czyli
piękno zawstydzone
1956. Miss Sopot: niewybredne epitety
Konkursy „Miss Polonia” odbyły się w PRL-u zaledwie dziewięciokrotnie, w latach 1957-1958 i 1983-1989. Ale pierwszą peerelowską miss czegokolwiek była Miss Sopot 1956 Elżbieta Sosińska, dziewiętnastoletnia studentka szkoły teatralnej we Wrocławiu. Wybory przeprowadzono w ramach festynu „Jazz i uroda” ostatniego dnia słynnego I Festiwalu Jazzowego, 12 sierpnia. Antoni Zambrowski w książce Piotra Bojarskiego Przebudzeni wspomni: „Wielotysięczne tłumy pełne ekscytacji oglądały przechadzające się po dachu niedużego budynku ubrane w stroje kąpielowe kandydatki. Tłum usiłował narzucić swoje oceny członkom jury i nawet w tak błahej sprawie czuło się destrukcyjne skutki wieloletniego braku demokracji”.
Magdalena Grzebałkowska w książce „Komeda. Osobiste życie jazzu” opisuje przebieg konkursu szczegółowo i w trybie Stirlitza:
Technicy ustawiają estradę, po której będą się przechadzać panie. Wybory uświetni występ zespołu Grzewińskiego. W muszli koncertowej na molu od rana grają Pinokio i Melomani. Inni jazzmani też zagrają, około godziny dziewiętnastej wystąpi Sekstet Komedy. Wieczorem ma się odbyć zabawa taneczna. Gdańskie Zakłady Gastronomiczne przygotowują wystawę garmażeryjno-cukierniczą z możliwością konsumpcji.
Publiczność, głównie mężczyźni, schodzi się powoli. Bilet wstępu kosztuje pięć złotych, młodzież i wojskowi w służbie czynnej płacą tylko trzy złote. W biurze festiwalowym gromadzą się już pretendentki do tytułu najpiękniejszej. „Rewia odbędzie się w kostiumach kąpielowych” – zapowiada „Dziennik Bałtycki”.
Tłum gęstnieje. Milicja nie wpuszcza widzów na drewnianą część mola, ale bilety są wciąż sprzedawane. Napływający bez przerwy ludzie nie mają już gdzie się wcisnąć, obsiadają barierki, biorą się na barana. Około dwunastej zespół Grzewińskiego próbuje się przebić z instrumentami w stronę estrady, żeby zacząć granie. To jednak niemożliwe. Ludzie ich nie przepuszczają.
Organizatorzy postanawiają więc puścić muzykę z głośników – leci „Mackie Majcher”. Tymczasem Franciszek Walicki, dziennikarz „Głosu Wybrzeża” i współorganizator festiwalu, zaprasza na scenę kandydatki. Reporterka „Głosu” notuje: „Gwizdy, krzyki, niewybredne epitety pod adresem kandydatek na Miss, obrzucanie spikera płonącymi zapałkami, podnoszenie do góry samochodu Kroniki Filmowej (…). Prym w tej zabawie wodzili szczególnie młodzieńcy w wieku przedpoborowym, piętnasto-, siedemnastolatki”.
I wtedy, pod naporem ciał, pęka estrada.
Dziennikarz Polskiego Radia nadaje z mola: są ranni i poturbowani (nie okaże się to prawdą, pogotowie odnotuje tylko jeden przypadek zwichnięcia nogi).
Anonimowy raport dla ministerstwa: „Nie wiem, kto zadecydował, aby puszczać to na antenę Polskiego Radia, ale chyba jakiś nieodpowiedzialny, a żądny sensacji smarkacz”.
Franciszek Walicki naradza się z Jerzym Kosińskim. Wskutek zawalenia się sceny postanawiają przenieść konkurs piękności na dach jednego w pawilonów na molo.
Zbigniew Zapert widzi tratujących się ludzi. Z raportu: „Obywatel Zapert wypisuje głupstwa, że tratowano ludzi. Nie przeczę, może i tratowano, ale przy schodkach prowadzących na dach. Jest to już wewnętrzna sprawa dziennikarzy, którzy tłoczyli się przy tych schodach jak niezdyscyplinowana młodzież”.
Erich Lessing, austriacki fotograf, robi zdjęcia kobietom, które z pomocą milicjantów wspinają się po drabinie na dach budynku w strojach kąpielowych i płaszczach, boso i w butach. Panie rozbierają się i każda z przypisanym sobie numerem wędruje po krawędzi dachu.
1957. Miss Wybrzeża: gwałtowne rozluźnienie mięśni
Rok później pod egidą „Expressu Wieczornego” i „Dziennika Bałtyckiego” wybierano już Miss Polonia. W Białymstoku, Bydgoszczy, Chorzowie, Gdańsku, Rzeszowie, Warszawie i Wrocławiu odbyły się eliminacje wojewódzkie. Jak przebiegały w Gdańsku, dowiedziałem się, wertując współorganizujący imprezę „Dziennik Bałtycki” z tamtego roku. „Wstępnej eliminacji spośród 221 nadesłanych fotografii (w trzech wersjach: en face, z profilu i w kostiumie kąpielowym) dokonała wieloosobowa komisja przy udziale artysty plastyka”. Fotografie 44 wyselekcjonowanych kandydatek pod pseudonimami opublikowano w gazecie wraz z kuponami, na których czytelnicy mogli głosować na swoje faworytki. „Decyzją 42 tysięcy naszych czytelników w imprezach naszych zaprezentują się publiczności: Iskierka, Kaszubka, Kopciuszek, Leszczyna, Margeritta, Marzenie, Mirela, Rozyna, Sarenka, Simonka, Stonka, Storczyk, Tęsknota, Wrzos, Wspomnienie, Żena. Natomiast nie wystąpią: Baja (której zdjęcia nadesłali bez wiedzy ich właścicielki jej koledzy), Perełka (z powodu wyjazdu), Wiosna (bo nagle zachorowała), Goplana (która wychodzi za mąż), Carmela (na skutek wypadku), Iwona i Niezapominajka (zrezygnowały). Mimo dużej liczby otrzymanych kuponów Diana nie zgłosiła się do redakcji, choć prosiliśmy ją o to listownie, telefonicznie i telegraficznie”.
Podczas rozciągniętych na trzy dni pięciu prezentacji z tego grona miała zostać wybrana regionalna Miss. Redakcja apelowała: „zjawiajcie się na każdym konkursie punktualnie, to znaczy parę minut przed rozpoczęciem. Spóźnialscy zastaną drzwi zamknięte i żadne dobijania się nie pomogą. Dbajcie o waszych sąsiadów na konkursie, aby się bawili, lecz nie, żeby się wyżywali. To ma być piękna, kulturalna, pełna humoru zabawa, a nie okazja do wybryków. Zabierzcie z sobą, oprócz humoru i pogody ducha – także jakiś przyrząd do pisania: ołówek czy pióro. Natychmiast po defiladzie kandydatek na sali zjawią się porządkowi z urnami, do których trzeba wrzucić wypełnione jednym numerem bilety. Teraz już będziecie się mogli bawić występami Wagabundy, a komisja w tym czasie będzie obliczać głosy”.
Wagabunda to popularny wówczas zespół kabaretowy, będący jego członkiem Jan Sender prowadził konferansjerkę. Wystąpiła też wówczas w Gdańsku jeszcze bardziej popularna Maria Koterbska. Dla zwyciężczyń przygotowano moc „pięknych i wartościowych upominków, ofiarowanych przez szereg instytucji i kupiectwo”, wśród nich „komplet bielizny steelonowej”, „dwa bilety na Bal Prasy”, „abonament na 14 dużych kaw”, „torebkę (imitacja węża) firmy Lutomska”, „kupon milanowskiego jedwabiu, dwie perlonowe koszulki nocne oraz przejazd wagonem sypialnym na wczasy dla MISS (ofiarowane przez Orbis)”.
Po dwóch pierwszych koncertach gazeta pisała: „Gdzieś tam czaiły się reminiscencje wyborów Miss Sopotu, tego jestem pewien. Otóż nic z tego, proszę sceptyków: organizacja z jednej strony (bardzo duży wkład naszej Milicji która, na szczęście, tylko dwukrotnie miała okazję do krótkiej »rozmowy« z grupką chuliganów i to poza Halą Sportową), z drugiej zaś uroda kandydatek spotkały się z pełnym uznaniem publiczności. Stąd przemiła zabawa, na poziomie. (…) Wagabunda gorąco oklaskiwany, przerywany wybuchami śmiechu rozbawionej publiczności, rozpoczął imprezę; w odpowiednio długiej przerwie programu prze defilowały nasze panie, potem program kabaretu trwał dalej. A w tym samym czasie wieloosobowe jury sortowało blisko 4 tysiące kuponów. I tu ciekawa rzecz: Rozyna zdobyła na pierwszej imprezie największą liczbę głosów, ale tylko nie wielką przewagą nad swoimi rywalkami. (Dygresja: ze względów rodzinnych Rozyna musiała zrezygnować z udziału w dalszych imprezach i więcej nie wystąpi). Triumfatorką drugiego koncertu została Iskierka”.
Dziś możemy się tylko domyślać jakie awantury domowe kryły się za „względami rodzinnymi” każącymi się wycofać Rozynie, Dianie, Niezapominajce i innym. Emocji nie brakowało i za kulisami. „Jedna z kandydatek na chwilę przed wyjściem dostała z tremy gwałtownego rozluźnienia mięśni: nogi się pod nią ugięły – i ani rusz! Pośpieszył w sukurs dr Antkowiak, coś tam zaaplikował i pani ta za chwilę już była na podium. W pewnym momencie znakomity nasz konferansjer Jan Sender poczuł się fatalnie, bo odezwały się dolegliwości po niedawno przebytej operacji. Niezawodna pomoc dr Antkowiaka zażegnała i to niebezpieczeństwo”.
Zwyciężyła Iskierka, Zofia Sicińska, „telefonistka z międzymiastowej w Gdyni” – 3339 głosów, przed Kaszubką (Alicja Bobrowska, „studentka PWST w Krakowie”) – 2164 głosy i Tęsknotą (Mirosława Waliska). „Ciocia miała wtedy 20 lat. W nagrodę zafundowano jej wyjazd do Zakopanego. Nagle stała się słynną osobą na Wybrzeżu, pod dom przychodziły wycieczki oglądać jak ta miss mieszka. Dziwili się, że w skromnym domu, a nie w pałacu. Choć po wyborach propozycje sypały się jak z rękawa, ona wolała spokojniejszy żywot. Dziś mieszka ze swoim mężem w Kalifornii” – opowiadał o Iskierce w 2004 r. Arkadiusz Brzęczek.
1957. Miss Polonia: zaimprowizowane wachlarze, zaszokowani jurorzy
W takich jak gdańskie regionalnych wyborach wyłoniono łącznie 25 nieszczęśnic godnych finału. Stanowiło go pięć koncertów w hali Stoczni Gdańskiej 3 i 4 sierpnia. Panny kandydatki prezentowały się jurorom i publiczności w sukniach wieczorowych i kostiumach kąpielowych. Przygrywał im Henryk Spychała „na amerykańskich elektronowych organach koncertowych”. Konferansjerkę ponownie poprowadził „dowcipnie, a przecież z dużym taktem, chwilami błyskotliwie” Jan Sender, kawałami takimi jak „Pięknych kobiet jest tu nawał, chętnie wziąłbym je na kawał” zabawiali publiczność m. in. Józef Prutkowski i Wiech. Śpiewała Mirosława Krajewska („Publiczność bardzo kulturalna, ciepła, miła. A mamy przecież skalę porównawczą z racji przemierzenia kraju wzdłuż i wszerz i wiemy, że widzowie bywają bardzo różni”).
„Dziennik Bałtycki”: „Obok przepięknych, europejskich kreacji – mniej udane, skromniutkie, czasem nieprzemyślane czy nawet źle dopasowane do rodzaju kobiety”.
Każda z dziewcząt musiała przemaszerować po wybiegu biegnącym wśród publiczności, po czym zameldować się przed jurorami i odpowiadać na ich pytania. Jurorami byli Jan Brzechwa, Janina Jarzyna-Sobczak (choreografka), Kazimierz Krukowski (reżyser i aktor), Elżbieta Krzesińska (skoczkini w siną dal), Anatol Kobyliński (filmowiec), Tymoteusz Ortym (precelebryta: tekściarz, reżyser, konferansjer…), Magdalena Samozwaniec, Mieczysław Martula (wicenaczelny „Expressu Wieczornego”), Włodzimierz Mroczkowski (wicenaczelny „Dziennika Bałtyckiego”), Władysław Jackiewicz (malarz) i Leszek Verocsy (rzeźbiarz). Niestety, ani pytania jurorów, ani odpowiedzi finalistek nie zachowały się. Na pewno jednak nie było z tymi odpowiedziami za dobrze… „Jakkolwiek jurorzy dochowali sędziowskiej tajemnicy i nie operowali nazwiskami, to przecież zaszokowani byli niejednokrotnie rodzajem i poziomem niektórych odpowiedzi. Czy był to wyraz tylko tremy, zdenerwowania, zmieszania zapytywanej kandydatki? Raczej chyba nie, bo o ile przebycie »parcours« nie nastręczało zbytniej trudności, to stół jury stawał się często przeszkodą niemal nie do przebycia”.
O północy z 4 na 5 sierpnia jury ogłosiło, że zwyciężczynią została Alicja Bobrowska, wciąż znana jako Kaszubka, ponieważ pochodziła z Kaszub i to głębokich: urodziła się we Włodzimierzu Wołyńskim. W 2019 r. opowie „Weekendowi”:
– Wszystko odbywało się na surowo. Dziewczyny zjawiały się tam często zaraz po tym, jak wysiadły z autobusu, z pakunkiem własnych ubrań pod pachą. Ja miałam na sobie sukienkę z białej koronki, którą uszyła mi krawcowa, szpilki zdobyłam z Baltony. Były za duże, więc tylne paski musiałam przykleić do pięty klejem do wąsów.
Choreografia nie była skomplikowana. Każda z dziewczyn wchodziła po schodach na podest, który ciągnął się wśród publiczności. Na dole czekali jurorzy z pytaniami. Rozmowy z sędziami dla części dziewczyn były szczególnie stresujące. W garderobie kandydatki, które miały już to za sobą, zasypywane były gradem pytań: „Który z jurorów jest najsroższy? Który najłagodniejszy? Jakie padły pytania?”.
Sądzę, że o moim zwycięstwie zdecydowały luz, sceniczne doświadczenie, które nabyłam podczas studiów, a także wiedza humanistyczna. Dzięki niej pokonałam piękniejsze i zgrabniejsze od siebie rywalki i zdobyłam koronę, która była ciężka, blaszana, na wzór średniowiecznej korony Jadwigi.
– Wśród nagród nie było jeszcze samochodów.
– Był za to rejs „Batorym” do Kopenhagi. Gdy zapowiedziano bal kapitański, włożyłam swoją piękną białą suknię, ale większość podróży spędziłam przy burcie. Do Polski wróciło o 56 osób mniej, niż wypłynęło z kraju. Wiele z nich spotkałam później w Stanach.
Za „Dziennikiem Bałtyckim” przytaczam relację prasową z finału i fragmenty rozmowy odbytej „na gorąco” z triumfatorką.
Najpierw urocze młode panie wpłynęły na podium w sukniach wieczorowych, z których wiele zachwyciło nadobniejszą część publiczności wysoką klasą prawdziwej kreacji. Obserwując widownię nietrudno było wyczuć swoiste „wyspy” dzielnicowe, zapełnione krajanami Miss dosłownie z wszystkich stron Polski. Bo coraz to z innej strony widowni wytryskały ręce oklasków jeszcze przed ukazaniem się, lecz już po zapowiedzi, że to Miss takiego czy innego miasta czy województwa.
A potem w ślad za płynącymi „bóstwami” młodości, urody i wdzięku, jak fale na morzu obracały się za nimi łany głów, potężniały oklaski, z nieoczekiwanych miejsc błyskały flesze fotoamatorów. Przy wielu oczach lornetki, rozgorączkowanie i temperaturę (na sali) gaszą zaimprowizowane wachlarze.
Mija kilka kwadransów, wypełnionych doskonałymi występami artystów – nagle pokazuje się kilkadziesiąt (czyżby nowych?) pań w kostiumach kąpielowych. Całkowicie inne fryzury dopełniają pełnej metamorfozy. I tu dopiero potwierdza się prawda starego jak świat powiedzenia: jak bardzo suknia zmienia kobietę. Przyjemnie było patrzeć na zafrasowanych jurorów, na zakłopotane twarze miłych czytelników, będących często w kropce: którą z Naj wyróżnić, której dać najwyższą ocenę?
– Powiedz Alu, naszym czytelnikom, co odczuwałaś, co myślałaś w chwili ogłoszenia „wyroku” jury?
– Cofnę się nieco wstecz. Miałam wyrzuty sumienia, że startuję w konkursie. Jest przecież tyle pięknych kobiet (były zapewne takie i na widowni), które mogłyby zająć moje miejsce… A co odczuwałam, kiedy jury ogłosiło wyrok? Byłam tak wzruszona i „rozklejona”, że nic innego nie mogę powiedzieć: wzruszenie, wzruszenie…
– O ile mi wiadomo, próbowałaś już pracy w filmie, m. in. w Pożegnaniu z diabłem, Pocztą lotniczą i ostatnio „kręciłaś” coś w filmie Król Maciuś. Studiujesz natomiast w szkole teatralnej. Dlaczego nie w filmowej?
– Szkoła filmowa powstała, gdy miałam już za sobą rok w krakowskiej PWST. Ale nie o to mi chodzi. Moim marzeniem jest pracować w przyszłości w teatrze; nie znaczy to, że przekreślam ewentualne role filmowe, ale to już dalsze plany.
– O ile mi wiadomo, można cię często spotkać na ulicach Gdańska… za kierownicą samochodu. Czyżbyś i sportowi motorowemu nie darowała?
– Tak. Samochód jest moją ostatnią wakacyjną pasją. Właśnie wysłuchałam cyklu wykładów na kursie samochodowym, czeka mnie jeszcze egzamin. Trochę się boję…
– Nie będzie chyba tak źle, po „zaprawie” w konkursie Miss Polonia uczucie tremy się wchodzi chyba w grę. A inne dziedziny sportu?
– Pływanie.
Kapitan stojącego akurat w porcie amerykańskiego statku Stella Lykes L.C. King wybrał się na wybory jako widz i po kilku dniach podzielił się wrażeniami z czytelnikami „Dziennika Bałtyckiego”: „Wasze dziewczęta – ogólnie biorąc – nie potrafią się właściwie czesać, przydałaby się im częściej ręka dobrego fryzjera. Nie wszystkie panie miały właściwie dobrane kostiumy kąpielowe. U nas w tak kusych kostiumach dziewczęta na tego rodzaju konkursach nie występują”.
1958. Miss Universe: 79 kociaków
Joanna Wolska w „Panoramie Północy” napisała o wizycie Alicji Bobrowskiej na wyborach Miss Świata: „W Los Angeles spotyka się 79 kociaków z różnych stron świata, aby wziąć udział w tej wielkiej imprezie”. Jak to się odbyło, dowiedzieliśmy się dopiero po latach, znowu dzięki rozmowie Doroty Salus dla „Weekendu”:
– Wiosną 1958 roku w Krakowie pojawił się dziennikarz, który reprezentował Polonia Reporters z Nowego Jorku. „Pani Alicjo, w Ameryce organizowane są wybory Miss Universe, musi pani tam być! Ja wszystko zorganizuję” – zapewniał. Ale wyjechać nie było łatwo. Mój wniosek o paszport odrzucono. Plany, by do USA pojechać na tournée z zespołem Wagabunda, również spaliły na panewce. Wpadłam na szalony pomysł, by wysłać telegram do premiera Cyrankiewicza, w którym dam słowo, że dumnie zaprezentuję nasz kraj za granicą i że do Polski wrócę. Kilka dni później odebrałam paszport. Zgodnie z umową ów dziennikarz, teraz już mój impresario, zorganizował bilet lotniczy na samolot linii Air France do Nowego Jorku i zaproszenie na finał Miss Universe ’58. W zamian miałam przekazywać mu wszystkie honoraria zarobione podczas amerykańskiego konkursu.
Przed wyjazdem w Cepelii zakupiłam krakowski strój ludowy i korale. Czerwonych butów nigdzie nie można było dostać, więc wypożyczyłam z Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie parę o numer za małą. Po całonocnym locie nie mogłam jej wcisnąć na obolałe nogi. Moje zdjęcie w stroju krakowskim i w tych przyciasnych trzewikach znajdowało się w folderach reklamowych Air France jeszcze przez kolejne 10 lat.
Na lotnisku wszystkie 78 reprezentantek z różnych krajów witała Miss Stanów Zjednoczonych. Przygotowania do gali finałowej trwały trzy dni, większość z nas miała przydzielonych tłumaczy. W treningach brała udział modelka, która instruowała nas, jak najlepiej prezentować się na wybiegu. Gdy zbliżałyśmy się do niej, poprawiała nam sylwetki, zaglądała dyskretnie w dekolt. Jeśli któraś z uczestniczek dla lepszego efektu ten dekolt wypchała, bez ceregieli opróżniała jego zawartość. W powietrzu czuć było rywalizację. Niektóre dziewczyny, chcąc być widoczne na zdjęciach, przepychały się do pierwszych rzędów.
Codziennie zabierano nas na spotkanie biznesowe, przedstawiono producentom wytwórni filmowych. Niektórzy już przed wyborami proponowali wybranym uczestniczkom kontrakt i współpracę. W Paramount Pictures spotkałam się z Marlonem Brando.
– Przyznała mu się pani, że w ogóle o nim nie słyszała?
– Nie. Gdy zaproponował mi udział w filmie, odpowiedziałam, że nie znam angielskiego. „Nie szkodzi. Najpierw zagrasz emigrantkę, a po dwóch miesiącach, jeśli zostaniesz, nauczysz się języka” – przekonywał. Podziękowałam serdecznie i propozycję odrzuciłam. Podobnie, gdy przedstawiciele marki Max Factor zaoferowali mi roczny kontrakt i podróż dookoła świata z promocją ich kosmetyków. Chciałam wracać. W Polsce czekała na mnie rodzina i narzeczony, Stanisław Zaczyk.
– I premier.
– Po przyjeździe spotkałam się z nim i podziękowałam za możliwość wyjazdu.
– Wracając do finału Miss Universe ‘58: gdzie odbywała się gala?
– Na scenie opery w Long Beach w Kalifornii. Na Gran Finale prezentowałyśmy się przed jury trzykrotnie. Najpierw w kostiumach kąpielowych, które były takie same dla wszystkich uczestniczek. Mam swój do dziś – niestety, rozmiar już nie pasuje. Następnie w strojach ludowych danego kraju i własnych strojach wieczorowych. I tu zdarzył się wypadek – walizka z białą suknią, która przyniosła mi szczęście w konkursie Miss Polonia, zaginęła w podróży. Na wieść o mojej stracie, o której skwapliwie doniesiono w prasie, skontaktowała się ze mną pani Marusia – Żydówka polskiego pochodzenia prowadząca w Beverly Hills ekskluzywny butik. Na czas wyborów wypożyczyła mi białą balową suknię z satyny ozdobioną na dekolcie prawdziwymi perłami. Do dziś pamiętam jej cenę – pięć tysięcy dolarów, a było to 60 lat temu! Gdy zeszłam ze sceny, czekała już na mnie garderobiana z butiku pani Marusi, która pomogła mi zdjąć strój i bezpiecznie odtransportowała go do sklepu.
Podczas finału jurorzy przyglądali nam się uważnie – oceniali nie tylko urodę, ale wdzięk, zachowanie, fotogeniczność. Po pierwszym werdykcie wyłoniono 15 finalistek. Byłam jedną z nich.
– Czy nie czuła się pani obco w dalekim kraju, z impresario, który panią finansowo wykorzystywał?
– Wręcz przeciwnie. Szybko przekonałam się, że otaczają mnie życzliwi ludzie. Każda z 15 finalistek miała wygłosić krótką mowę o swoim kraju. W przerwie słychać było, jak dziewczyny ćwiczą przygotowane angielskie frazy. Gdy przyszła moja kolej, wyszłam na scenę i wygłosiłam przemówienie po polsku. Przełożył je tłumacz. „Mam nadzieję, że na widowni siedzą także i moi rodacy” – wtrąciłam, na co sala odpowiedziała huraganem braw. Okazało się, że wśród publiczności byli obecni liczni reprezentanci Polonii, zwłaszcza lotnicy, którzy po wojnie przyjechali tu z Anglii. „God bless America and Poland too” – zakończyłam mowę i otrzymałam pierwszą nagrodę w tej kategorii.
W kulminacyjnym momencie na scenie pozostało pięć finalistek. Wszystkie przepiękne, wyższe ode mnie, reprezentujące różne typy urody. Zwyciężczynią została Miss Kolumbii. Mnie przypadł tytuł IV wicemiss. Puchar, a także treść przemówienia, które wygłosiłam, znajdują się dziś w zbiorach Muzeum Teatralnego w Warszawie. Przyznano mi również nagrodę pieniężną w wysokości 1600 dolarów. Koperty nie zdążyłam otworzyć, gdyż zgodnie z umową pieniądze przejął impresario.
Udział w wyborach odpracowywałam przez kolejne 30 dni, udając się na tournée wraz z muzykiem Jasiem Wojewódką. W ciągu miesiąca odwiedziłam 30 miast. Hotel, jedzenie i występ, na odpoczynek nie było czasu. Tańczyłam kujawiaka, oberka, wygłaszałam przemówienia, recytowałam wiersze dla publiczności. Najbardziej zżyłam się z przedstawicielami kalifornijskiej Polonii, z którymi znajomości i przyjaźnie przetrwały lata.
Po powrocie do kraju Bobrowska została Bobrowską-Zaczyk, pracowała w telewizji jako spikerka, grywała też w teatrze i filmie. Chyba najsłynniejszą jej rolą jest ta w „Małżeństwie z rozsądku” Stanisława Barei.
1958. Miss Polonia: okrzyki „lipa”
„Tytuły wicemiss przypadły przedstawicielkom Łodzi i Krakowa”… Kronikarz PKF nie zająknął się na ten temat, ale wyborom w 1958 r. znów towarzyszyły pożałowania godne ekscesy. Inaczej niż jurorom, publiczności o wiele bardziej od przedstawicielki stolicy przypadła do gustu przedstawicielka Krakowa. I nie chodzi wcale o Miss Krakowa, którą podczas majowych wyborów z Chórem Czejanda w roli gwiazdy została studentka PWST Ewa Raczkowska, ale o I Wicemiss Krystynę Żyłę.
Uwagę historyka języka powinien zwrócić fakt, że ładne dziewczęta, zanim stały się fajnymi towarami, były ciekawymi materiałami. Jeszcze przed finałem Anatol Kobyliński, wyszukiwacz koniecznie młodych niekoniecznie talentów pisał o eliminacjach Miss Polonia w „Odgłosach”: „Trzeba stwierdzić, że konkursy te dostarczają ciekawych materiałów i dlatego biorę w nich wszystkich osobisty udział, nawiązując od razu kontakty z niektórymi kandydatkami”. Żeby nie było wątpliwości, jakie materiały miał na myśli, przytoczmy jeszcze, jak „Przekrój” relacjonował wybory piórem Jerzego Zakrzewskiego: „Miss Katowic, Domicela Gorzkowska: lat 18, 166 cm wzrostu, wymiary materiału 92-63-95, jeśli wygra, chciałaby dostać samochód. Miss Krakowa, Krystyna Żyłówna: ekspedientka w PDT, organizowania tego typu imprez co wybory Miss Polonii nie uważa za słuszne. Niektóre kandydatki skreślono z uwagi na to, że były notowane w rejestrach MO, rzecz jasna nie na skutek ascetycznego trybu życia”.
Zakrzewski pofatygował się na uroczysty finał na Torwarze i m. in. z jego relacji dowiadujemy się o ekscesach. Wynikły one stąd, że publiczność zdecydowanie trzymała stronę Żyłówny, tej, co organizowania wyborów nie uznawała za słuszne, a zwyciężyła Zuzanna Cembrowska. „Napływający zwartą falą tłum (wpuszczano nawet ludzi o pół godziny spóźnionych) gęstniał coraz bardziej. Organizatorzy i służba porządkowa z zasługującą na wyróżnienie sprawnością zniknęli z pola widzenia, nie było komu interweniować w nabrzmiewających co chwilę sytuacjach. Siedzący za mną pan powiedział, że spektakl przypomina mu mecze piłki nożnej w niektórych republikach południowo-afrykańskich, gdy sędzia jeździ w czołgu po boisku. (…) Okrzyki »lipa« wraz z innymi bardziej jeszcze dosadnymi tłumiły dźwięki orkiestry. Publiczność nie chciała pogodzić się z oficjalnym werdyktem, lansowała swoją faworytkę. Ktoś obok mnie wymachiwał energicznie krzesłem, ktoś inny groził komuś laską. A potem nie widzieliśmy już nic. Gwizdy, tupanie, groźby, wyzwiska przybrały znowu na sile, tłum rzucił się w kierunku estrady”.
Andrzej Klim dopowiada w książce Jak w kabarecie: „Widownia nie oszczędzała kandydatek – obelgi i gwizdy pod adresem niektórych z nich zaowocowały wycofaniem się kilku dziewcząt. Wybraną Miss Polonia wygwizdano; w jej stronę poleciały pomidory, a widzowie rozpętali regularną bójkę”. Z kolei magazyn „Świat” napisał: „Najwięcej nieporządku wnosiła tak zwana służba porządkowa, która nie znała rozkładu miejsc i błędnymi informacjami zwiększała zamęt”. Strona zarchiwummiss.eu: „Panna Żyła zajmowała się wykonywaniem tzw. »najstarszego zawodu świata«, a na widowni tłumnie zasiadła męska część wielbicieli jej wdzięków pochodząca z półświatka”.
Kilka tygodni po finale Żyłę znaleziono na dachu kawiarni przy hotelu Grand wypadniętą z szóstego piętra. Mniejsza o to, że martwą, ale też nagą! Wielbiciele jej wdzięku pogrążyli się w żałobie. Tymczasem Żyła żyła i cieszyła się, że nikt o tym nie wie. Zmarła dopiero w 1981 r., dwa lata przed reaktywacją konkursu Miss Polonia. Zbiegiem okoliczności z okna wypadła inna Krystyna, szesnastoletnia Krysia Kopeć, którego to nazwiska prasa jednak nie podawała. A Żyła nie była zainteresowana wyjaśnianiem pomyłki.
Zakrzewski odbył kilkugodzinne spotkanie z dwunastoma finalistkami i wyniósł z niego następującą obserwację: „Różne są marzenia dziewczęce. Różnie jest też z poziomem wykształcenia i inteligencji osób biorących udział w konkursie”. Poza Domicelą Gorzkowską i Krystyną Żyłówną Zakrzewski przedstawia czytelnikom inne jeszcze materiały. Miss Warszawy, Zuzanna Cembrowska: ulubiony pisarz Hemingway, „za dziesięć lat chce mieć męża, jedno dziecko, partner ma być inteligentny, nie wolno mu być sadystą”.
Miss czasopisma „Uroda”, Jadwiga Kempara: „Wg opinii znacznej części jury – najładniejsze nogi”. Miss Szczecina, Danuta Korolkiewicz: kilka miesięcy przed maturą. „Na prawie wszystkie pytania padają odpowiedzi: nie wiem, nie myślałam, nie zastanawiałam się”. Miss Poznania, Mirosława Leszczyńska: córka maszynisty, największe marzenie – zamożność. Miss Pomorza, Lucyna Okrucińska: pracuje w księgowości PRN w Toruniu, chce zostać modelką. Miss Mody, Beata Opoczyńska: „Nie lubi lokali, wódki, uwielbia samotność. Bardzo dużo pali, kilkadziesiąt amerykańskich papierosów dziennie”. Miss Rzeszowa, Wiesława Pudłówna: wśród ulubionych książek „Zły” Tyrmanda, największe marzenie – „biały miś nylonowy”. Miss Gdańska, Teresa Szczypówna: studentka WSP, ulubione filmy: Ostatni most i Agnieszka wśród gangsterów. Miss Wrocławia, Monika Szmil: „repatriantka z Paryża, od 10 lat w kraju. Nie wierzy w miłość”. Miss Łodzi, Krystyna Zajkowska: studentka stomatologii, Zbrodnia i kara, Przeminęło z wiatrem.
Jury uznało za najpiękniejszą Polkę Zuzannę Cembrowską, co nie spotkało się z pełną aprobatą ze strony publiczności.
zarchiwummiss.eu:
Prowadzenie imprezy na Torwarze powierzono Zenonowi Wiktorczykowi. Konferansjer kilkakrotnie apelował o spokój na sali, ale ostatecznie nic to nie zmieniło. Hałas był nie do opanowania. Więc skupił się na pseudo dyskusji z widzami co rujnowało harmonogram gali. Nagłośnienie fatalne, oświetlenie również. Od strony technicznej impreza przygotowana była fatalnie, a raczej nie została przygotowana wcale. Zastanawiano się po chwili nawet co następne może się zepsuć. Wywołało to falę okrzyków „Nic nie widać, nic nie słychać, oddać forsę”. Cięgi za te wpadki zbierał ze stoickim spokojem Wiktorczyk uspokajając widownię, choć niewiele to zmieniało. Co ciekawe, bardzo wysoko oceniono występy orkiestr jazzowych zaproszonych do występów artystycznych podczas gali finałowej. Najmocniejszym punktem artystycznym gali był występ Ludwika Sempolińskiego.
Mimo, że prezentowało się 12 wcześniej wybranych kandydatek okazało się iż ocenie poddano tylko 10. Panny Opoczyńska i Kempara zostały wyeliminowane z konkursu. Dostały jednak szanse zaprezentowania się na gali. Powodów takich decyzji nie ujawniono. Rozjuszona widownia nie szczędziła ostrych słów wobec dziewczyn, co wywoływało załamania psychiczne. Jako, że wśród publiczności znalazły się osoby z marginesu społecznego (popierające jak wcześniej wspomniano Krystynę Żyłę) po upublicznieniu protestu po odczytaniu werdyktu doszło nawet do bijatyk. Nie mogąc się pogodzić z porażką faworytki tej grupy przewrócono wóz transmisyjny, a zwyciężczynię obrzucono pomidorami. Konieczna była interwencja milicji. A atrakcje które miały zostać zaprezentowane tuż po koronacji odwołano, bowiem nikt już nie panował nad rozszalałym tłumem.
1959. Miss Universe: korespondencja z poetami radzieckimi
Na początku 1959 r. Cembrowska gościła w rodzinnym Bytomiu, gdzie dorwał ją Janusz Soliński z „Życia Bytomskiego”.
– Wszystkie panny marzące o Pani karierze interesują się pewnymi wymiarami.
– Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Proszę bardzo. Biust 90 cm, talia 58, biodra 90 i wzrost 1,65 cm. Uważam, że wystarczy.
– W zupełności. Kto Pani zdaniem powinien zostać Miss Polonia w roku 1959?
– Danuta Karolczuk, obecna Miss Szczecina. Osobiście bardzo mi się podoba.
– Czy proponowano Pani jakieś role w filmie po wyborze Miss Polonia?
– Jeszcze przed wyborem miałam angaż do filmu pt. „Żołnierz królowej Madagaskaru”.
– A Pani najbliższe plany?
– W kwietniu wyjeżdżam do Stanów Zjednoczonych. Podpisałam już kontrakt na okres 6 miesięcy. Potem może do Moskwy i Budapesztu. Koresponduję już od dawna z młodymi poetami radzieckimi i węgierskimi, którzy zapraszają mnie do siebie.
Z zapowiedzi tych poza wyjazdem do Stanów nic nie wyszło. Młodzi poeci radzieccy nie doczekali się przyjazdu polskiej miss, ponieważ po udanej prezentacji w konkursie Miss Universe, w którym zakwalifikowała się do finałowej piętnastki, Cembrowska pozostała w USA na zawsze. Została modelką, zagrała ogon w filmie, potem zajęła się sprzedażą biżuterii. Miss Szczecina Karolczuk (ta samo, która jako Korolkiewicz powtarzała „nie wiem, nie myślałam, nie zastanawiałam się”) też nie dostała swojej szansy. Po skandalicznym finale 1958 r. wszystkim się odechciało organizowania kolejnych i nad Wisłą wrócono do tradycji niewybierania najpiękniejszej Polki.