewicza od uroków minionych i dawno już odesłanych przez czas do lamusa. Dlatego rozwiązanie mówiące o lekturze W pustyni i w puszczy we fragmentach będzie roztropne, o ile nauczyciele potrafią wydobyć spod patyny i pokazać uczniom te walory, które się pod nią ostały. Natomiast pozostawienie na liście nieobowiązkowych lektur obowiązkowych całego Potopu woła o pomstę do rzecznika praw dzieci.

Pozwólcie, że ku podłamaniu serc zaprezentuję w wielkim skrócie jeden z wielu w Potopie, losowo wybrany opis bitwy, zatem wydarzenia stosunkowo ciekawego.

Strzał huknął, ale siekańce nie doszły, bo było zbyt daleko. Oficer ruszył ku swoim, którzy także zbliżyli się rysią ku niemu. Pierwszy szereg laudańskich ludzi wjeżdżał już w kołowrot. Rapiery sterczące aż do tej chwili przy ramionach rajtarów pochyliły się i zwisły na pendentach, a wszyscy naraz wydobyli pistolety z olster i wsparli je na kulach od kulbak, trzymając lufy do góry. Zaledwie kilku laudańskich wypuściło z rąk tręzle i przechyliło się w tył, inni dobiegli i uderzyli się z rajtarami pierś o pierś. Była to dziwna bitwa, w której z przyczyny wąskiego stosunkowo miejsca walczyły wyłącznie pierwsze szeregi. Pan Wołodyjowski używał do woli i co chwila jakiś kapelusz szwedzki zapadał przed nim w ciżbę, jakoby nurka dawał pod ziemię; czasami rapier, wytrącony z rąk rajtara, wylatywał furkocząc nad szereg, a jednocześnie odzywał się krzyk ludzki przeraźliwy i znów kapelusz zapadał. Jak niewiasta rwąca konopie zanurzy się w nie tak, iż ją zupełnie zasłonią, ale po zapadaniu kiści poznasz łatwo jej drogę, tak i Wołodyjowski niknął chwilowo z oczu w tłumie rosłych mężów, lecz tam, gdzie padali jako kłos pod sierpem żniwiarza podcinającego źdźbła od dołu, tam właśnie on był. Wirydarz był obszerny, lecz na nieszczęście zagrodzony ze wszystkich stron wysokim płotem, a przeciwległy kołowrot służba kościelna widząc, co się dzieje, zamknęła i podparła. Tu i owdzie rajtar, wymknąwszy się spod jednej szabli, biegł jak pod smycz pod drugą. Mały rycerz starł się ze szwedzkim oficerem, który chciał go sztychem zsadzić z konia, lecz Wołodyjowski podstawił rękojeść swego dragońskiego pałasza, zakręcił błyskawicowym półkolem i rapier prysnął. Oficer schylił się do olster, lecz w tej chwili, cięty przez jagodę, wypuścił lejce z lewicy. Mały rycerz zaś sunął w głąb wirydarza i jechał dalej na rajtarach gasząc ich przed sobą jak świece. W godzinę później docinano ostatków.

Jeśli uczeń usiłowałby przeczytać Potop na Wolnych Lekturach, otrzymałby tylko wyjaśnienia, nie zawsze ścisłe, co to jagoda, wirydarz i kulbaka. Co to są „kule od kulbak”, już nie. Nie wiedziałby też, co to siekańce, ryś rodzaju żeńskiego, kołowrot, pendenty, tręzle, rajtarzy, kiście, sztych, lejce, ostatki i olstra, zapewne nie wiedziałby też co to rapiery i pałasze, choć z kontekstu mógłby się domyślić. Niezrozumiałe dla dzisiejszego czytelnika, zwłaszcza niewyrobionego, bywają też Sienkiewiczowskie konstrukcje składniowe, obrazowanie i metaforyka. Konia z błędem temu, kto wie dziś, jak niewiasta rwie konopie, jak pada kłos pod sierpem żniwiarza podcinającego źdźbła od dołu, jak się jedzie na rajtarach, a jak biegnie „pod smycz”. Dla średniego ucznia A. D. 2024 przeczytanie całego Potopu jest równie bezsensowne i równie niemożliwe, jak przeczytanie dwadzieścia razy pod rząd Zasad i warunków korzystania z Usług Samsung.

Żeby czytanie choć kawałków Potopu miało sens, nauczyciel musiałby umieć wzbudzić w uczniach zainteresowanie. Nie jest to tak całkiem niemożliwe, na przykład przy lekturze naszego wyrywka mógłby, obierając za punkt wyjścia zwroty „jechać na rajtarach” i „jechać po nauczycielach”, poszukać z uczniami wspólnych źródeł polszczyzny Sienkiewicza i języka współczesnego. Ucznia zainteresowanego sportem można by poprosić o znalezienie w opisie bitwy elementów pentatlonu i porównanie umiejętności strzeleckich, jeździeckich i szermierczych Wołodyjowskiego z umiejętnościami dzisiejszego pięcioboisty. Uczennica, której dr Kozak przestawiła drogowskaz do stadniny, mogłaby się zainteresować kulbaką, rysią, tręzlami i lejcami oraz wyjaśnić koleżeństwu, co może znaczyć kiedy jeździec odchyla się w siodle do tyłu. Uczniowie zainteresowani grami komputerowymi mogliby się zabawić w opracowanie reguł gry strategicznej Potop, uwzględniającej potyczki takie, jak opisana przez Sienkiewicza itd. Tymczasem uczniowie szukają w Internecie odpowiedzi na pytania, do czego nawiązuje Potop i jakie formy walki z najeźdźcą szwedzkim zastosowali Polacy. Polacy, panie psorze, zastosowali w Potopie formy walki z najeźdźcą szwedzkim takie jak: uderzanie z rajtarami pierś o pierś, używanie do woli jak niewiasta w konopiach oraz docinanie ostatków.

Duuużo krótszy od Potopu jest Sąd Ozyrysa. Przyjmuje się, że opowiadanie Sienkiewicza jest zawoalowaną krytyką carskiej Rosji. Jednakże jego ponadczasowość polega i na tym, że długo po zniesieniu caratu nie straciło zębów. Zobaczcie: „w Egipcie” umiera i staje pośmiertnie przed tytułowym sądem „Psunabudes, wielki minister któregoś tam Tutmesa”. Ozyrys ma rozstrzygnąć, czy Psunabudes był większym osłem, czy łotrem. Jako świadkinie zeznają Głupota i Niegodziwość, nie mylić z Prawem i Sprawiedliwością. Wobec ich sprzecznych zeznań Ozyrys prosi o ekstradycję Mądrości Ekwadorię Saudyjską, w której Mądrość znalazła schronienie po wygnaniu jej przez Psunabudesa. Mądrość zeznaje, że na studiach Psunabudes „był zaciekłym liberałem”, jednakże „wstąpiwszy następnie do urzędu, zapisał się niebawem do działaczy państwowych i drwił z zasad, które za studenckich czasów wygłaszał” oraz „pod hasłem: »Egipt dla Egipcjan!« pracował nad zjednoczeniem państwa”.

Teraz czytajcie uważnie, bo ważyć się będą losy minister Nowackiej. Możecie głosować w komentarzach pod internetową wersją niniejszego tekstu, czy wielka minister któregoś tam Tutmesa bardziej jest łotrzynią, czy oślicą, czy zatem ma pozostać w przyszłych moich rozprawach Birarą, czy stać się Psunabudessą.

O działalności Psunabudesa po tym, jak któryś tam Tutmes uczynił go ministrem, Mądrość mówi: „Egipt potrzebował wielkich i głębokich reform. Otóż Psunabudes, zostawszy ministrem, postarał się przede wszystkim o to, by reformy nie były wielkie i głębokie, ale drobne i płytkie, zaś powierzył ich wykonanie dawnym, głupowatym urzędnikom, którzy byli ich wrogami. Psunabudes był zbyt tępy, by rozumieć, iż państwo musi być od podstaw do szczytu przebudowane, a za mało uczciwy, by przeprowadzić sumiennie nawet te zmiany, których konieczność uznał i zrozumiał sam faraon. Okazał przy tym mniej rozumu, niż go posiada pęcherz wielbłąda”.

Uczniu. Jeżeli pogląd przewodniczącej KEN dr Kozak, że jesteś bytem niesamodzielnym i bez jej drogowskazów zboczysz na manowce zwyciężył, jeżeli zamiast na koniu siedzisz teraz na polskim i w każdej chwili nauczyciel może kazać ci opowiedzieć Sąd Ozyrysa, którego nie chce mu się czytać, umieść pod ławką dyskretnie Madame Antoniego Libery i udając, iż całkowicie jesteś skupiony na pęcherzu wielbłąda, czytaj. Jeśli nie wciągnie cię od pierwszych rozdziałów, poniechaj lektury, wyobraź sobie, że szkolna klasa to escape room i znajdź sposób, żeby spierdzielić na te konie.

Książkę Libery uczyniła lekturą szkolną sześć lat temu minister Zalewska. Nie mogę napisać z jakiej partii, bo choć feminatywki uwielbiam tym bardziej, im bardziej są pokraczne, prędzej wielbłąd przeciśnie pęcherz przez ucho igielne niż „pisiorka” przejdzie mi przez gardło. Madame nie jest na razie lekturą zakazaną, KEN proponują przeniesienie jej z listy lektur dla wszystkich uczniów szkół średnich na listę tylko dla uczniów studiujących język polski w zakresie rozszerzonym. Nie budziłoby to może moich zastrzeżeń, gdyby nie wyszło spod palca politruczki.

Skoro wiadomo już, że eksperci nie czytają lektur, którymi żonglują, jedyny klucz jakim mogą się kierować to klucz polityczny. Na Liberze klucz ten o tyle się zacina, że napisał książkę znakomitą, może genialną, której kariera zaczęła się od nagrodzenia jej przez jury w składzie Błoński, Tokarczuk, Apiecionek, Huelle, a zachwyt nią wyrażali m. in. Barańczak, Burek i Mentzel. Madame to lektura wymagająca i nie przypadkiem zostawiłem uczniom w escape roomie uchyloną furtkę ku jeździectwu. Określana jako romans edukacyjny, opowiada historię obsesyjnego zadurzenia się ucznia w nauczycielce. Czyli już temat powinien zaciekawić ucznia, a nauczyciela tym bardziej. Żeby olśnić nauczycielkę młody bohater z zapałem studiuje literaturę, mimochodem odsłaniając uroki nie Potopu wprawdzie, ale innych klasycznych tytułów. Jak ciekawe są lekcje polskiego w książce Libery, niech poświadczy jedno tylko zdanie z wypracowania ucznia Goltza: „Antek po ciężkim dniu pracy wyglądał jak genitalia męskie po stosunku”. Pół monologu tegoż Goltza, nawiasem mówiąc, bardzo słabego z polskiego, zawiera więcej treści niż cała pamiętna kobyła kickboksera i nauczycielki o tym, „co Polska i Polacy dali światu”. „Gdyby byli tak dobrzy, za jakich pragną uchodzić – peroruje uczeń Goltz o Polakach na lekcji o Koperniku – po pierwsze, ich historia byłaby całkiem inna, a po drugie, nie podkreślaliby w kółko swoich osiągnięć i zasług. Czy Włosi podkreślają, że Leonardo był Włochem? Albo Anglicy, że Newton to z krwi i kości Anglik? A u nas? Na każdym kroku! Bo sprawa pochodzenia najwybitniejszych jednostek jest na ogół niejasna. Chopin: wiadomo, pół-Francuz. Tak samo Gall Anonim, pierwszy polski historyk. Nawet autor pierwszego słownika języka polskiego, Samuel Linde: Niemiec. Natomiast jedyny pisarz polskiego pochodzenia, który się wybił w świecie i wszędzie jest czytany, niestety, nie pisał po polsku. Chodzi mi o Conrada. I Bogu niech będą dzięki! Bo gdyby pisał po polsku, to pewnie by tak pisał jak ten wasz cud, Żeromski”. Z ogromu zalet Madame warto wyłowić jedną, która ambitnemu nauczycielowi mogłaby pomóc pokazać na przykładzie prozy Libery, jak działa poezja. Bohater zaczyna, najpierw w uzasadnionych dramaturgicznie sytuacjach, dla żartów lub pozy, przemawiać w kadencjach charakterystycznych dla klasycznych miar rytmicznych poezji. Potem podejmują tę manierę i inne postaci, i bohater jako narrator. Czytelnik odbiera taki język jako uwodzicielski, porywający i raczej nie od razu, jeśli w ogóle, zdaje sobie sprawę, co jest tego przyczyną. Uchwycenie jej to przyłapanie na gorącym uczynku jednego z cudów poezji: rytmu, wiązań mowy. Aż by się chciało przeczytać Madame we wszystkich 20 językach, na jakie została przetłumaczona. Bez zrozumienia, za to z zainteresowaniem, jak też sobie tłumacze poradzili z huśtawką heksametru.