1983. Miss Polonia: zgłaszały się nie tylko dziwki
Złamano ją ponownie dopiero w 1983 r. Za reaktywację narodowego konkursu piękności po 25 latach wzięli się Stanisław Cejrowski, dyrektor warszawskiego oddziału „Estrady” i ojciec Wuce Kwadransa, Jerzy Chmielewski, nauczyciel bez powołania zatrudniony w „Estradzie” jako goniec i parzyciel herbaty oraz Jerzy Szamborski, aktor teatrzyku Akt-69 bez większych sukcesów na niwie aktorskiej. Chmielewski z Cejrowskim znał się z pracy w „Estradzie”, a z Szamborskim z tego właśnie teatrzyku. O jego pracy w „Estradzie” Piotr Stawicki powie w 1990 r. Magdalenie Jaworskiej: „Spełniał tam funkcje przynieś podaj pozamiataj. Pracował w dziale imprez własnych podobnie zresztą jak jego kuzyn Leszek Nogal”.
W XXI w. Chmielewski zostanie prezesem Piaseczyńskiego Towarzystwa Kolei Wąskotorowej, Nogal wiceprezesem. Po śmierci Chmielewskiego nekrologi w prasie lokalnej bębnić będą unisono: „Był sercem piaseczyńskiej kolejki”, „Przestało bić serce piaseczyńskiej kolejki”. Zostanie też odznaczony pośmiertnie odznaką „Zasłużony dla Kolejnictwa”.
Ojciec Wuce Kwadransa obdarzony był przez naturę talentem powoływania do życia najbardziej obciachowych projektów w historii polskiej muzyki. To on stał za powstaniem No To Co (Marek Karewicz: „Zespół No To Co był dzieckiem Staszka Cejrowskiego, […] który od początku do końca wymyślił tę maszynkę do zarabiania pieniędzy. […] Dzięki temu zespołowi Staszek mógł swobodnie grasować po Związku Radzieckim i to właśnie wydawało się dla niego najważniejsze”), „Tryptyku olimpijskiego” na olimpiadę w Moskwie (koszmarne wydawnictwo z płytami Skaldów, Breakoutu i Budki Suflera) i Lady Pank (Paweł Gzyl: „Zainteresowawszy się możliwościami tkwiącymi w rocku, próbował reanimować pod własnym patronatem Brygadę Kryzys, która właśnie zakończyła działalność. Kiedy pomysł nie wypalił ze względu na brak zgody Roberta Brylewskiego i Tomka Lipińskiego, akurat przyszli do niego Mogielnicki i Borysewicz. Tutaj nie było żadnych problemów – panowie uścisnęli sobie dłonie i z kasy Stołecznej Estrady popłynął strumień pieniędzy na stworzenie zespołu i nagranie przezeń płyty”).
Szamborskiego opisał i cytował go w Angorze w 2018 r. Tomasz Gawiński: “Jednym z pomysłodawców i organizatorów Konkursu Miss Polonia był Jerzy Szamborski, który na ponad 30 lat związał się wyborami najpiękniejszej. Dziewczęta traktowały go jak ojca – był zawsze przy nich, z nimi”.
– Jurek Chmielewski skończył wtedy polonistykę na UJ i został nauczycielem. A po roku raptem znalazł się w Estradzie Stołecznej. Organizował imprezy dla dzieci. Pracowałem z nim na zlecenie, ale ciągle myśleliśmy o misskach.
Przed sylwestrem w Kongresowej w 1982 r., którego organizatorem był Jerzy Chmielewski, wymyślili, aby wybrać podczas tej imprezy królową balu.
– Ale szefostwo Estrady Stołecznej się nie zgodziło. I wtedy złożyliśmy scenariusz na imprezę z okazji Dnia Kobiet, podczas której odbyć się miały wybory najpiękniejszej. Innej nazwy nie można było użyć.
Niestety, impreza się nie odbyła, gdyż dyr. Stołecznej Estrady Stanisław Cejrowski powiedział, że nie ma co kombinować. – „Zrobimy Miss Polonia” – stwierdził.
Zanim opowiem o tej reaktywacji, muszę przeskoczyć na chwilę do roku 1990, aby wyjaśnić pochodzenie źródeł, do których najczęściej będę sięgał. Po upadku komunizmu i stworzeniu prawnych warunków do działalności wolnego rynku wiadomo było, że kto pierwszy napisze książkę o kulisach wyborów Miss Polonia, ten najwięcej na niej zarobi. Był to zarazem czas rozłamu w środowisku organizatorów wyborów, zakończonego przedzierzgnięciem się parzyciela herbaty vel Serca Kolejki Piaseczyńskiej z dyrektora Biura Miss Polonia w prezesa konkurencyjnej spółki Missland. I w 1990 r. ukazały się naraz trzy książki na ten sam temat. Marek Klat, dziennikarz m. in. „Wieczoru Wybrzeża” i „dyrektor prasowy” festiwalu w Sopocie, wydał „Miss Polonia. Kulisy konkursów”. Janusz Atlas i Chmielewski opublikowali przedziwne „MISStrzostwo Świata”, w którym nasz parzyciel herbaty jako jeden z jego autorów i bohaterów pisze o sobie w trzeciej osobie i dużo siebie samego cytuje. Wreszcie Magdalena Jaworska, Miss Polonia z 1984 r. wydała „Być albo nie być miss”. Napisała tam o Klacie, że „podobno swoje dzieło miał pierwotnie pisać z panem Jerzym Chmielewskim”. Niewątpliwie tak było, bo wiele fragmentów książek Klata i Atlasa jest do siebie bliźniaczo podobnych. Zasadniczą różnicą jest to, że o ile Klat wielokrotnie przyznaje, że dochodziło do manipulowania wyborami, Atlas i Chmielewski milczą na ten temat. Prawdopodobnie albo Chmielewski nie zgodził się na ujawnianie takich informacji, albo Klat nie zgodził się na uznanie Chmielewskiego, który był głównym dostarczycielem informacji, za współautora. Te trzy książki w dwóch przypadkach mimowolnie, a w jednym celowo dają znakomity zbiorowy portret obrzydliwców zawsze kręcących się przy biznesie pt. Miss Polonia, a często-gęsto kręcących nim samym. Przy cytatach z tych pozycji będę podawał ich autorstwo skrótowo, odpowiednio jako: Klat, Atlas Chmielewski i Jaworska.
Mimo upływu ćwierćwiecza, okoliczności towarzyszące wyborom Miss Polonia w 1958 i 1983 r. pod wieloma względami były podobne. Wg Klata na eliminacjach w Gdańsku pojawił się umundurowany milicjant, który pomógł organizatorom odsiać z listy kandydatek licznie przybyłe na przegląd „mewki”. A podczas wyborów Miss Mazowsza w Warszawie publiczność, zainteresowana głównie koncertem Lady Pank, nie szczędziła kandydatkom „niewybrednych uwag, wrzasków, tupań i gwizdów”.
Wg Atlasa Chmielewskiego „Zgłaszały się nie tylko dziwki”, a reżyser Włodzimierz „Wowo” Bielicki „wpadł na pomysł, żeby roznegliżowane dziewczyny defilowały między rzędami publiczności. W Szczecinie służba porządkowa potraciła głowy. Widzowie nie na żarty zaczęli podszczypywać dziewczyny. (…) Oszalały tłum rzucił się na dziewczyny”.
Na pierwszy od lat finał wydrukowano specjalny program. Zredagowała go Anna Kulicka z „Magazynu Muzycznego Jazz”, żona ojca Wuce Kwadransa. Obok portretów wszystkich finalistek znalazły się tam jej artykuły o mężu („Będąc osobą o niewyczerpanych zasobach oryginalnych pomysłów jest de facto współscenarzystą większości podejmowanych przez siebie przedsięwzięć artystycznych”) i Wowo Bielickim („zjeździł całą Europę i Amerykę, wstąpił na Safari do Afryki, wszędzie przyglądając się kobietom świata”).
Mariella Nitosławska i Janusz Połom uwiecznili w filmie „Ósemka” kilka scenek z eliminacji wojewódzkich i z wielkiego finału pierwszych po długiej przerwie wyborów. Na pewno nie przeoczycie poczucia taktu i humoru prowadzących (same samce).
„Jak można ocenić inteligencję kobiety lepiej, niż w kostiumie kąpielowym?” Prowadzącym galę finałową – podobnie jak wszystkie gale wcześniejszych eliminacji – był Wowo Bielicki, wspomagał go konferansjersko Tadeusz Broś. Autorem scenariusza gali i przewodniczącym jury był ojciec Wuce Kwadransa. Estradowo produkowali się m. in. Fogg, Mec, Zaorski, Lady Pank, Pietrzak, Rosiewicz… Same samce. 11-osobowe jury też stanowiły same samce, m. in. Piotr Fronczewski i Wacław Kisielewski, ten z duetu Marek i Vacek. Scenografię przygotował Bronisław Modrzejewski, główny scenograf warszawskiego oddziału Estrady.
Modrzejewski: „Kiedy po finale wyborów Miss Mazowsza ’83 wychodziliśmy wraz z innymi jurorami, Wowo Bielickim i Stanisławem Cejrowskim, z Teatru Buffo, na ulicy podbiegły do nas trzy kobiety. Zaczęły krzyczeć, że w sklepach na półkach tylko ocet, a my się głupotami zajmujemy, po czym nas opluły”.
Zwyciężczynią została Lidia Wasiak. Wg Klata szalę przeważył głos Kisielewskiego, który zwrócił uwagę pozostałym jurorom, że ich głos powinien brać pod uwagę głos faworyzującej Wasiak publiczności, żeby nie było znowu rzucania pomidorami.
Wasiak po latach: „Przed wyborami Miss Polonia siedziałyśmy z kilkoma uczestniczkami konkursu i Andrzejem Rosiewiczem przy stoliku w kawiarni. Dziewczyny zamawiały herbatki, kawy, a ja lody. Jedna z nich powiedziała: »Lidka nie jedz lodów, bo będziesz gruba«, a ja na to :»Ale do malucha się zmieszczę«. Było dużo śmiechu, a p. Andrzej pochwalił mnie za tę ripostę”.
Finalistka Dorota Michałowska po latach: „Uczestniczki uważano za próżne i głupiutkie. (…) Gazety znów zaczęły pisać. Z pewnością nie przeczytałam wszystkich, ale te, które miałam w ręce były negatywne. Co gorsze, pisano źle o samych uczestniczkach! Kpiono z nas, robiono niesmaczne aluzje, wymyślano historie. Np. w jednej z gazet napisano, że poszłam na spacer z jednym panem, który był i jest obecnie osobą publiczną. W obecnych czasach plotki w gazetach są normalne, ale wtedy wszyscy wierzyli w to co jest napisane. Dla osiemnastoletniej dziewczyny było to koszmarne. Czasami tak się we mnie gotowało, że chciałam napisać do niektórych reporterów, ale mijało mi i nigdy tego nie zrobiłam”.
Na kanale „Kobietologia” atmosferę wyborów z 1983 r. wspomina po latach ich finalistka, wybrana wówczas Miss Expressu Wieczornego Alina Denis:
Lidia Wasiak opowiedziała szczegóły swojego startu w 2009 r.:
Moja historia zaczęła się w Koszalinie, gdzie za namową koleżanki, która miała wielki apetyt na ten tytuł, zgłosiłyśmy się na wstępne eliminacje do wyborów Miss Pomorza Zachodniego. […] Jako jedyna kandydatka, nie byłam na zgrupowaniu przed tymi wyborami! Nie dotarł do mnie list z zawiadomieniem o tym zgrupowaniu, a koleżanka, która mnie na wybory namówiła, i z którą właśnie spędzałyśmy wakacje nad morzem – wyjechała cichaczem na to zgrupowanie, w ogóle mnie o nim nie informując. Ale dużo mi pomogły inne konkurentki w Koszalinie, pokazując tuż przed każdym wyjściem planowaną choreografię. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu i radości, zostałam Miss Pomorza Zachodniego, stając się w tym momencie automatycznie jedną z 31. finalistek ogólnopolskiego konkursu Miss Polonia ’83. Do Szczecina wróciłam sama pociągiem, bo koleżanka i jej rodzice, z którymi ich samochodem przyjechałyśmy na ten finał, obrazili się okrutnie, że to ja zdobyłam ten laur, a nie ona (…).
W zasadzie nie miałam wpływu na żadną decyzję, nie autoryzowałam wywiadów, zdjęć, nie mogłam decydować, na którą imprezę czy spotkanie chcę jechać, a które zaproszenia odrzucić, które kontrakty podpisać. O wszystkim z powodu konstrukcji umowy z organizatorami, którą to miałam obowiązek podpisać, decydowali oni – organizatorzy, którzy bardziej zajmowali się swoimi kłótniami o organizację wyborów niż mną…
Z tego powodu również nie pojechałam do USA na konkurs Miss Universe, chociaż miałam to gwarantowane w kontrakcie podpisanym z Estradą Stołeczną reprezentowaną w tamtych czasach przez dyrektora Stanisława Cejrowskiego.
Pamiętam też sytuację, gdy przyniesiono mi umowę na publikację mojego zdjęcia w kalendarzu, odmówiłam z powodu proponowanej śmiesznej sumy, a kalendarz z moim zdjęciem i tak się ukazał. (…)
Mam koronę. Wtedy otrzymywało się ją na pamiątkę, nie było to trofeum przechodnie, jak to miało miejsce od 1985 roku. Wygrany Maluszek długo mi służył. Co miłe, widziałam go jeszcze kilka lat temu na jednej ze szczecińskich ulic!
1983. Miss World: biedni Polacy patrzą na bankiet
Z późniejszych wspomnień Lidii Wasiak wynika, że sukces ten był największą w jej życiu porażką. Musiała się sama czesać, malować i ubierać. Podczas wyborów Miss Europa w Wiedniu okradziono jej pokój w hotelu. Buty i kosmetyki musiała pożyczać od konkurentek. Podczas wyborów Miss World w Londynie nie starczyło jej pieniędzy na porządną sukienkę. Miss World nie została tylko dlatego, że na pytanie o Polskę czasów stanu wojennego, odpowiedziała, że „piękności nie należy mieszać z polityką”. Potem nie mogła znaleźć pracy, bo wszędzie uważano, iż „miss musi być próżna i głupia”.
Inna konsekwencją uznania za najpiękniejszą Polkę było dla Wasiak zerwanie z narzeczonym. Odeszła od niego, bo – jak powiedziała „Głosowi Koszalińskiemu” – „nie wytrzymał ciśnienia związanego z nową sytuacją”. Nie kryła przy tym, że do rozpadu narzeczeństwa przyczyniły się „plotki rozpowszechniane przez ówczesnego menedżera zespołu Lady Pank”, że uprawiała seks z Janem Borysewiczem.
Na tak smakowity kąsek nie mogły się nie rzucić, nie zważając na jego przeterminowanie w 2015 r., hieny z „Faktu”:
Miss Polonia z roku 1983 Lidia Wasiak nie potrafiła oprzeć się urokowi przystojnego gitarzysty. Przynajmniej tak utrzymuje były menedżer zespołu Wojciech Kwapisz. Borysewiczowi trudno odmówić dobrego gustu i determinacji. Nie dość, że za kulisami miał okazję porozmawiać ze świeżo upieczoną Miss Polonia 83, to jeszcze zaprosił ją do swojego pokoju hotelowego!
– Pamiętam jak pojechałem odwiedzić Janka w Novotelu, niedaleko dworca Warszawa Zachodnia, gdzie wynajmował wtedy pokój. Wchodzę do jego apartamentu i co widzę? Roznegliżowanego Borysewicza i przykrytą kołdrą Miss Polonię. Na twarzy Janka wyraz wielkiej dumy – zrelacjonował zdarzenie Kwapisz. – Od razu przyszło mi do głowy, ile dostałbym kasy, gdybym ich wtedy sfotografował.
Byłemu menedżerowi „Lady Pank” gratulujemy głębokich myśli i wracamy do relacji Klata: „Miss Polonii nie wręczono nagrody, a i koncerty finałowe nie zostały rozliczone. Dopiero po kilku tygodniach nawiązano pierwszy kontakt z Lidią Wasiak. Do Szczecina udał się kierownik Biura Miss Polonia. W trakcie rozmów o planach najpiękniejszej Polki, Wasiak spytała, gdzie i kiedy ma odebrać 100 funtów, które obiecano jej jako wyprawkę na konkurs Miss World w Londynie. Biuro Miss Polonia nie miało pojęcia o żadnych pieniądzach”.
Zdaniem zarówno Klata, jak i Atlasa Chmielewskiego, Cejrowski podpisał „prywatny” kontrakt z Lidią Wasiak, „obiecując nie tylko pieniądze, ale również: suknię wieczorową i cocktailową, dwie kreacje na specjalne bankiety, kostium narodowy, zestawy souvenirów, strój kąpielowy…”. Sytuację uratowali polonusi ze sponsorującej Miss Polonia szwedzko-polskiej firmy „Catzy of Poland” – sprezentowali Miss Polonia kieszonkowe i zapłacili za jej kreacje na Londyn Domowi Mody Telimena.
Ojciec Wuce Kwadransa znalazł nowego sponsora: Torimex, który przeznaczył równy milion złotych na wyjazd dodatkowych dwóch osób na londyński finał. Osobami tymi miały być I wicemiss wyborów oraz najbardziej oddany sprawie konkursu Miss Polonia dziennikarz. Dziwaczny wybór drugiego z laureatów tej nagrody mniej będzie dziwił, jeśli wyjaśnimy, że przypadła ona żonie ojca Wuce Kwadransa, czyli znanej nam już red. Kulickiej. Ojciec Wuce Kwadransa też chciał lecieć, ale jego parzyciel herbaty złożył na niego donos i władze zatrzymały mu paszport. Dla Chmielewskiego było jednak oczywiste, że najbardziej oddanym sprawie dziennikarzem jest jego człowiek z „Expressu Wieczornego”, red. Piotr Stawicki. W rezultacie Stawicki i Chmielewski też polecieli do Londynu, ale bez pieniędzy od Torimexu. Na wyjazd Serca Kolejki Piaseczyńskiej zrzucili się polscy Szwedzi z „Catzy of Poland” i Estrada.
Wylot polskiej ekipy do Londynu w ogóle przypominał łapanie stopa na drodze, którą mało kto jeździ. „Okazało się bowiem – pisało »Życie Warszawy« – a było to już za pięć dwunasta, że panna Lidia jeżeli nie uśmiechnie się do swoich lokalnych władz paszportowych, to zostanie w kraju. Główny organizator jakby zapomniał, że Miss Polonię czeka jeszcze Londyn. Nie poczynił więc stosownych starań, by wyjazd p. Wasiak na konkurs Miss World nabrał urzędowego, a więc oficjalnego charakteru”.
W Londynie „główny organizator” Chmielewski dopytywał syna Julii Morley, dyrektor generalnej Miss World, o niedrogi nocleg. Zaproponowano mu Holliday Inn z 50-procentową zniżką dla gości konkursu. „Szef polskiej reprezentacji” zrezygnował z kosztującego 75 funtów hotelu na rzecz tułaczki po prywatnych, ale i bezpłatnych mieszkaniach polonusów. Zdaniem Klata, winien był temu ojciec Wuce Kwadransa, który odmówił Sercu Kolejki Piaseczyńskiej diet.
W biurze Miss World Polaczkowie wywołali gorszącą awanturę: red. Tarkowski z Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego („rolki filmowe nie pasowały mu do kamery, zacinały się, rwały”) i red. Stawicki z ekspresiaka pożarli się z red. Kulicką o wejściówki na finałową galę. „Wyzwisk nie szczędzono budząc tym ogromną sensację wśród czcigodnych gości”. Nad Tarkowskim i Stawickim ulitowali się oczywiście Szwedo-Polacy z „Catzy of Poland”. Zakupili dla nich karty wstępu, które i tak się zmarnowały: polscy filmowcy w Royal Albert Hall „ubrani w wytarte dżinsy i powyciągane swetry, swym niechlujstwem od razu wzbudzili sensację, a za chwilę wyproszono ich grzecznie, uniemożliwiając filmowanie”.
W 2006 r. Stasiak opowie przygotowującej książczynę „Miss Polonia. A jednak warto…” Ewie Wojciechowskiej jeszcze jeden epizod z wyborów Miss Świata w Londynie: „Przed wyjazdem przeszłam pranie mózgu (…). Przed finałem podszedł do mnie mój tłumacz, który w klapie marynarki miał przypięty znaczek »Solidarności«, mój menedżer, Jurek Chmielewski, kazał mu go zdjąć”.
Nazajutrz po spotkaniu z polonią w Instytucie Kultury Polskiej doszło do kolejnej scysji Stawickiego i Kulickiej. Oboje tak bardzo chcieli towarzyszyć Stasiak w drodze na bankiet, że wtarabanili się do jednej z nią taksówki, co nie mogło skończyć się dobrze tym bardziej, iż nie wszyscy w taksówce byli stuprocentowo trzeźwi. Skończyło się podwiezieniem ich przez taksówkarza na posterunek policji.
Stasiak zapamiętała red. Tarkowskiego od nie pasujących rolek ze znaczącej scenki: „Pamiętam spacer po Londynie, już po finale Miss Świata. Oglądaliśmy wystawy ekskluzywnych sklepów, a Tadeusz Tarkowski z TVP powiedział: »Słuchajcie, ten system musi paść, przecież oni tego nigdy nie sprzedadzą!«.
Na koniec pobytu w Londynie okazało się, że Serce Kolejki Piaseczyńskiej nie ma albo udaje że nie ma pieniędzy na bilet powrotny. Uratowali go, wg wersji Klata, tradycyjni polscy Szwedzi z „Catzy of Poland”, tradycyjnie fundując mu lot powrotny do ojczyzny. W wersji Atlasa Chmielewskiego, która wcale nie musi być sprzeczna z wersją Klata, na bilet złożyli się przyjaciele z Warszawy. „Trzeba jeszcze dodać, że o zachowaniu Anny Kulickiej w Wielkiej Brytanii powiadomiony został konsulat generalny w Londynie oraz zrelacjonowano je na łamach »Expressu Wieczornego«”. Stasiak: „Po wyborach Miss Świata w Londynie spędziłam tydzień pracując w Szwecji w firmie kosmetycznej Catzy of Sweden, z którą miałam podpisany kontrakt na reklamowanie produktów do pielęgnacji włosów. Wspaniali ludzie, nieraz jako sponsor wyborów Miss Polonia w 1983 roku ratowali ówczesnych polskich organizatorów przed kompletną porażką”.
1984. Miss Europe: w pożyczonych ciuchach
Ojciec Wuce Kwadransa tak był niezadowolony z postawy Wasiak w Londynie, że na zaproszenie jej do udziału w wyborach Miss Europa odpowiedział teleksem, w którym zawiadamiał, że tytuł Miss Polonia należy się pierwszej wicemiss Gabrieli Kotkowiak i tylko ona może reprezentować Polskę poza granicami kraju. Ostatecznie jednak na galę do Wiednia pojechała prawdziwa Miss Polonia. Nikt nie palił się do sfinansowania jej wyjazdu i ostatecznie podjęli się tego zadania tradycyjni Polakoszwedzi. W Wiedniu Wasiak ukradli walizkę, ale nie jest powiedziane, że Polacy. Na pokazie wystąpiła w sukni miss Grecji i butach miss Jugosławii. Walizka warta była 96 tys. zł. Dariuszowi Lewandowskiemu z „Dziennika Pojezierza” Wasiak opowiadała wkrótce później: „Do dzisiaj nie otrzymałam ani odszkodowania, ani walizki, chociaż opiekunowie z »Expressu Wieczornego« obiecywali, że to załatwią. (…) Wydaje mi się, że ktoś zarobił na moim ubezpieczeniu. (…) Czy pan wie, że do tej pory nie zwrócono mi 11 tysięcy złotych za delegacje? Ale to nic w porównaniu z kilkuset tysiącami złotych, które »ktoś« podjął zamiast mnie. Niestety o tym dowiedziałam się kilka miesięcy po fakcie”.
„Głosowi Koszalińskiemu” opowiadała: „Bardzo szybko zrozumiałam, że rola Miss jest nie dla mnie. Zabrano mi spokój, prawo do życia prywatnego i bycia sobą. Wyjęto mi prawie rok z życia. Frajda ze zwycięstwa, gratulacje, flesze i fanfary trwały dosłownie chwilę. Już następnego dnia zaczęła się… robota. Traktowano mnie jak rzecz. Czułam się jak popychadło”.
Jeszcze w 2004 r. Wasiak tak narzekała na los Miss Polonia, że po tym, jak wzięła udział w programie telewizyjnym „Wyprawa Robinson” Ewa Tarasiuk z Super Expressu zapytała ją:
– Nie przesadzasz z tym narzekaniem? Jako najpiękniejsza Polka zwiedziłaś świat.
– Nie było tego tak dużo: wybory Miss World w Londynie, Miss Europy w Wiedniu, sesje zdjęciowe w Oslo, ale wracałam do prozy życia i nikt nie zastanawiał się, jak czuję się i co myślę. Musiałam być ładniejsza i fajniejsza niż jestem.
– Programem „Wyprawa Robinson” żądzą podobne prawa. (…) Co w programie było najtrudniejsze?
– Brud. Jestem pedantką. Czułam się fatalnie nie myjąc przez miesiąc zębów. Gdybym mogła cofnąć czas, nie wzięłabym udziału w konkursie Miss Polonia. Ale w programie „Wyprawa Robinson” bardzo chętnie!
Także w 2011 r. Wasiak, nagabywana przez magazyn „Prestiż”, „niechętnie wraca do wspomnień z wyborów Miss Polonia, dla niej to dawno zamknięty rozdział. – Tak naprawdę wyjęto mi rok z życia – wspomina. – Frajda ze zwycięstwa, gratulacje, fanfary trwały dosłownie chwilę. A już następnego dnia zagoniono mnie do pracy, w ogóle nie liczono się z moim zdaniem, planami. Byłam króliczkiem doświadczalnym raczkującego w temacie biura Miss Polonia”.
1984. Miss Polonia: biedny Passent patrzy na pośladki
Pierwsze od 25 lat wybory Miss P. kazały niektórym zastanawiać się, do czego są one potrzebne Jaruzelskiemu. Podczas jednej z osławionych konferencji Urbana dziennikarz zapisany w protokole jako anonimowy „Głos z sali”, bez wątpienia jednak reprezentujący media imperialistyczne, zapytał „o pański osobisty bądź oficjalny pogląd na konkurs piękności Miss Polonia. Jest to pierwsze wydarzenie tego typu od 25 lat w Polsce i teraz chciałem się zapytać, czy jest to próba skanalizowania pewnych niepokojów czy też jakichś nastawień w społeczeństwie przez urządzanie tego rodzaju, że tak powiem, igrzysk. Odpowiedź naczelnego propagandysty brzmiała: „W Polsce odbywa się bardzo wiele imprez najrozmaitszego typu i rząd nie wypracowuje swojego stosunku do tych imprez. […] Mój prywatny stosunek do konkursu na miss piękności jest pełen aprobaty, choć nie miałem nigdy okazji tego oglądać. Natomiast wszelkie interpretacje, że są to »igrzyska« dla odwrócenia uwagi społeczeństwa od rzeczy istotnych, są oczywiście złośliwością. […] Proszę naprawdę już tak nie prymitywizować naszych sposobów działania, żebyśmy mieli specjalnie popierać konkursy piękności dla dostarczania ludziom »igrzysk«”.
Wydaje się, że władza wyższego szczebla rzeczywiście nie zawracała sobie dupy, pod którą „Solidarność” gromadziła już chrust, sprawą wyborów Miss Polonia. Na pewno nikt ze wspominających je organizatorów nie pamiętał żadnej interwencji czynników partyjnych i w 1984 bez przeszkód można było przystąpić do kolejnego przedsięwzięcia.
Red. Stawicki z „Expressu” powiedział Jaworskiej o sobie i Sercu Kolei Piaseczyńskiej: „Byliśmy niezadowoleni z pracy Estrady przy organizacji pierwszego konkursu. Jurek przyszedł więc do mnie, powiedział, że nie ma pracy, bo został wyrzucony i (…) stwierdził, że poprowadzi konkurs w 1984 roku, jeśli Express zorganizuje go tylko pod swoją firmą. Redaktor naczelny zgodził się i wziął imprezę pod swoje skrzydła. Jak wiadomo, był on człowiekiem mocno związanym z ówczesnymi władzami, wyszedł z ZMS-u, pracował w KC PZPR. (…) Był to wówczas trochę układ na litość. [Chmielewski] wypłakał najpierw pół, by potem dostać cały etat w dziale łączności z czytelnikami”. Stawicki był wtedy działu tego kierownikiem.
Do eliminacji Miss Polonia A.D. 1984 zgłosiła się ogromna ilość kandydatek. Klat: „Nazbyt często zgłaszają się dziewczęta z brakiem uzębienia, zniekształconym układem kostnym czy wyraźnymi bliznami”.
Zadziwiająco często piękności, które osiągnęły sukces w kolejnych edycjach konkursu, wspominają swój udział w nich jako wymuszony, w najlepszym razie przypadkowy. Barbara Borówko zgłosiła się do eliminacji w Krakowie w okolicznościach następujących:
Byłam w domu z moim chłopakiem. Trochę się posprzeczaliśmy. Przeglądał gazetę. I usłyszałam od niego, że „jest casting na wybory Miss Polonia w Pałacu pod Baranami, ale ty na pewno się nie dostaniesz”. Wściekła wyrwałam mu z ręki gazetę i okazało się, że jak się pospieszę, to zdążę jeszcze na eliminacje. Tak jak stałam, w spodniach skórzanych – ubrałam tylko kurtkę i złapałam kostium kąpielowy – pojechałam na wybory. Zdziwiona zobaczyłam, że jest masa dziewcząt. Kiedy wywołano moje nazwisko – wchodziło chyba 5 dziewcząt razem – byłam ciekawa, jak to jest. Najpierw musiałam się przedstawić, coś o sobie powiedzieć, a potem jury zadawało pytania. Zapytano mnie gdzie w Krakowie stoi pomnik Adama Mickiewicza. Myślałam, że to żart – bo pod tym pomnikiem na rynku głównym przeważnie wszyscy umawiali się na randki. Ale odpowiedziałam. Potem następne pytanie – kto to jest Ludwik Jerzy Kern? Rysownik z „Przekroju”. Inne pytania były również w tym stylu. Później miałyśmy zatańczyć, a następnie przebrać się w kostiumy kąpielowe i pospacerować. Wszystko było proste i łatwe. Zostałam wybrana do dalszych eliminacji. Duża radość, a następnie telefon do chłopaka, że właśnie zostałam przyjęta.
Kielecka popołudniówka „Echo Dnia” z dumą ogłaszała wiosną, że w wąskim gronie 41 finalistek konkursu znalazły się aż dwie reprezentantki regionu, „Katarzyna Bitner, na co dzień pracownica PKP, a w niedalekiej przyszłości prawdopodobnie dyżurna ruchu” oraz „Beata Kapel, sprzedawczyni w kiosku »Ruchu«”. Przy okazji kandydatka Bitner dzieliła się z gazetą wrażeniami z pobytu w stolicy: „Po werdykcie losowanie numerów do finału, wizyta u fryzjera, na koszt organizatorów oczywiście, zdjęcia u fotografa, krótki pokaz dla telewizji i do hotelu »Forum«, gdzie nocowałyśmy. Wieczorem miły bankiet i lulu. Byłyśmy pilnowane jak panienki z klasztoru. Telefony w pokojach wyłączone, nigdzie nie można było wyjść… W niedzielę druga część eliminacji – testy na inteligencję (…). Wyniki tych testów będą brane pod uwagę w finale”.
Testy metodą prof. Mariana Mazura przeprowadził mgr Marek Jędrecki z Pracowni Analizy Charakteru. Klat podaje przykład testu Jędreckiego metodą Mazura z eliminacji w Opolu:
„– Co to jest pantomima?
– Teatr dla głuchych!
– A jak nazywa się aktor występujący w pantomimie?
– Pantomimista!”
„Miły bankiet” w hotelu Forum podczas ostatnich eliminacji Borówko zapamiętała inaczej niż Bitner.
Bankietu nie zapomnę. Mianowicie dziewczęta miały swoje miejsca przy stole na przemian z jakimiś ważnymi panami, tzn. pan i dziewczyna, pan i znowu dziewczyna. Jakoś nie bardzo mi się to podobało, zwłaszcza, że panowie byli co najmniej w balzakowskim wieku. Podano potrawy. Przymierzałam się do spróbowania… Tak, to chyba były filety z kurczaka z brzoskwiniami. Nagle usłyszałam od pana obok: „Otwórz buzię, kochanie” – i widzę widelec z kawałkiem kurczaka wysunięty w moją stronę. Odpowiedziałam wyniośle, że bardzo dziękuję, ale mam swój talerz. Te eliminacje przeszłam. Ale już mi się przestało podobać dalsze uczestnictwo w konkursie. Przed ostatnim etapem, to był ogólnopolski finał, właściwie chciałam zrezygnować, ale okazało się, że przecież podpisałam umowę, że muszę uczestniczyć do końca wyborów.
Pamiętam, mieszkałyśmy w takim ślicznym dworku gdzieś koło Warszawy. Pokoje były chyba trzyosobowe… Atmosfera napięta. Dziewczęta zdenerwowane. Były też plotki, że ta przespała się z tym (z organizatorów czy fotoreporterów), że ojciec tej jest zaprzyjaźniony z tym z jury itd. Ale dokładnie ich nie słuchałam.
Codziennie rano zbiórka i ustalanie porządku dnia. Miałam już tego serdecznie dosyć. Chodziłam tylko w spodniach. Tak uczciwie, to dla organizatorów zbyt miła też nie byłam.
Koncert finałowy reżyserował Paweł Karpiński. Był wprost stworzony do tej roli, jeśli wierzyć opiniom Klata („przyjął on propozycję tę ze względów finansowych”; „Zwierzył się kiedyś Chmielewskiemu: »Te amatorki trzeba traktować jak zwierzęta«”) i Atlasa Chmielewskiego („Mówił o nich, że to głupie gęsi”). Choreografię powierzono Małgorzacie Karpińskiej. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, byli małżeństwem. Konferansjerkę powierzono Mannowi i Maternie.
Magdalena Jaworska, która zostanie zwyciężczynią tej edycji, wspomni później:
Reżyser wyborów wystąpił w trakcie przygotowań do finałów z propozycją, a właściwie z żądaniem skrócenia wszystkich spódniczek i sukienek mocno przed kolano. Chciał zrobić tani show, rodzaj kabaretu dla spragnionej widoku dziewczęcych nóg męskiej części widowni. (…) W końcu po długich pertraktacjach i sporach reżyser i scenograf koncertu finałowego ustąpili. Niektóre kandydatki do tytułu obcięły już jednak swoje sukienki i występowały w mini lub supermini.
Borówko też to zapamiętała:
Miałyśmy wchodzić pojedynczo, z własną sukienką, na konsultacje z choreografem. Ja miałam śliczną, jedwabną, długą suknię. Pan pokręcił głową i stwierdził, że musi być krótka. I zaczął przymierzać moją sukienkę ciągnąc ją przed kolana. „No tak – powiedział. – Tak może być. Trzeba obciąć”. Odparłam, że nie ma mowy. Zbyt dużo za sukienkę zapłaciłam, żeby teraz ją niszczyć. Usłyszałam od kogoś (już nie pamiętam, kto to był), że za takie zachowanie grozi mi wykluczenie z wyborów. Odparłam, że nie mam nic przeciw temu. Został mi zrobiony bardzo mocny make-up, który mi się kompletnie nie podobał. Jednak kiedy fryzjerka złapała za nożyczki, to się zbuntowałam i powiedziałam, że włosów dotykać nie pozwolę. Potem miałyśmy zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Rozmowy z jurorami, przymiarki kostiumów kąpielowych, nauka chodzenia. Koszmar. Na finale prezenter przeczytał moje nazwisko z innym numerem. Ale wyszłam. Chciałam to wszystko mieć z głowy. Potem werdykt. Nie dostałam się do ścisłego finału. Oglądałam go na następny dzień z widowni. Odprężona i zadowolona.
Jaworska: „Na kilka dni przed galą finałową przeniesiono się z zakwaterowaniem do hotelu Forum w Warszawie. Kolejną sytuacją która wzbudziła negatywne emocje okazała się wizyta w zakładzie fryzjerskim. Partnerem finału była Spółdzielnia Pracy i Usług Fryzjersko-Kosmetycznych »Współpraca«. By nie blokować w godzinach pracy zakładu dyrekcja zaproponowała zrobienie fryzur dziewczynom poza godzinami otwarcia. Efektem było zrywanie finalistek o 4 nad ranem”.
Klat: „Wyjazd opóźnił się, ponieważ nie można było obudzić Magdaleny Jaworskiej”.
Jaworska: „Po skompletowaniu grupy wyruszono z dużym opóźnieniem do zakładu fryzjerskiego. Niestety styl wykonanych fryzur pasował bardziej do podstarzałych damulek. A że utrwalone były one dużymi ilościami lakieru do włosów, więc nie szło ich przemodelować. To spowodowało u dziewczyn kolejne stresy i załamania”.
Jurorka Lucyna Winnicka podzieliła się w „Przekroju” wrażeniami z pierwszego spotkania z kandydatkami w Sali Kongresowej, podczas próby. „To był szok. Trzeba szczerze powiedzieć, że oczekiwaliśmy więcej niż zaprezentowały nam 44 najładniejsze Polki. Chaos ubiorów, kolorów, stylu, pretensjonalność, uroda rzadko poza przeciętną. Passent jako człowiek honorowy chciał nawet opuścić nasze szanowne grono, aby nie wybierać niezgodnie ze swym sumieniem”.
Juror Daniel Passent w „Polityce”: „Po obejrzeniu 82 pośladków czterdziestu jeden kandydatek Wasz felietonista był kompletnie zdezorientowany, ponieważ ma fatalną pamięć do twarzy”.
Dalej Winnicka: „Piękno zawstydzone. Dziewczęta szły stremowane i skrępowane, przedstawiały się cicho i wstydliwie. Nie mają świadomości własnego ciała. Chcą przemknąć się, ukryć. Inne pokrywają zażenowanie nadmiarem ruchu, sztucznym wyprężeniem, zbyt wysokim unoszeniem głowy”.
Klat: „Ofiarą bezczelnego zachowania pracownika Stołecznej Estrady padł Jan Pietrzak. W czasie rozmowy o warunkach jego występu i honorarium artysta opuścił salę odmawiając występu. Widzowie poczuli się oszukani”.
Gościem specjalnym finału była Sarah Jane Hutt, Miss World 1983 (Atlas Chmielewski: „której uroda budziła poważne zastrzeżenia”). Galę prowadzili Mann i Materna. Mann powiedział „Playboyowi” w 2004 r.: „Byłem wtedy zdeklarowanym przeciwnikiem ubrań typu garnitur i krawat. Doszło do absurdu, bo założyłem buty kolegi, mającego potwornie wielką stopę – o jakieś cztery numery za dużą; miałem – udające spodnie garniturowe – czarne Wranglery zaprasowane na kant i o wiele za małą, rozprutą na plecach, białą koszulę na ohydnej i rozciągniętej gumce. Poza tym muszka, a do tego wypożyczona z telewizji, dość używana, góra od smokingu, którą nosił kiedyś Lech Ordon. W tym stroju miałem pokonać 40 schodów w dół. Myślałem, że spadnę na mordę. To było traumatyczne przeżycie”.
Pod nieobecność obrażonego Pietrzaka za gwiazdę robił Wojciech Skowroński (Klat: „ubrany niczym łajza w wytarty łachman”).
Głosowanie odbyło się za kulisami. Właściwie aż trzy głosowania, bo jurorzy ciągle nie mogli się doliczyć siebie samych, a co dopiero punkcików, które przyznawali. Piwowski się obraził, że nie wszystkich jurorów zdaniem najpiękniejsza jest Joanna Karska, wobec czego nie brał udziału w obradach, przychodził tylko na głosowania. Pierwsze wygrała Karska, dwa kolejne Magdalena Jaworska i ona właśnie została Miss Polonia 1984.
Obszernemu fotoreportażowi w łódzkich „Odgłosach” towarzyszyła skromna nota Juliana Becka: „Pół tysiąca panienek defilowało przed jurorami w 26 miastach. Raz ksiądz z ambony interweniował przeciw, raz wypowiedział się na ten temat rzecznik rządu. Za 1500 zł publiczność spodziewała się zobaczyć Jana Pietrzaka i dziewczyny. Wyszło odwrotnie i bez Pietrzaka. Wiało nudą do momentu ogłoszenia wyników, z małymi przerwami na Wały Jagiellońskie i wygłupy duetu Mann-Materna. Panienkom na scenie drżały łydki. Pierwsza dostała malucha, druga wycieczkę do Bułgarii, trzecia za duże futro z lisów”. Po uroczystej gali odbył się uroczysty bal w hotelu Forum. Atlas Chmielewski: finalistki siedziały przy jednym stole, „który w związku z tym oblegany był całą noc przez tłum zalotników, a speszone dziewczęta siedziały jak na szpilkach”. „Paru podpitych panów pozwalało sobie na głośne komentarze”.
1984. Bal Górników: manager je z walizki i popija Campari
Podczas balu w Forum Dino Zenere, przedstawiciel Campari, głównego sponsora, zgłosił się z żalami, że reklama jego firmy była słabo widoczna na scenie i że podczas balu nie są podawane napoje jego firmy, a miały być. Okazało się, że napojów Campari w hotelu nie ma, zniknęły. Red. Kulicka oskarżyła potem w „Polityce” Biuro Miss Polonia o „zdefraudowanie kontenera reklamowych upominków wartości półtora tysiąca dolarów”, zarzucając też osobiście Sercu Piaseczyńskiej Kolejki kradzież lwiej części „z dwóch tysięcy dolarów przekazanych przez Dino Zenere na podróże finalistek” (Karska i Jaworska miały dostać zaledwie po 150 dolarów).
Atlas Chmielewski nieudolnie kłamał, że reklamówek Campari na balu nie było, bo „właśnie wtedy weszła w życie ustawa »o wychowaniu w trzeźwości« i nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zdobyć się na odwagę, aby propagować używanie napojów alkoholowych. Tak więc zawarta wcześniej umowa ze sponsorem nagle stała się bezprawna”. Ale to by znaczyło, że ustawa weszła w życie dokładnie 5 maja po uroczystej gali, na której reklama Campari się znalazła, a przed balem, na którym znaleźć się nie mogła. Łatwo jednak sprawdzić, że wzmiankowana ustawa zostanie ogłoszona i wejdzie w życie dopiero później, 26 października 1984.
Kto wypił całe Campari, wyjaśniło się dopiero rok później dzięki artykułowi Magdaleny Jaworskiej w „Polityce”. Lampka alarmowa jej dotycząca powinna się zaświecić w głowach organizatorów konkursu już po wywiadzie, którego nowa miss udzieliła zaraz po swoim triumfie dziennikarzowi „Panoramy” i w którym mowa była o jej wysokiej średniej ocen na studiach (4,75), Platonie i Nietzschem:
– Twój ulubiony filozof?
– Platon, Plotyn. Ostatnio w planie studiów mamy właśnie idealistów.
– Nietzsche powiedział, że kobieta filozof należy do komedii…
– Nie sądzisz, że w naszej kulturze wystarczająco długo funkcjonuje mit wtórności płci żeńskiej? Może zweryfikowalibyście wreszcie wasze przeświadczenie jakoby świat był takim, jakim widzą go mężczyźni – wasze narzucone wartości nie są przecież jedynymi. Życie wielokrotnie zmusiło mnie do krytycznego stosunku do autorytetów. Obiegowe sądy mają to do siebie, że funkcjonują a priori, że często wpadamy we własne pułapki, upraszczamy, fałszujemy. I nie powinniśmy szukać usprawiedliwienia w szybkim tempie naszego życia. Trud myślenia, chociaż często gorzki, jest przyjemny, więc od niego nie uciekam.
– Autorytet męski spoczywa na trwałych podstawach ekonomicznych i społecznych. Całą historię kobiet ukształtowali mężczyźni…
– Nie rodzimy się kobietami – stajemy się nimi. Kobieta musi wybierać między potwierdzeniem swej transcendencji a wyobcowaniem się w przedmiot.
– Cóż za nieszczęście być kobietą. Odnoszę wrażenie, że nie dopowiada ci potoczna wizja świata ani zdroworozsądkowe myślenie, ale czy jesteś zawsze w tym konsekwentna?
– Gdybym była zawsze konsekwentna nie byłabym „kobieca”.
– Więc jednak ten stereotyp kobiecości towarzyszy nie tylko nam, mężczyznom. Jesteś wyjątkiem, który potwierdza regułę.
– Wyjątek nie potwierdza reguły. Ten rzekomy truizm służy obronie przed wątpliwościami, zawsze twórczymi. Zapewniam.
Z rozmowy tej widać wyraźnie, że jury niechcący przyznało tytuł najpiękniejszej Polki dziewczynie niegłupiej, niezależnej i myślowo samodzielnej.
Magdalena Jaworska odczekała rok bycia skrępowaną królową. Nie wątpię bowiem, że jej niezależność krępowały umowy z Biurem Miss Polonia, w którym Serce Piaseczyńskiej Kolejki z całą pewnością zawarł punkty nie pozwalające jej krytycznie wypowiadać się o konkursie. Ale kiedy upłynął ten rok i na niewygodnym tronie zastąpiła ją Katarzyna Zawidzka, przestała mieć związane ręce. Bomba wybuchła 19 października 1985 r. Jaworska opisała wtedy na łamach ”Polityki” dużo, dużo więcej niż tylko tajemnicę Campari, które zniknęło. Zaczęła od swojego własnego losu od razu po wygranych wyborach.
Jest 5 rano. Bal Koronacyjny „Miss Polonia 84” dobiega końca. Stojąc na postoju taksówek koło hotelu Forum, słyszę jeszcze dźwięki muzyki i myślę, kto przyjdzie pierwszy – taksówkarz czy jakiś wracający wracający samotnie do domu balowicz? I czy to, że sześć godzin temu otrzymałam urzędowe zaświadczenie, iż jestem najpiękniejszą Polką 1984 roku, zwiększa czy też zmniejsza moje szanse spokojnego dotarcia do domu.
Po kwadransie udało się – jest MPT. A więc śpij szybko dziewczyno – masz cztery godziny snu, gdyż rano jest konferencja prasowa. Zaczyna się twój pierwszy dzień „bycia miss”. Myślę, że można by się długo zastanawiać czy było zasadne wznowienie tego rodzaju konkursu w Polsce, kraju ogarniętym kryzysem, gdzie są kłopoty z kupnem prostych artykułów spożywczych i gospodarczych. (…) Ale zacznijmy od początku.
A więc panny Ewa Jesionowska i Marta Bąk dostały bardzo skromną część zapowiedzianych regulaminowo nagród. To zupełnie normalne, rok wcześniej było tak samo. Jako „Najmilsza” nie dostałam nic, a regulamin to przewidywał. Cała torba prezentów natomiast, które dostałam i przekazałam w pewne ręce p. Jerzego Chmielewskiego, Office Manager off Miss Poland (jak brzmi wizytówka), zdematerializowała się. Pierwotnie zginął i puchar, który jednak udało mi się wyprosić. Za to Joannie Karskiej przepadł bez wieści. Dostała w zamian reklamówki firmy Campari, które przepadły wcześniej (dlatego nie było ich na Balu Koronacyjnym). Ale jak widać przepadły połowicznie, bo pojawiły się jako otarcie łez dla Joanny K., tzn. ich część, bo gdzie reszta, nikt nie wie, a firma Campari zainwestowała w MP’84 około 1,5 tys. dol. z takim efektem, iż dalej z biurem Miss Polonia firma ta nie współpracuje.
Atmosfera w Zalesiu, która powinna być czysta, no bo to jury w Sali Kongresowej dopiero zdecyduje, kto wygra, do złudzenia przypominała tę z Zaborowa rok temu [w 1985 r. Chmielewski urządził zgrupowanie finalistek w Zalesiu Górnym, rzut pucharem od rodzinnego Piaseczna – JP]. Wszystkie uczestniczki wiedziały kto ma wygrać; nie ja byłam wybranką organizatorów – była nią pewna szczecinianka. Był to główny temat rozmów kandydatek do korony. Doszło nawet do tego, że bojkotowały ową pannę i nie chciały siadać z nią przy jednym stole podczas posiłków [Szczecin reprezentowała Elżbieta Mielczarek, II wicemiss, ta, której dostało się za duże futro z lisów – JP]. Fotoreporterom też zapowiedziano w dniu pleneru fotograficznego, iż nie mają co wybierać najpiękniejszej, bo już jest. Nie wiem, jak to się stało, że wygrałam; myślę, iż na ten temat mógłby coś powiedzieć ktoś z jury. Ale nie jest to takie ważne – dość, że wygrałam wbrew oczekiwaniom organizatorów. Nie wiem, skąd się wziął ten anonim obwieszczający haniebne uczynki panny Ewy Jesionowskiej – być może po prostu organizatorzy doskonalą swe metody działania. No bo niby komu mogłoby przyjść do głowy napisanie w owym anonimie, że „z kandydatką rozmawiano i ta potwierdziła zarzuty” – komuś z publiczności? Kto by o tej rzekomej rozmowie w ogóle MÓGŁ wiedzieć? [W 1985 r., o czym opowiem w dalszej części, Jesionowska została zdyskwalifikowana i pozbawiona tytułu Miss Foto po donosie, że brała wcześniej udział w zabronionej regulaminem psa ogrodnika sesji zdjęciowej topless – JP].
Panna Katarzyna Zawidzka została pozbawiona zawrotnej sumy 150 dolarów w Miami na Florydzie. Przypuszczam, iż organizatorzy Miss Universe zupełnie zgłupieli, widząc p. Jerzego Chmielewskiego tłumaczącego im, aby nie wypłacano naszej miss owych pieniędzy. Ale to nie należy do tematu. Nie wiem czy Katarzynę pozbawiło tej sumy Biuro MP czy kto inny. Ale za to wiem, jaka rozmowa odbyła się między Lidią Wasiak a Ważną Osobą z firmy „Catzy of Poland” trochę wcześniej. Ta polonijna firma przeznaczyła pewną sumę na wyjazd Lidki na konkurs Miss Europa w Austrii, przekazując ją organizatorom konkursu Miss Polonia. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
WO: Dzień dobry panno Lidio.
L: Dzień dobry szanownemu panu.
WO: Jak samopoczucie po powrocie, jak zakupy?
L: Samopoczucie mizerne, zakupy żadne; za te pieniądze…
WO: Nie przesadzajmy, za 2 tys szylingów można…
L: Jakie dwa? Jeden!
WO: Jaki jeden? Dwa! Przecież dałem im dla pani 2 tys.
Tu następują słowa, które możemy wykropkować, a następnie:
WO: No, nic, w takim razie proszę – oto brakujący tysiąc, a ja sobie od nich odbiorę.
A oto jak wyglądały moje krajowe wyjazdy, na które mnie zamówił „mój manager”. Wyjazd do Kalisza i Wrocławia. Niedługo przed nim okazuje się, że udajemy się tam pociągiem o 5-tej z minutami. A więc wstaję o 3, bo muszę coś zjeść, przygotować się, zamówić radio-taxi i kupić sobie bilet. Mój manager ze swoim biletem zjawia się na dworcu. Jedziemy – on 2 klasą, ja 1, bo chcę mieć gwarancję, że znajdę miejsce siedzące. Wysiadamy w Kaliszu. Na dworcu, wbrew zapewnieniom managera, nikogo nie ma i suniemy do hotelu na piechotę, co jest o tyle niemiłe, że jest grudzień, a ja idę z gołą głową(wyfiokowałam się, nie chcąc zrobić zawodu ludziom, którzy przyjdą na spotkanie i teraz nie chcę tego potargać). Akcja promocyjna sprzedaży kalendarzy MP’84 zaczyna się. W jej trakcie dowiaduję się, że będzie trwała do 16.30, ponieważ potem trzeba iść na dworzec autobusowy, aby pojechać do Wrocławia. Pociąg jest za późno, a autobus tranzytowy, więc nie wiadomo czy w ogóle pojedziemy. Od 17.00 do 19.00 stoimy na mrozie z panem managerem. Ale za to jesteśmy pierwsi. O 19.00 autobus przyjeżdża, współkolejkowicze nie przebierają w środkach, no, udało się – ja mam nawet miejsce siedzące. Wyglądam jak tzw. „lepsza idiotka”, ubrana w dość awangardowy płaszcz i kapelusz pośród zmęczonych kobiet wiozących jajka i kury. Docieramy do hotelu we Wrocławiu około 22.00. Formalności, kolacja, kąpiel – pierwsza w nocy. Dwadzieścia dwie godziny: pociąg, zimno, autobus, trzy miasta. O 8.00 rano budzi mnie przedstawicielka PSJ Wrocław, abym szybciutko szykowała się, bo o 9.00 zaczyna się to samo co wczoraj. Kończę podpisywanie około 14.00. Managera już nie ma – pojechał do domu. Ja łapię jakieś łączone pociągi i docieram do Warszawy nocą. Dostaję za to jako zwrot kosztów i honorarium 7 tys. zł. Bardzo dużo, ale wydaję przez te dwa dni 8 tys. (hotele są orbisowskie, ile kosztuje śniadanie czy obiad każdy wie, do baru nie mam czasu pójść, bilet 1 klasy, autobus, taksówki itd). „Szołbiznes”. Manager bierze 10 tys. i jest rozsądniejszy ode mnie – 2 klasa, posiłki w walizce.
Wyjazd II do Katowic na Bal Górników. Ja, obie wicemiss, panowie Mann, Materna, Fronczewski. Jak to wyglądało, mniejsza o to, nie mam tyle miejsca, aby opisywać. W każdym bądź razie po balu poszłyśmy spać. O 6.00 rano budzi nas pan kierowca z informacją, że zaraz musimy opuszczać hotel (do dziś nie wiem, jaka afera miała miejsce). Nie jest to proste, bo pan kierowca, skądinąd przemiły człowiek, wypił wczoraj trochę nie spodziewając się takiego odwrotu. Nasz manager w ogóle nie nadaje się do użytku z powodów jak wyżej. Decydujemy, że samochód poprowadzi pierwsza wicemiss Joanna Karska. Dzięki niej docieramy do Warszawy, a rozliczenia finansowe wyglądają tak, że pan manager wyciąga jakieś pieniądze, namyśla się, odlicza nam po 3 tys. Niczego nie podpisujemy. […]
Dlaczego o tym tak szczegółowo piszę? Po to, aby unaocznić kompletny bałagan, lekceważenie swoich obowiązków przez Biuro MP, a szczególnie przez mego managera z urzędu, niewywiązywanie się dosłownie z niczego. Ton dyskusji z tymi „prawdziwymi mężczyznami” pominę, nie nadaje się do powtórzenia. Co do wspomnianej magmy prawnej i finansowej – i tu dochodzimy do sedna sprawy – rzeczy mają się tak. Konkurs Miss Polonia jest imprezą dochodową, samofinansującą się. Problem polega na tym, że wybrana na Miss Polonię panna pełni pewne funkcje publiczne zarówno w kraju, jak i za granicą i nikomu z postronnych osób nie przyjdzie do głowy, ile spraw organizacyjnych spoczywa wyłącznie na niej, ile ją to kosztuje nerwów i pieniędzy. […]
Pobawmy się w księgowość. Dwa koncerty w Sali Kongresowej (nie wszystkie miejsca zajęte na półfinale), a więc około 5 tys. widzów x 1500 zł (na próby sala wypożyczona bezpłatnie); akredytacje reporterów (stu czy więcej) x 5000 zł; Bal Koronacyjny około tysiąca osób x 6000 zł minus koszty; sprzedaż gadgetów typu podkoszulki z napisem MP nie wiem ile razy 600 zł równa się dużo; sprzedaż kalendarzy MP kilkadziesiąt tysięcy sztuk x 250 i 390 zł = parędziesiąt milionów obrotu. […]
Ostatnie parę akapitów poświęciłam sprawą finansowym i z mojego rozżalonego tonu niektórzy pewnie wnioskują, że chodzi tu o pieniądze. Otóż niezupełnie, a nawet zdecydowanie nie. Wszyscy zainteresowani wiedzą, iż podczas tego roku „bycia miss” prawie codziennie otrzymywałam jakieś propozycje: a to zdjęć reklamowych (od Chevaliera do Jubilera, od FSO do Interfragrance’a), a to objazdów „artystycznych” (na tych szmirowatych objazdach, w których uczestniczą często wybitni aktorzy, zarabia się około 150 tys. w dwa tygodnie), a to przecięcie gdzieś wstęgi, czy wręczenie komuś czegoś. Były nawet propozycje pracy w pewnej gazecie od razu z mieszkaniem. Były też propozycje zagraniczne za tysiąc razy takie pieniądze. Wszystkie te mniej lub bardziej humorystyczne propozycje odrzucałam: bo, po pierwsze, mam ciekawsze rzeczy do robienia w życiu, a po drugie, chociaż Kobiela mawiał, że „lepiej być bogatym i mądrym, niż biednym i głupim”, jest oczywiste, że w Polsce, a i na świecie nieczęsto w sposób „mądry” do pieniędzy się dochodzi, a po trzecie to jestem kobietą, zarabiać nie muszę i już.
1984. Miss World: kostium narodowy ofiarą nagonki
Magda Jaworska była jedyną Miss Polonia, która rzuciła wyzwanie żerującym na niej pijawkom. Zrozumiałe, że pijawki te próbowały ochlapać ją błotem, w którym same z lubością się taplały. Wobec przytoczonej przed chwilą deklaracji niepodległości, przemyślanej i uzasadnionej, od zarzutów Klata wali na kilometr blagą i pomówieniem. Twierdzi on w swoich wypocinach, że przed wyborami Miss World w Londynie Jaworska z mamą prosiły Chmielewskiego i Stawickiego o pomoc w wypożyczeniu futra z firmy Velcon, które to futro sprzedałyby w Londynie z dużym zyskiem, a po powrocie zgłosiły jego zagubienie i zwróciły wartość w złotówkach. Jednak Atlas Chmielewski o takim epizodzie nie wspomina, a na pewno by wspomniał, gdyby miał on miejsce.
Na gali Miss World w Londynie Jaworska wystąpiła w strojach Mody Polskiej i Telimeny, „miałam ich zdecydowanie za mało”. „Pozostałe sukienki pożyczyła mi kuzynka z Londynu”. Buty pożyczyła jej Miss Jugosławii Dinka Delić, koleżanka z pokoju. W swej wdzięczności Jaworska nie posunęła się daleko: „Dinka w ogóle się nie myła”. „Przez dwa tygodnie tylko raz się wykąpała”.
Szefową konkursu Miss World była, gdybyście nie pamiętali, Julia Morley. Jaworska nie wspomina dobrze kontaktów z nią. „W Londynie, jak chyba w żadnej stolicy krajów europejskich, bardzo silny i wpływowy był i jest ruch przeciwko zabijaniu zwierząt. Efektem tego był zakaz, wydany przez właścicieli konkursu, zakładania futer przez uczestniczki ich imprezy. (…) Mój kostium narodowy również padł ofiarą tej prasowej nagonki. Role mojego stroju narodowego spełniała, niestety niezbyt nowa, sukienka wypożyczona z Teatru Wielkiego z opery Straszny Dwór. Na skutek decyzji pani Morley została zdyskwalifikowana ozdoba mojego kostiumu. Zawierał on bowiem bardzo stary zresztą i wyleniały toczek z królików i etolę”.
Reprezentantka Polski często doznawała w Londynie szoku. Szok w hotelu: „Woda w kranie jest tak czysta, że można ją pić bez przegotowania”.
Szok w szpitalu dziecięcym: „72 dziewczyny umalowane i ubrane w najlepsze »ciuchy« wyglądały groteskowo wśród smutnych, małych kalek”.
Szok w dniu finału: mama Miss Izraela mówi po polsku.
W ekipie brytyjskich filmowców pracował Polak, syn Morleyów zabronił Jaworskiej rozmawiania z nim w języku, którego nie rozumiał.
Po aukcji charytatywnej w jakimś dusznym pomieszczeniu Miss Ekwadoru zemdlała. Pani Morley pilnowała, żeby nie odsuwać kotary i nie wpuścić nikogo z prasy, nim Ekwadorka nie zostanie ocucona. „Pomyślałam sobie, że nie ma ona żadnych szans w tym konkursie. Jako Miss Świata mogłaby przysparzać zbyt wiele kłopotu, mdlejąc w najmniej spodziewanych momentach”.
Zdaniem Jaworskiej wybór Miss Wenezueli na Miss Foto i Miss Świata był z góry ukartowany. Z Piotrem Stawickim na balu „odbyliśmy przyjacielską rozmowę, niepomni wcześniejszych urazów”.
W drodze powrotnej z Londynu musiałam dopłacić za nadbagaż 40 ze 125 funtów, które otrzymałam na wyjazd od firmy Campari. Jest to tyle zabawniejsze, że jak wiem od p. Zenere, przedstawiciela Campari w Polsce, firma ta chciała przekazać na mój wyjazd do Londynu około 2 tys. dolarów. Mój „manager” postawił weto i firma nie mogąc przekazać tych pieniędzy oficjalnie, nie przekazała ich oczywiście w ogóle.
1985. Miss Europa: na granicy pornografii
O wyborach Miss Europa w Moguncji Jaworska pisała i w „Polityce”, i w swojej późniejszej książce.
Wyjazd na konkurs Miss Europa, który odbywał się pod koniec maja. Pytam się swojego „managera”, jak zamierza wywiązać się z tego punktu kontraktu, który mówi, iż „organizatorzy ze swej strony zapewniają wyekwipowanie zdobywczyni tytułu Miss Polonia na konkursy międzynarodowe”.
– Nijak – odpowiada.
– Jak to – pytam – zupełnie nie mam w czym jechać, przecież te kilka rzeczy, które miałam na konkursie w Londynie, nie nadają się, są to rzeczy wyłącznie zimowe oprócz dwóch sukienek.
– Nie ma pieniędzy – mówi manager.
– No to co ja mam zrobić – dopytuję się.
– Możesz nie jechać – odpowiada.
– Ale przecież mam już podpisany kontrakt z konkursem, a poza tym, nie wywiązujecie się z tego, co sami podpisaliście.
– Nie ma pieniędzy i już.
– Dobrze – mówię – ja zapłacę sama, tylko załatwcie mi cokolwiek z Telimeny czy Mody Polskiej, jesteście w końcu instytucją i wam łatwiej.
Nie załatwiają nic.
Sesja zdjęciowa do kalendarza niemieckich sponsorów „zakończyła się bardzo szybko. Zdjęcia, które robiono, były na granicy pornografii (…). Dziewczyny ustawiano w niezwykle wyuzdanych pozach. Byłyśmy oburzone i zdegustowane”.
Finał: „Scena znajdowała się w sali, w której ustawiono stoły jadalne. Zebrano towarzystwo piło, głównie piwo, jadło i rozmawiało. [Publiczność] zachowywała się bardzo głośno i bardzo często gwizdała. (…) Było to szczególnie przykre, gdy ubrałyśmy się w kostiumy kąpielowe. Publiczność bowiem siedziała i jadła, a my stałyśmy ponumerowane”. Miss Grecji „była wręcz brzydka. Gdy ukazywała się jej punktacja (dość wysoka), publiczność gwizdała”. „Ktoś za kulisami ukradł mi kurtkę”.