Materiały i towary

1986. Miss Polonia: komputer nawala, Sznuk głupieje, świat się śmieje

Zgrupowanie przed finałem, który zaplanowano w Operze Leśnej w Sopocie, odbyło się w tradycyjnej Wieżycy.

Kandydatki odwiedził w Wieżycy wysłaniec „Wieczoru Wybrzeża”. Napisał potem: „Korzystając z przerwy pytam uczestniczki zgrupowania o samopoczucie. Żadna nie narzeka, wszystkie są raczej zadowolone, chociaż warunki pobytu do ekskluzywnych nie należą. Mieszkają w pokojach kilkuosobowych, jedzenie niezbyt wyszukane… Pan Jerzy Szamborski z Biura Miss Polonia, który na co dzień troszczy się m. in. o warunki socjalne podopiecznych, tego dnia załatwiał w Gdańsku dodatkową pulę mięsną oraz jabłka, które tutaj też okazały się rarytasem.

Uczestniczki zgrupowania w Wieżycy podczas zmagań z dodatkowa pulą mięsną w warunkach nie należących do ekskluzywnych

„Express Wieczorny” ekscytował się 1 sierpnia w artykule o tytule „Komputer wybierze Najpiękniejszą Polkę”:

Emocje rosną. Do wyboru najpiękniejszej Polki zostały już tylko godziny. W czwartkowe popołudnie witaliśmy na warszawskim Okęciu Miss Świata Holmarior Karlsdottier. Przyleciała z Londynu z panią Julia Morley – szefową konkursu Miss Świata. (…)

Każda z 20 finalistek poddana została 5-minutowej „spowiedzi”. Wyników nie znamy. Trafią one do komputera łącznie z innymi informacjami o dziewczętach – bezlitosna maszyna wyłowi tę najlepszą. Jeden z 13 sprawiedliwych zwierzył nam się, że lepiej by było zostawić ostateczną decyzję jurorom. No, ale taki jest tegoroczny regulamin.

Sympatycznym akcentem przed sobotnią próbą będzie wizyta w jednym z domów dziecka w Sopocie. Dzieci otrzymają telewizor kolorowy od węgierskiego Videotonu, będą też prezenty od Marsa (słodycze) oraz z Pewexu. Przypomnijmy raz jeszcze sponsorów tegorocznej imprezy. Jest nim Pewex i jego kontrahenci. Samochód Daihatsu Charade ufunduje holenderska firma Mars; Sanyo – 3 telewizory kolorowe i 2 wideo oraz wspomniany Pewex – laserowy adapter. O ubiory dziewcząt zadba Queen of Saba. Bezlitosny komputer z pamięci którego wyłoniona zostanie najpiękniejsza Polka sprezentowała firma Pro-System. Finałową imprezę poprowadzą Tadeusz Sznuk i Janusz Świerczyński. Przygrywać będzie Alex Band.

Wielką tremę mają nie tylko finalistki imprezy, jurorzy, ale i organizatorzy. Kierownik biura Miss Polonia, Jerzy Chmielewski, pada z nóg, jest wszędzie tam, gdzie być powinien. O żadnej wpadce nie może być przecież mowy”.

Atlas Chmielewski: „Czas, niestety, robi swoje. Pani Morley znacznie się posunęła”.

Na konferencji prasowej jeden z dziennikarzy telewizyjnych spytał miss świata, gdzie leży Islandia.

Gościem finału w Sopocie miała też być Csilla Molnar, ubiegłoroczna zwyciężczyni pierwszego po wojnie konkursu na Miss Węgier. To ona miała przekazać wychowankom Domu Dziecka w Sopocie prezenty od węgierskiej firmy. Niestety, trzy tygodnie temu popełniła samobójstwo. Węgrzy tak się tym przejmą, że do 1989 r. wybory Miss nie będą się u nich odbywać.

Kulicka w „Przekroju”: „Pani Morley zagadnięta na konferencji prasowej o tę sprawę była nieco zakłopotana. Wyraziła głęboki żal i dodała, że organizatorzy konkursów powinni czynić wszystko, by dziewczęta uczestniczące w konkursach czuły się jak najlepiej, by maksymalnie łagodzić napięcia i zmęczenie związane z przygotowaniem dziewcząt do finału, by wreszcie szanować godność osobistą i wrażliwość tych młodych kobiet”.

Katarzyna Zawidzka: „Tak niedawno zasiadałyśmy razem w Budapeszcie. Ona była taka młodziutka. Siedemnaście lat. W cztery dni po spotkaniu z nią odebrałam telefon z wiadomością o jej śmierci. Wiele rozmyślałam na ten temat. Wydaje mi się, że jednak wiek może tu mieć szczególne znaczenie”.

Magdalena Jaworska: „Była ona bardzo wrażliwa i nie mogła sobie dać rady z nagłą popularnością oraz z tym, że straciła, niespodziewanie dla samej siebie, prywatność. (…) Nałożyły się jeszcze na to afery związane z wyborem 1-szej najpiękniejszej Węgierki. Dziewczyny wmanewrowano nawet, bardzo sprytnie zresztą, w rozbierane zdjęcia do »Playboya«, udając, że chodzi o zrobienie posągów najpiękniejszych”.

Zaraz po śmierci Csilli Molnar Andras Der i Laszlo Hartai zrealizowali poświęcony jej dokument „Ładne dziewczyny”. Wątek odlewania posągowych kształtów rozbieranych do naga dziewcząt też tam występuje, a film poruszy Was nawet jeśli nie znacie węgierskiego. Dla niecierpliwych mam też link do krótkiego i wymownego fragmentu filmu z wywózki Molnar i innych „miss” do eleganckiego wiedeńskiego kurwidołu „El Dorado”.

Wracamy do amfiteatru w Operze Leśnej. „O żadnej wpadce nie może być mowy”, tymczasem program finału zaczął się walić już podczas próby generalnej. Klat:

Wynikł nieprzyjemny incydent. Narzeczony Urszuli Cywińskiej przywiózł jej z Austrii suknię. Gdy jednak kreację zobaczył na scenie Włodzimierz Gawroński, zaczął krzyczeć do mikrofonu na cały amfiteatr, ze nadaje się ona do knajpy, ale nie na estradę tak eleganckiego konkursu. Cywińska załamała się. […] Firma Prosystem przygotowała dla jurorów specjalny program komputerowy. Każdy juror dostał do ręki jeden kabel zaopatrzony w jeden przycisk. W przypadku nieoddawaniu głosu na daną kandydatkę należało wcisnąć przycisk na chwilę. Żeby zaś oddać na nią ważny głos, należało przytrzymać ten sam przycisk wciśnięty przez co najmniej pięć sekund. (…) Zrobiło się niesamowite zamieszanie, w trakcie którego Emilia Krakowska stwierdziła kategorycznie, że ona „z takim dziadostwem pracować nie będzie”.

Wobec zderzenia weta Krakowskiej (byłej Jagny z „Chłopów” i obecnej członkini Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego) z wcześniejszym bębnieniem wszem i wobec, że tym razem, aby nie było nawet cienia podejrzeń o machlojki, rolę ostatecznego sędziego weźmie na siebie „bezlitosna maszyna”, postanowiono, że głosowanie odbędzie się na kartkach, natomiast komputer spełni rolę drukarki. Uradzono, że specjalny operator komputera będzie dane z kartek wprowadzał do komputera, który zsumuje głosy i wydrukuje listę laureatek.

„Wieczór Wybrzeża”:

Wszyscy są podenerwowani, a dyrektor Biura „Miss Polonii” szczególnie. Występuje przecież nadto w roli scenarzysty i jurora, więc na wszystko ma baczenie. A tu jeszcze komputer.

– Co mnie podkusiło – woła dyrektor Chmielewski, chwytając się za głowę – żeby brać tą piekielną maszynę. Proszę państwa! (to do jurorów). Jeszcze raz przypominam, że zasada głosowania jest następująca…

Słyszymy to hasło już po raz enty, bo zasady zmieniają się z dnia na dzień, a w dniu finału nawet z godziny na godzinę. Oprogramowanie i oprzyrządowanie elektronicznej maszyny do głosowania okazało się nie w pełni zgodne z wcześniejszymi ustaleniami.

Zaczęła się gala. 13-osobowemu jury z kobietami Frąckowiak, Krakowską i Nasierowską w składzie przewodniczy Janusz Wandycz, wiceprezydent Sopotu. Na scenie oprócz ponumerowanych piękności pokazują się same samce: Vox, Drozda, Hans Vermuelen, Rosiewicz, Paweł Dłużewski i Alex Band. Rosiewicz będzie miał później kłopoty z ochroniarzami (w 1986 r. mówi się: „goryle”). Roman Kubiak napisze w „Odgłosach”, że jeden z nich „dał w zęby artyście Rosiewiczowi, bo ten ostatni uśmiechał się do panienki”. Konferansjerkę prowadzą Sznuk i Świerczyński (ten sam, który za trzy lata poprowadzi ostatnie w historii wydanie Dziennika Telewizyjnego).

Żeby zagłosować na Miss Publiczności, znowu trzeba było nabyć kupon za 50 zł. Żeby przekonać publiczność, że ubiegłoroczny przekręt nie zostanie powtórzony, nagrody rzeczowe rozlosowywano wśród posiadaczy kuponów na bieżąco. Lekka konsternacja zapanowała, kiedy młynek do kawy przypadł w udziale Ninie Terentiew.

Atlas Chmielewski: „Najpierw prezentacja w sukniach prywatnych. Od razu okazało się, kto jest skąd!”.

Panie panny szybko zrzuciły wstydliwe suknie i zaprezentowały się w strojach kąpielowych.

Wyłoniono wreszcie finałową dziesiątkę. Atlas Chmielewski: „Kobietki, które nie zakwalifikowały się do finału, dostawały na osłodę porażki okolicznościowe dyplomy”.

Kiedy wyłoniono finałową piątkę, za kulisami zapanowały żałoba i radość.

Wybiła odpowiednia godzina i przystąpiono do głosowania i ogłoszenia werdyktu. Klat: „Sekretarz jury zbierał karty głosowania [te wynalezione przez Krakowską – JP] i podawał je do stanowiska programistów komputera. Maszyna podliczała punkty, systematyzowała je i chwilę potem na drukarce pojawiał się gotowy wydruk wyniku. (…) Komputer uszeregował dziewczęta od miejsca piątego do pierwszego. W ostatniej rubryce podał numery startowe”.

Sznuk ze Świerczewskim odczytali werdykt-wydruk, od piątego do pierwszego miejsca. Na końcu Sznuk się przejęzyczył i ogłosił, że wygrała Beata Smela, ale zaraz się poprawił, że Renata Fatla. Smela została Miss Publiczności. Zwyciężczynie ukoronowano, wystrzeliły fajerwerki i szampany, po czym publiczność udała się do domu, a misski, jurorzy, organizatorzy i dziennikarze za kulisy, gratulować sobie i szykować się na konferencję prasową i na tradycyjny bal.

Na konferencji wybuchła bomba. Serce Piaseczyńskiej Kolejki wyjaśnił, że zaszła pomyłka. Owszem, Miss Polonia pozostaje Fatla, ale wskutek błędnego odczytania werdyktu I Wicemiss nie jest, jak podano, Anna Tillman, ale Urszula Cywińska. Winę na siebie wziął i przeprosił za pomyłkę Świerczyński.

Jeśli widzę to, co widzę, to w pierwszej scenie poniższego filmiku Serce Kolejki Piaseczyńskiej przekazuje Cywińskiej, że to ona jest pierwszą wicemiss. W tle Sznuk żegna jeszcze publiczność.

Na szczęście telewizja nie transmitowała koncertu, ale pokazywała go z trzygodzinnym poślizgiem. Mariusz Jeliński z montażystami dokonywali cudów niezręczności, podkładając pod obraz z amfiteatru głosy organizatorów z konferencji prasowej i zastępując zdjęcia panien niewłaściwych zdjęciami właściwych.

Przeczytałem bardzo wiele wyjaśnień, skąd się wzięła i na czym polegała ta wielka wpadka. Żadne nie wyjaśniało sprawy do końca, choć każde udawało, że wyjaśnia.

Atlas Chmielewski: „Walnął się komputer, a za nim – spiker!”. „Dziennik Polski”: „Janusz Świerczyński, znany »dziennikowy« prezenter, źle odczytał z komputerowego wydruku kolejność finalistek i Jerzy Chmielewski, szef biura Miss Polonia, w chwilę po oficjalnym ogłoszeniu werdyktu, ale już podczas nocnej konferencji prasowej, musiał się sporo natrudzić, aby nieporozumienie wyjaśnić. Pomylił się również opanowany zazwyczaj Tadeusz Sznuk. Ogłosił wszem i wobec zwycięstwo w konkursie panny Beaty Smeli. W rzeczywistości zwyciężyła Renata Fatla”. „Z archiwum miss”: „Konferansjerzy błędnie odczytali wyniki (zamiast na podstawie rubryki z punktami ogłoszono sugerując się numerami startowymi z końcowej rubryki wydruku) i tym samym poprzekręcali kolejność”. Kulicka: „Komputer zamiast, jak człowiek, uporządkować wyniki według wartości zdobytych tytułów – wydrukował najzupełniej poprawne wyniki, tyle że z nieubłaganą logiką maszyny – w kolejności startowej panien”. Klat: „Komputer uszeregował dziewczęta od miejsca piątego do pierwszego. W ostatniej rubryce podał numery startowe. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że numery te mogą być potraktowane przez konferansjerów jako… lokaty finalistek”. „Wieczór Wybrzeża”: „Red. Świerczyński za kulisami nie potrafił pojąć, że wydruk z komputera należy czytać od piątego miejsca w dół, red. Sznuk zaczął ogłaszać królową… Beatę Smelę. Krótko mówiąc zrobił się »kocioł«, którego już nikt nie mógł, lub nie potrafił opanować”.

Ponieważ lubię rozwiązywać zagadki PRL-u, obejrzałem linkowaną powyżej paradę wszystkich finalistek i wynotowałem numerki tych, które znajdą się w finałowej piątce. Od razu wiadomo było, że od rzeczy plecie Klat, suponując, że konferansjerzy wzięli numery kandydatek za ich lokaty. Fatla miała akurat ostatni numer, a konferansjerzy nie ogłosili, że zajęła 20 miejsce.

Najbardziej wiarygodna wydaje się wersja Kulickiej, że komputer wszystko wydrukował prawidłowo, ale uporządkował finalistki według numerów startowych. Jednakże najlepsza piątka uszeregowana według numerów od najniższego do najwyższego daje kolejność: Masłowska-Cywińska-Tillman-Wadecka-Fatla, podczas gdy Świerczyński odczytał ponoć miejsca od 5 do 1 jako Masłowska-Cywińska-Wadecka-Tillman-Fatla, a prawidłową kolejnością była Masłowska-Tillman-Wadecka-Cywińska-Fatla.

Uwaga! Po długich badaniach, analizach i dociekaniach ogłaszam jedyną wersję wydarzeń, jaka nie jest nieprawdopodobna. Musiało być tak, że komputer wydrukował nazwiska w kolejności numerów startowych, podając jednakże punktację każdej z kandydatek, na podstawie której należało szybko ocenić właściwą kolejność. Sznuk i Świerczyński musieli zaś czytać werdykt wspólnie i naprzemiennie, podobnie jak przedstawiali ponumerowane dziewczęta na początku gali. Mając przed sobą listę Masłowska-Cywińska-Tillman-Wadecka-Fatla red. Sznuk, jeden z najinteligentniejszych dziennikarzy w historii TVP, szybko ocenił, że najmniej punktów ma Masłowska i wyczytał jej nazwisko. Kiedy Świerczyński, tępy spiker nadający się wyłącznie do czytania wiadomości w dzienniku, zajrzał do identycznej kartki i zobaczył, że Sznuk wyczytał pierwszą od góry Masłowską, z rozpędu jako zdobywczynię czwartego miejsca podał drugą od góry Cywińską. Sznuk mógł tego w ogóle nie zauważyć, sprawdzając, że następną do wyczytania przez niego kandydatką jest trzecia wg punktacji Wadecka. Kiedy Świerczyński usłyszał, że Sznuk wyczytał Wadecką, zgłupiał. Jego zdaniem powinno paść nazwisko Tillman, a Wadecka powinna zostać dla niego. W tej sytuacji, klnąc zapewne w myślach Sznuka, odczytał ostatnie „wolne” nazwisko, jakie mu zostało: Tillman. Sznukowi pozostało potwierdzenie, że Miss Polonia została Fatla.

Moja interpretacja wyjaśnia też, dlaczego za pomyłkę przepraszał Świerczyński, a Sznuk nie. W sumie obaj konferansjerzy mieli ogromnego pecha i ogromne szczęście zarazem, że pierwsza i ostatnia dziewczyna w piątce były też pierwszą i ostatnią w kolejności opartej na numerach startowych.

Co było dalej? Klat pisze, myląc Sznuka z Szaranowiczem: „Gdy organizatorzy usłyszeli odczytywane przez Włodzimierza Szaranowicza i Janusz Świerczyńskiego wyniki, wpadli w panikę. Nie wiedzieli, czy krzyczeć z widowni, że zaistniała pomyłka, czy też biec za kulisy albo na scenę i wszystko odwołać”. Atlas Chmielewski: „Niesłusznie wykreowana na I wicemiss Anna Tillman płakała, skrzywdzona w »pierwszym czytaniu« Ula Cywińska też płakała, nie zapominając jednak o pogardliwym spojrzeniu w kierunku Świerczyńskiego, który blady jak kreda kajał się i przepraszał”. „Wieczór Wybrzeża”: „Jurorzy-sponsorzy, obróciwszy się na pięcie opuścili amfiteatr wraz z publicznością. W salce konferencyjnej skłębiony tłum dziennikarzy czekał na spotkanie z »Misskami«, a na scenie przy pomocy gaśnicy likwidowano skutki niefortunnego upadku uświetniającej imprezę petardy w bezpośrednią bliskość głównej bohaterki całej imprezy. Koncert jednak – mimo mankamentów – zakończył się sukcesem: pożar stłumiono, błędnie odczytanie werdyktu sprostowano, a dwudziestka panien w bieli mogła wreszcie pojechać na bal do Grand Hotelu”. Przybylik w „Życiu”: Biedny konferansjer kajał się przed tłumem rozwścieczonych dziennikarzy, a sponsor komputerów osiwiał w ciągu paru sekund”.

Wymienione przez Przybylika siódme kajanie się Świerczewskiego miało już miejsce na konferencji prasowej, podczas której dopiero poinformowano o pomyłce. Po konferencji nastąpił wreszcie bal w Grand Hotelu. Kulicka: „Najpierw kasując 7500 od osoby mówiono – ludzie, a potem, już podczas balu – ten przeklęty tłum głodomorów”. Klat: „Przez półtorej godziny nie pojawił się żaden kelner ani nikt z obsługi. Nie postawiono nic do picia ani do jedzenia. (…) W połowie balu podano wreszcie tradycyjnego schaboszczaka. Był to suchy kawał mięsa z kością, który na dodatek »na metr pachniał« przedwczorajszym dniem”. „Wieczór Wybrzeża”: „Oczekując więc na kelnerów przy niektórych stolikach, zmęczeni gentelmeni demonstrowali paniom, jak bez tzw. openera można otworzyć butelkę z mineralną. Jedni preferowali metodę »kapsel o kapsel«, inni – »widelec-dźwignia«, albo o blat. Ale największe zdecydowanie wzięcie miał sposób »o ząbek«. W części artystycznej wystąpił niejaki p. Zenek, który każdemu, kto okazał specjalnie ocechowany znaczek firmy Mars dawał torbę z szampanem i słodyczami. Osobiście i tak nie zostałem do końca przekonany, co do szczegółowych walorów łakoci tego koncernu. Zwłaszcza, że któregoś dnia na mych oczach przedstawiciel firmy skonsumował całą czekoladę Sucharda z orzechami, którą Emilia Krakowska nieopatrznie wyłożyła na stolik”. Atlas Chmielewski: konferencja prasowa po gali „z powodu głupoty dziennikarzy, zebranych w stacji-trafo, była parodią”. Na balu „podtatusiali playboye przymierzali się do panienek”. „Kelnerzy ruszali się jak muchy w smole”. „Nad ranem czterej biali pobili dwóch Arabów”.

W sierpniu Serce Piaseczyńskiej Kolejki uroczyście wręczył Fatli kluczyki od daihatsu:

W 1993 r. Renata Fatla powiedziała Monice Kruszewskiej: „Tytuł Miss Polonia, rok panowania, kilka lat pracy w charakterze modelki sprawiły, że z Reni Fatli, uczennicy liceum plastycznego w Bielsku-Białej pozostało niewiele. Patrzę na siebie sprzed paru lat i nie mogę wyjść ze zdumienia. Czy to naprawdę ta sama osoba? Bardzo spoważniałam, jestem mniej otwarta w stosunku do ludzi, inaczej patrzę na świat. Wiadomo jak to jest, kiedy ma się osiemnaście lat. Ideały, górnolotne marzenia… To wszystko straciłam”.

1987. Eliminacje Miss Polonia: jedna uciekła, jedną zabrał narzeczony, poziom urody niski

Na początku roku ogłoszono, że nagrodą dla Miss Polonia 1987 będzie Toyota. Klat: „Do konkursu przystąpiło około 1500 kandydatek, wśród których wiele dziewczyn natura pozbawiła w ogóle urody”.

„Sztandar Młodych”:

Przed Domem Kultury przy ulicy Grzybowskiej ruch – nadzwyczajny – jak na niedzielny, mroźny poranek. Grupka młodych mężczyzn przytupuje dla rozgrzewki, jakieś damy w futrach, dwóch szpakowatych panów w drogich wozach nie gasi silników, mimo reglamentacji benzyny.

Atmosfera jak pod „pewexem” w dniu zwyżki (czarnorynkowego) kursu dolara. Wewnątrz też bogato. Herbata expressowa a 25 zł, butikowe ciuchy i tłum ładnych dziewczyn. Z breloczkami do kluczyków Toyoty – głównej nagrody – przyszło 69 panien (wymóg regulaminowy). Jednakże do konkursu przystąpiło tylko 68, bo jedna zbyt realistycznie oceniła swoje szanse i… uciekła do domu.

Od oceniania było jury zdominowane tym razem przez Telewizyjny Kurier Warszawski – Małgorzata Daszkiewicz, Wojciech Nowakowski – i sportowców – Teresa Sukniewicz, Dariusz Dziekanowski. Do pomocy mieli plastyka – i dyrektora hali na Koszykach – Marka Budziaka. „Express Wieczorny” reprezentowali Janusz Wasilewski i Jerzy Chmielewski. Kandydatki do tytułu zamiast nazwisk miały numery startowe.

„Kurier Polski” uzupełniał tę opinię o spostrzeżenie, że „ogólny poziom urody nie był najwyższy”.

„Słowo Polskie”:

Olbrzymi tłok był w sobotę we wrocławskim WDK. Co wyciągnęło ludzi z domów? Oczywiście wybory Miss Wrocławia. Wszystkie bilety sprzedano. Widzowie, czekając na rozpoczęcie imprezy patrzyli na zakurzoną scenę, na której powieszono, niegdyś białą olbrzymią szmatę, oraz sieć maskującą w kolorze khaki. Scenografię, żywcem wziętą z odpustowej zabawy w remizie, uzupełniał napis „Miss Wrocławia’87” oraz reklama zachodnioniemieckiej firmy IMR Electronic, która zafundowała laureatkom konkursu nagrody – trzy walkmany. Pod sceną postawiono olbrzymi ekran, na którym z częstotliwością raz na pół godziny, słodki zespół Modern Talking wołał – „SOS dla miłości”.

Kandydatki do tytułu Miss Wrocławia na zakurzonej podłodze i na tle brudnej szmaty

Z 20 potencjalnych miss, a właściwie 19, bo jedną porwał narzeczony tuż przed konkursem, do dolnośląskiego finału w Lubinie przeszło 10. A po drugiej prezentacji na placu boju pozostały cztery najładniejsze. W rezultacie tytuł miss jury przyznało Małgorzacie Sajdak, z zawodu modystce. Ładniejsze wrocławianki widzimy na ulicach. Dlaczego nie przyszły do WDK-u? Pytanie pozostawiamy bez odpowiedzi.

Podobał się Andrzej Waligórski, przypadła do gustu piosenkarka Wiesława Sós. Pani Wiesława pewnie nieprędko wróci na deski WDK-u po „numerze”, jaki wykręcił jej pan odpowiedzialny za efekty wizualno-foniczne. Tym, którzy zachowywali się rozsądnie i nie poszli na imprezę wyjaśnię, że najpierw pani Wiesia zaśpiewała akompaniując sobie przy fortepianie, a potem chciała zaprezentować się z orkiestrą. Ponieważ organizatorzy nie mieli pieniędzy na zespół instrumentalny więc wpadli na pomysł, aby zaśpiewała z playbacku. Dodatkowa atrakcją miał być videoclip, który piosenkarka nagrała w warszawskiej TV. Nieszczęście polegało na tym, że na ekranie publiczność oglądała film do innej piosenki, niż ta, którą na estradzie z playbacku śpiewała piosenkarka. Nazajutrz reżyser programu Jacek Wenzel bezradnie rozłożył ręce. „Na próbie wszystko grało”.

O tym, jak zaczęła swój udział w konkursie, Monika Nowosadko, jego ostateczna zwyciężczyni, opowiedziała po latach Katarzynie Żebrowskiej:

Kiedy w roku 1987 w Kołobrzegu po raz pierwszy zorganizowano eliminacje do konkursu Miss Polonia, moja siostra Anita została zaproszona do pomocy i konsultacji startującym dziewczętom. Zaproponowała, żebym jej towarzyszyła. Niespodziewanie organizatorzy oraz fotoreporterzy zainteresowali się moją osobą i obwołali mnie najpiękniejszą poza konkursem. Potraktowałam to jako miłe zdarzenie. Organizator wyborów – Zbigniew Mieszczak oraz fotoreporter Jerzy Patan dzwonili do moich rodziców, aby namówili mnie do udziału w kolejnych eliminacjach. W Sanatorium Dziecięcym NBP w Dźwirzynie, gdzie pracowałam jako 22–letnia nauczycielka klas I-III, dostałam dzień wolny i pojechałam do Koszalina na eliminacje wojewódzkie.

1987. Miss Mazowsza: oparty skromnie o ścianę stoi satyryk

Wybory Miss Mazowsza w Płocku Zbigniew Buraczyński z „Tygodnika Płockiego” opisał w takim tonie, jakby były one sprawą narodową wielkiej wagi, a udział w nich aktem najwyższego poświęcenia.

Scenograf Mirosław Łakomski kieruje ekipa techniczną, ustawiają podesty, montują plansze, wciągają znaki. Z lewej strony Big-Band Wiesława Pieregorólki. Z prawej – schody, po których będą przechodziły kandydatki do tronu ustawionego w głębi. Godziny wytężonej pracy i oczekiwania. Coraz bardziej daje o sobie znać zmęczenie. Puszczają nerwy. Czasami dochodzi do ostrej wymiany zdań, lecz po chwili wracają uśmiechy.

Do 3 w nocy trwa ustawianie aparatury nagłośnieniowej. Rano będą montowane reflektory i jupitery. Od godziny 9 mają ćwiczyć dziewczęta. Nie oszczędzają się pracownicy Biura Miss Polonia: Irena Barszczewska oraz Jerzy Szamborski. Dzielą się swymi doświadczeniami, podpowiadają, bo impreza ma być wspólna – jedna! Każdy czuje się odpowiedzialny. Ustalamy plan następnego dnia i do domu, by odpocząć kilka godzin.

Układamy teksty do prezentacji dziewcząt oraz wizytówki reklamowe sponsorujących firm. O godzinie 14.30 zaczynają wchodzić pierwsi widzowie. Pełna gotowość.

Na scenie pojawiają się: Zbigniew Krajewski i Wojciech Reszczyński. O przygotowanie się dziewcząt do prezentacji dba Irena Barszczewska. Koordynuje – Elżbieta Jakubowska. Już! No i następne wyjście. Tym razem w kostiumach kąpielowych. Jest gorąco, wzrastają emocje.

Tymczasem na schodach, już za kulisami, oparty skromnie o ścianę stoi satyryk – Krzysztof Jaroszyński, który przed chwilą rozśmieszał publiczność.

Już ponad 2 godziny trwa sympatyczna zabawa. Wesołości dodaje Władysław Komar, nostalgii – Alicja Majewska, powagi – Irena Dziedzic, sentymentalizmu – Andrzej Rybiński, a show robi grupa Vox.

– Podkręcamy tempo – zapowiada reżyser.

– Ale widzowie domagają się bisów – odpowiadają wykonawcy.

– Znowu będę musiał wyjść – śmieje się Zbigniew Krajewski – i powiedzieć: wolę piękne dziewczęta niż Komara.

Sympatyczna atmosfera pomaga artystom nawet z rutyną. Jest łatwiej występować, śpiewać i prowadzić program. Gdy słyszymy brawa w takt muzyki, uśmiechamy się do siebie. To świadczy o tym, że ludzie się bawią, a więc warto pokonać zmęczenie i dołożyć starań. Błyskawiczne ustalenia. Ty wychodzisz z tej kulisy, ja z drugiej. Musimy tak robić, by orientował się nasz kolega przy konsolecie.

Przewodniczący jury – red. Janusz Wasilewski odczytuje protokół: „Miss Mazowsza’87 została wybrana pani z numerem 18 – Bogna Sworowska z Warszawy”. Gromkie brawa. Moment koronacji, szarfy dla miss i dwóch wicemiss. Błyskają flesze. Wręczamy komplety płyt firmy Arston. Robi się trochę zamieszania. To jest normalne. Wszystkie dziewczęta stoją na scenie. Pogodziły się z losem. Żadna nie zaprotestowała, to również świadczy o tym, że werdykt był sprawiedliwy, że jurorzy się nie pomylili.

Małgorzata Gierzyńska w reportażu na łamach „Expressu Wieczornego” zajrzała za kulisy tego samego wydarzenia okiem nieco bardziej filuternym:

1. Orkiestra – sygnał. 2. Prezenterzy – powitanie. 3. Konferansjer + prezenterzy – przedstawienie jury. 4. Pierwsze wyjście Miss. 5. B. Molak – 3 piosenki. 6. K. Jaroszyński. 7. II wyjście Miss… (z programu wywieszonego za kulisami).

Do toalety kolejka.

– To z nerwów – wyjaśnia Ewa z Płocka…

– Więcej różu! – Choreograf zaczepia jedną z kolejki…

– Niech pan jeszcze powie, że lubię i recytuję poezję – prosi prezentera dziewczyna z jedynką.

– Ja czytam parzyste. Nieparzyste ma kolega…

Krzysztof Jaroszyński uzgadnia z konferansjerką zapowiedź…

– Nie, lepiej jak ty się mnie spytasz, jak się teraz pisze teksty satyryczne, a ja powiem, że to jest tak jak z grubą dziewczyną – łatwiej zdobyć niż utrzymać.

– Dobra…

– Będę miał monolog, opowiem dowcipa i zaśpiewam, a cooo… – chwali się Władysław Komar, od pewnego czasu artysta klasy międzynarodowej.

Cytowany przez Gierzyńską choreograf płockiego półfinału Przemysław Śliwa twierdził: „Współczesne dziewczęta nie potrafią się ładnie poruszać, chodzą smutne, przygarbione, na ugiętych nogach, nie widać u nich kobiecości. Na estradzie razi to szczególnie, zwłaszcza że występują w szpilkach”.

Lokalne eliminacje 1987 r. w nieustalonym miejscu (fot. Jerzy Szczypiński).

Same „Szpilki” pastwiły się miesiąc później nad eliminacjami regionalnymi w Toruniu i Chełmnie piórem Marka Kasza uporczywie mylącego Chełmno z Chełmem: „Wybory chełmskie przeprowadzono prawie na podwórku Pogotowia Ratunkowego, bo w Klubie Kolejarza, a w Toruniu funkcjonował bufet, w którym sam zastaw za szklankę kosztował 100 złotych, na zawartość to już mało kogo było stać. Miss Uniwersytetu Toruńskiego oświadczyła, że najbardziej lubi jachty pełnomorskie i gdyby któryś z panów siedzących na sali taki akurat budował, to ona chętnie itd. Marysia z III klasy II LO w Chełmie poinformowała jury, że najchętniej czytuje książki Jana Dobraczyńskiego (wymieniła ich sześć!) słuchając przy tym muzyki rockowej (wymieniła jakiej!). Nieszczęśliwie się złożyło, że te interesujące kandydatki w wyborach jednakowoż przepadły. W Toruniu wygrała pani, która ostatnio (tzn. 6 lat temu) czytała „Pana Tadeusza”, ale, mój Boże, jak ona wyglądała! Niech ona sobie będzie analfabetką nawet, ona czytać nie potrzebuje. Wybory miss, to nie wybory kandydatki na stanowisko docenta. Mężczyznom, z racji kompleksów, zawsze bardziej podobały się niewiasty z pogranicza debilizmu, a okularnice podpierały ściany na potańcówkach”.

Jak widać, red. Kasz inteligencją też nie zabijał, ale jest usprawiedliwiony, gdyż był w Chełmie urodzony. A brzydka Miss Ziemi Toruńskiej otrzymała za karę nagrodę w postaci wycieczki do Mongolii.

„Głos Wielkopolski” o wyborach Miss Wielkopolski: „Impreza okazała się składanką niskiego lotu”.

Atlas Chmielewski: „Konkursy regionalne były wszystkie bez wyjątku imprezami szmirowatymi”.

Miss Śląska i Zagłębia Barbara Tobaszewska (Atlas Chmielewski: „w całym konkursie służąca za nieistotne tło”) powiedziała Jerzemu Pleszyniakowi z „Wieczoru”: „Kiedyś ustawiono nas w rządku i kazano się kolejno przedstawiać. Potknięcia pan Chmielewski kwitował w stylu: »Oj, niedobrze, niedobrze! Nieprawdaż, pani X?« I tu zwracał się do swojej faworytki, która później weszła do finału. (…) Po zakończeniu imprezy dało się słyszeć głosy niektórych członków jury, że jeszcze takich nacisków i presji z zewnątrz na werdykt końcowy w historii konkursu nie było”.

Po półfinale w Lubinie Piotr Cegłowski napisał (wg Klata): „Szablonowe roztrzepane fryzury, jednoczęściowe kostiumy – słowem wszystko co można zobaczyć na każdym basenie. (…) Makijaż grubości nieprzemakalnej tapety”.

W maju świeżo wybrane Miss Ziemi Łódzkiej Joanna Śledzicka i Miss Gracji tejże ziemi Jolanta Król uroczyście przekazały dochód z koncertowyborów dyrektorowi Sekretariatu Rady Obywatelskiej Budowy Pomnika Matki Polki. „Express Ilustrowany” pisał: „Dyrektor Andrzejewski podziękował za dar i wyraził nadzieję, że obie panny finalistki w przyszłości rodzić będą dzieci właśnie w Centrum Zdrowia Matki Polki. Dyrektor Andrzejewski poinformował następnie, że do projektu rzeźby przedstawiającej kobietę-matkę, która została ustawiona przed głównym wjazdem do szpitala, wprowadzono pewną zmianę. W 7-metrowym posągu zmieniona zostanie głowa. Dotychczasowy projekt budził pewne zastrzeżenia, które uwzględnił autor, artysta rzeźbiarz Tadeusz Markiewicz. Inspiracją dla ostatecznej wersji głowy pomnika będzie teraz twarz Joanny Śledzickiej”. „Sztandar Młodych” podchwycił temat, pisząc o Śledzickiej, że jako „dziewczyna mocnej budowy, za kilka lub kilkanaście lat będzie najpiękniejszym okazem dorodnej matrony i ma wszelkie szanse otrzymać tytuł Matki-Polki, z czym zresztą zgodni są twórcy wystroju łódzkiego szpitala-pomnika”. Nie wiadomo na jakim tle, ale Serce Kolejki Piaseczyńskiej ma o coś żal do Śledzickiej i wielokrotnie będzie zdanie ze „Sztandaru…” przywoływał, uzupełniając je o impertynencje własne. Skończy się to pozwaniem go przez Śledzicką do sądu za publikowanie w prasie obraźliwych komentarzy na jej temat.

1987. Miss Polonia: Vox w niedopiętych frakach, Chmielewski żuje, jury nie wie, nad czym głosuje

Zgrupowanie przed finałem odbyło się w tradycyjnej Wieżycy. Klat: „Ciągłe rozważania na temat, która wygra, a która przegra, spowodowały u kilku dziewcząt drobne nerwice, a u jednej nawet dolegliwości sercowe. W końcu konieczne stały się wizyty u lekarza”.

Andrzej Szmak w „Przeglądzie Tygodniowym” pisał o „atmosferze, jaką jeszcze na długo przed finałem wytworzono wokół panny Sworowskiej. Pół Polski wiedziało, że jest to w tym roku faworytka zdecydowana, reszta zaś dziewcząt będzie tylko tłem dla jej urody. Nawet red. Butrym oświadczył w »Życiu Warszawy«, na kilka dni przed finałem, że wszystko jest z góry ukartowane i jak Bogna nie wygra, to odszczeka pod stołem”.

Atlas w „Dzienniku Łódzkim”: „Ale już na miejscu, w Sopocie dobre akcje Bogny leciały na łeb, na szyję. Nieoficjalnie dowiedziałem się na przykład, że faworytka nie umie chodzić”.

Bogna Sworowska nie umie chodzić, dlatego pozuje, stojąc jak słup

Lucyna Cykarska z „Echa Dnia” była na próbie generalnej tuż przed właściwą galą.

Dwaj panowie prezenterzy [Świerczyński i Szaranowicz – JP] z właściwą sobie swobodą i wirtuozerią prowadzą konferansjerkę. Kandydatki do tytułu zaś wyraźnie spięte. Zdania wygłaszane do mikrofonu brzmią sztucznie, nienaturalnie, czasem śmiesznie. Widać, że „pretendentki” (jak mówią panowie z telewizji) same ich raczej nie wymyśliły i niezbyt się z nimi identyfikują.

Wreszcie przerwa. Większość widzów opuszcza miejsca. Wstaje też szanowne jury. Rządkiem schodzi po schodach, u stóp których stoi pan w garniturze i częstuje jurorów czekoladkami firmy „Mars”. Schodzą zaraz za Damą Polskiego Kina. Dama bierze smakołyk, ja… widzę zamknięte pudełko. Pan w garniturze ma kamienną twarz.

Po przerwie zabawa nabiera rumieńców. Ku mojemu zdumieniu trwają… wybory Miss Polonia. Prezenterzy nadają tytuły i rozdają trofea konkretnym kandydatkom. Te krygują się zmuszając twarze do uśmiechu. Odbywa się dekoracja szarfami i koronacja. Panowie zastrzegają, że to tylko inscenizacja. Nazajutrz okaże się, że ich „typy” były w dwóch przypadkach zgodne z oceną jury… (…) Za najciekawsze wydarzenie imprezy, uważam postępek samego szefa biura „Miss Polonia”, który z prawdziwą kurtuazją uniemożliwił zrobienie zdjęcia fotoreporterce (akredytowanej przy imprezie). Mianowicie: złapał ją za klapy żakietu i krzycząc: To nie dla pani! – odciągnął od grupy kolonistów, wśród których pozowała Miss World’86.

Klat nie mógł się nadziwić przesadnie ugrzecznionej postawie męskiej części jury w przededniu wyborów. Najbardziej go dziwiło, że jurorzy na początku rozmów z finalistkami wstawali od stolików, żeby się z nimi przywitać. Ponadto „Wojciech Gąssowski, a zwłaszcza Andrzej Rosiewicz urozmaicili wybór najpiękniejszej dobrym repertuarem”.

Atlas: „W antraktach prezentacji śpiewali I-ligowi artyści (sami mężczyźni!)”.

W jury zasiadają m. in. Małgorzata Deszkiewicz (dziennikarka telewizji warszawskiej), Hammer, Krakowska, Nasierowska, Tyszkiewicz, dyrektor Budimexu Tuderek, Grzegorz Furgo z Bałtyckiej Agencji Artystycznej BART, Wandycz, Łazuka i Piwowski. Na scenie Rosiewicz. Po występie będzie miał tradycyjne problemy z ochroniarzami (w 1987 r. mówi się „bramkarze”). Wyproszą go z widowni z powodu braku i biletu, i identyfikatora.

W przerwie transmisji z gali telewizja nadała dziennik. Red. Tumanowicz wskazał jako swoją kandydatkę Bognę Sworowską.

Konkurs wygrywa Nowosadko, druga jest przyszła żona Świerczyńskiego Joanna Śledzińska, Sworowska trzecia.

W wielu relacjach z finału powracał będzie motyw nieeleganckiego żucia gumy przez Serce Kolejki Piaseczyńskiej, a nawet zżucia przezeń, jak przeczytacie dalej, komunikatu jury. Tymczasem na nagraniu z próby generalnej tuż przed finałem widać go z papierosem. Podejrzewam, że zabroniono mu jarać na wizji i stąd wzięło się jego zapamiętane przez wielu nerwowe żucie.

Szmak:

Dyrektor biura pojawiał się na scenie a tym samym na wizji trzykrotnie i podczas każdego wejścia pracowicie ruszał szczękami. Widać nikt nie ośmielił się zwrócić mu uwagi, że żucie gumy jest nie na miejscu. Sama panna Sworowska nawet nie stara się ukryć rozczarowania, mówiąc podczas konferencji prasowej: „Tuż przed finałem nastąpiła w stosunku do mnie jakaś wyczuwalna zmiana, ale trudno mi na razie powiedzieć o co chodzi”.

Zaraz po finałowej gali „Gazeta Młodych” zapytała Sworowską, dlaczego, będąc juz zawodową modelką, zdecydowała się rywalizować o tytuł Miss Polonia.

– Dlatego, że ewentualna wygrana łączyła się ze wspaniałymi podróżami, co jest jednym z moich siedmiu marzeń.

– A jakie są wady tego zawodu?

– Z pewnością częste wyjazdy.

Zaraz po ogłoszeniu werdyktu jury część jury podważyła jego ustalenia. Żeby zrozumieć, jak to możliwe, niezbędne jest poznanie kulis obrad jury. Zdradziła je w „Przekroju” niezawodna Anna Kulicka:

Po ostatniej promenadzie dziesięciu finalistek w kostiumach kąpielowych jury udało się na obrady do pakamery ukrytej pod sceną. Pan Chmielewski wciąż nerwowo żuł gumę. Mógł mieć nadzieję, że jury, przynajmniej tak z grubsza, będzie wiedziało kogo wybierać, bo zostało przez niego odpowiednio poinstruowane. Na specjalnej odprawie i w rozmowach indywidualnych sekretarz jasno i wyraźnie wyłuszczył jurorom która z dziewcząt ma zalety, która wady, a która może »sprawiać kłopoty« na konkursach międzynarodowych. (…) Dyskusje trwały, gdy za kulisami pełne nadziei dziewczęta stroiły się w suknie wieczorowe do sceny koronacji, a publiczność zabawiał zespół Vox w niedopinających się po latach wiernej służby białych frakach. Burzliwe obrady jury przerwało przybycie pana Chmielewskiego. Zapytał w pośpiechu każdego z jurorów o pięć typów na finał, pan Nogal (sekretarz sekretarza) zanotował punkty przy nazwiskach panien i już obaj zbierali się do wyjścia, kiedy Zofia Nasierowska i Beata Tyszkiewicz w imieniu jury poprosiły o podliczenie wyników w obecności czternastu sprawiedliwych, ale pan Chmielewski rzucił tylko na odchodnym, że to się zrobi później. Przeczuwając jednak coś niedobrego, Beata Tyszkiewicz zanotowała dla porządku nazwiska i punktację finalistek podawaną przez poszczególnych członków jury. (…) Wyniki konkursu ogłoszono publicznie przed zapoznaniem się z nimi i podpisaniem przez jury.

Zofia Nasierowska uzupełniała: „Jedyny dokument z głosowania – to karteczka, na której pan Nogal na polecenia pana Chmielewskiego notował punkty”.

Atlas:

Sąd konkursowy opuścił lożę w Operze Leśnej mi udał się na naradę za kulisy, jak później mówiła mi pani Krakowska – do „piwnicznej izby”. Jury obradowało w „piwnicznej izbie”, punktowało jak chciało i wspólnie ustaliło skład finałowej piątki. Z tego składu – ich zdaniem – miało po dyskusji, i jakby oddzielnie, wybrać Miss Polonia 87. Sekretarz jury zebrał arkusze, miał je dostarczyć konferansjerom, następnie miała być przerwa na występ Andrzeja Rosiewicza, a jeszcze później kłótnia, bo w jury nie było jednomyślności. Panie jurorki ujawniły, że chciały wybrać miss z dwójki Sworowska-Śledzicka, ale na pewno nie chciały dać korony najpiękniejszej pannie Nowosadko! Siedziały więc w zamknięciu i czekały. Tymczasem sekretarz sądu konkursowego podsumował punkty na kwitach, dwa razy sprawdził, czy się wszystko zgadza, i na tej podstawie uszeregował finalistki.

„Dziennik Ludowy” oddał głos przewodniczącemu jury Wandyczowi:

Wszyscy członkowie jury znali zasady regulaminu, który jednoznacznie określił sposób głosowania i tryb wyboru finalistek w poszczególnych etapach. Wybierana w pierwszej eliminacji dziesiątka dziewcząt została wytypowana sumą głosów oddanych przez jurorów na poszczególne osoby. W drugiej eliminacji typowano piątkę uczestniczek ścisłego finału poprzez wskazanie przez jurorów kandydatek oraz jednoczesne punktowanie – ocenę walorów tych pań w skali od jednego do pięciu punktów. W ten sposób głosowanie na piątkę uczestniczek ścisłego finału jednocześnie przyniosło ustalenie ich kolejności, zgodnie z regulaminem. Tytuł miss i cztery tytuły wicemiss wynikły z sumy punktów uzyskanych przez każdą z kandydatek u wszystkich 15 członków jury. Przy tej liczbie głosujących i znacznej rozpiętości skali punktowej wynik głosowania mógł być różny, a był taki jaki znamy. Nie rozumiem dlaczego podnosi się larum wokół tej sprawy. Każdy z jurorów wyrobił sobie własne spojrzenie na podstawie kontaktów osobistych i wrażeń z prezentacji pretendentek na scenie. Wszyscy jurorzy znali i zaakceptowali regulamin wyborów, gdzie wyraźnie określono, że suma punktów uzyskanych u poszczególnych jurorów składa się na dorobek pretendentek do tytułu, a jej wysokość automatycznie ustala kolejność finalistek. Regulamin opracowało Biuro Miss Polonia, jego projekt przedstawiło jury, a jury go samo zatwierdziło. Panie – członkinie jury, które miały stwierdzić, że nie głosowały na Miss – też znały regulamin… Protokół zawierający werdykt jury został natychmiast sporządzony i podpisany – przeze mnie jako przewodniczącego i p. Chmielewskiego, jako sekretarza jury. Wszystko odbyło się więc w pełni legalnie i uczciwie.

Nazajutrz ten sam Dziennik Ludowy opublikował artykuł o znaczącym tytule „Po wyborach „Miss Polonia ‘87”. Jednak wątpliwości…”.

Jednak pojawiły się wątpliwości wobec decyzji jury. Wyraża się je nie tylko w rozmowach prowadzonych w domach czy w pracy. Dziennikarz radiowej „trójki” w popołudniowym wtorkowym bloku programowym pn. „Zapraszamy do trójki” zakwestionował wręcz istnienie protokołu z werdyktem jury i podpisami jego członków, zarzucając manipulację głosami jurorów, której miał dokonać sekretarz tego gremium, szef biura „Miss Polonia” Jerzy Chmielewski.

Szamborski:

Regulamin zakładał, że jury obraduje jawnie w pomieszczeniu zamkniętym, niedostępnym dla osób postronnych. W Operze było tylko jedno takie pomieszczenie – garderoba. Osobiście zamknąłem jury na klucz. Jak ustalili werdykt, przewodniczący zapukał, otworzyłem i przekazałem go Jerzemu Chmielewskiemu na scenę. A panie z jury powiedziały do mnie: „Panie Jerzy. Jest tu taka finalistka, nazywa się Anna Kundo, Miss Wybrzeża, która zrobiła na nas ogromne wrażenie. Jest półsierotą, ojciec pływa, ona zajmuje się domem, młodszym bratem i jeszcze studiuje”. I postanowiły ufundować dla niej specjalną nagrodę, olejny obraz, który namaluje zawodowy malarz. Poprosiłem, aby napisały to na kartce i wymyśliły jakiś tytuł. Uczyniły to, a prezenterzy mieli to odczytać na scenie. Podałem tę kartkę Jurkowi Chmielewskiemu. Kiedy wyszedł, widać na nagraniach, że on coś żuje. Nie było to dziwne, bo często żuł gumę. Ale wtedy to była ta kartka. Nie wiem, dlaczego on wziął ją do ust, może ze stresu. Nie przywiązywał wagi do tej kartki, wszak wynik jury był wcześniej. Prezenterzy przeczytali wyniki, ale bez prośby o Anię Kundo. A ja stałem z paniami z jury za kulisami, które zapytały, dlaczego nie ma naszego werdyktu. Obok stała dziennikarka i to usłyszała. Ukazał się artykuł, który zaczynał się od słów: „W ogóle nie ma werdyktu”. Kiedy to przeczytaliśmy, zaczęła się afera. Inni to chwycili i twierdzili, że przeforsowaliśmy własny wynik.

Za wyjaśnianie sprawy wziął się też „Sztandar Młodych”.

Jak więc było naprawdę w czasie tegorocznego konkursu. Jak przebiegało głosowanie. Niestety, wszystkich jurorów nie można zastać w domu czy w pracy, by szczegółowo odtworzyć przebieg posiedzenia jury. Trudno. Wakacje. Kilku jurorów jest jednak na miejscu i mówią:

Bogdan Łazuka: To jakieś totalne nieporozumienie. Nie może być mowy o żadnej manipulacji. Przecież gdyby odczytane przez konferansjerów wyniki nie były zgodne z punktacją członków jury, ich odczuciami, zaprotestowaliby od razu w Operze Leśnej. Sam bym to zrobił. Nie wiem skąd wzięła się ta plotka i w jakim celu jest rozpowszechniana.

Grzegorz Tuderek: Wybory i końcowe głosowanie odbyły się zgodnie z regulaminem, który jurorzy otrzymali wcześniej i mogli się z nim zapoznać. Wszystkie dziewczyny były piękne, ale trzeba pamiętać, że każdy ma swój ulubiony typ urody. Ja na przykład głosowałem na 12 – Joannę Śledzicką, ale Monika Nowosadko uzyskała większą ilość punktów. Nie jest też prawdą, że nie było protokołu. Podsumowane wyniki podpisali przewodniczący jury, sekretarz i protokólant. Widziałem to.

Marek Piwowski: Prawdą jest, że werdykt po podsumowaniu wyników nie został przez sekretarza odczytany, ale był zgodny z tym jak głosowaliśmy. Być może zaufanie publiczności podważył fakt, iż nikt z nas, jurorów, nie był obecny na scenie w trakcie jego odczytywania? Nie wyobrażam sobie jednak, że ktokolwiek mógłby odważyć się na jakąkolwiek manipulację.

Inny juror pragnący zachować anonimowość powiedział: Myślę, że zastrzeżenia może budzić ten punkt regulaminu, który mówi, że wyłonienie w ostatnim głosowaniu piątki finalistek, w przypadku gdy nie ma remisów, jest ostatecznym werdyktem. Tak było w tym roku. Dlatego jury nie rozdzielało już tytułów, stało się to niejako automatycznie. Być może z tego zrodziła się plotka, że wyborami manipulowano.

Trzy tygodnie później ten sam „Sztandar Młodych” drążył temat:

W kręgach zbliżonych do organizatorów rozeszła się pogłoska, że wybory zostały sfałszowane. Niektórzy twierdzą, że była to tylko drobna manipulacja. Asumpt plotkom dały dwa wydarzenia, dziwny zdaniem niektórych, zbieg okoliczności, iż piąte po przerwie wybory wygrała panna startująca z numerem 5 oraz nieobecność jurorów w chwili ogłaszania wyników. Postanowiliśmy tę sprawę wyjaśnić. Niestety wielu jurorów jest w tej chwili na wakacjach, ale kilka osób przebywa w Warszawie. Jedna z nich zachowując (na razie) anonimowość zgodziła się powiedzieć jak było naprawdę.

– Moim zdaniem – powiedziała osoba – sfałszowanie wyborów nie wchodzi w rachubę. Głosowanie było jawne i wszyscy próbowali przekonać, że akurat ich kandydatki zasługują na tytuł Miss. Nie było zgodności w orzeczeniach. Punktowaliśmy od 1 do 5, sumę punktów zapisywał protokólant. Następnie wyniki zabrał ze sobą sekretarz jury i zaniósł prowadzącym koncert. Pani Beata Tyszkiewicz spytała wszystkich jurorów, ile punktów przyznali każdej z kandydatek. Jej obliczenia były zbieżne z tym, co przeczytali konferansjerzy, a my obejrzeliśmy na monitorze. Tak, że nie wchodzi w grę zmiana werdyktu w czasie niesienia go na scenę. Niemożliwa była również manipulacja punktowa. Miss Polonia uzyskała ich o 7 więcej niż pierwsza wicemiss.

– Czy sporządzono oficjalny protokół posiedzenia jury?

– Nie. Nie wiem nawet czy to było potrzebne, przecież siedzieli tam poważni ludzie, nikt chyba nie odważyłby się na wprowadzenie jakichkolwiek zmian.

– Skoro nie było protokołu, na werdykcie nie było także podpisów jurorów?

– Oczywiście. Być może koleżanki czy koledzy podpisywali coś na wyborach. Ode mnie jednak nikt tego nie wymagał.

– Czy zatem taki werdykt można uznać za obowiązujący?

– Takie było nasze zdanie, a czy musi być ono potwierdzone na piśmie, nie wiem. Nigdy nie zajmowałem się takimi sprawami.

Opinię publiczną rozpaloną do czerwoności podejrzeniami o manipulacje wynikami wyborów, do białości rozpalał temat żucia gumy przez Serce Kolejki Piaseczyńskiej. Felietoniście „Głosu Wybrzeża” piszącemu „Kiedy żujący gumę pan Chmielewski przyniósł kartkę, a konferansjer odczytał werdykt-wyrok, zgromadzonym widzom opadły szczęki”, odpowiadał felietonista „Gazety Młodych”: „Pan Chmielewski żuł na estradzie gumę. A co miał żuć? Ucho redaktora Świerczyńskiego?! Miałem nadzieję, że nie będziemy już wracać do czasów, w których guma do żucia i coca-cola były pryncypialnie, acz niezupełnie słusznie – potępiane…”.

„Czytelniczka z Katowic” pisała do redakcji „Wieczoru”: „W związku z listem Czytelniczki z Piekar Śląskich w sprawie wyboru Miss Polonia’87, chciałabym również dorzucić parę słów (…). W zupełności zgadzam się z panią z Piekar. Zaszła machlojka. W tej imprezie było naprawdę parę ładnych dziewcząt, które moim zdaniem zostały okropnie skrzywdzone. Polki słyną w świecie z urody, a tu taka Miss Polonia wyruszy w szeroki świat! (…) Jest to bardzo nieprzyjemna i zagadkowa sprawa, która powinna być jak najszybciej wyjaśniona”.

Miss Polonia udzieliła wywiadu „Expressowi Wieczornemu”, w którym pożaliła się, że jej koleżanki patrzyły na nią.

– W Pani wypowiedziach wyczuwa się daleko idącą ostrożność. Czy czuje się Pani czymś zawiedziona?

– Nie, chyba niczym… Chociaż… To smutne, ale po finale poczułam się nagle wyobcowana. Byłam w tłumie, a jednocześnie samotna. Gdyby nie Renata Fatla, Wioletta Mikołajczyk, Ania Kundo i pani Irena Barszczewska nie wiem, czy potrafiłabym pójść na spotkanie z dziennikarzami. Po prostu nagle się przestraszyłam.

…?

– Proszę się nie dziwić. Te szarfy, korona na głowie, mnóstwo kwiatów, gratulacje od obcych ludzi i… spojrzenia niektórych moich koleżanek. Myślę, że gdybym ja znalazła się na ich miejscu, zachowywałabym się nieco inaczej.

– Zdradza Pani kulisy konkursu?

– Wśród nas, dziewcząt, nie było najlepszej atmosfery od początku. Nie mówię o wszystkich, ale niektóre patrzyły na nas z góry. Odczuwało się różnicę w sposobie bycia, codziennym zachowaniu i zupełnie dla mnie niepojętym wywyższaniu się. A przecież miałyśmy równe szanse.

O kogo chodzi?

– Nie odpowiem na to pytanie. Mam prośbę, nie rozmawiajmy już na ten temat.

Ze wspomnianą Wiolettą Mikołajczyk, przedstawiając ją jako „wysoką rudą kasztankę”, rozmawiał Dariusz Dorożyński w łódzkich „Odgłosach”:

– Jako jedna z nielicznych wskazałaś na numer pięć czyli Monikę, gdy pytano o twój typ na najładniejszą Polkę. Skąd ta pewność?

– Monikę poznałam bardzo dobrze, mogę chyba powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy. Tak się złożyło, że z cała czołową trójką, oczywiście na zmianę, mieszkałam w jednym pokoju. Obozów, zgrupowań, tras objazdowych w tym roku nie brakowało. I czas dzielony wspólnie z Moniką wspominam najmilej. Bardzo sympatyczna dziewczyna, cicha, spokojna, bez fochów, szalenie uczynna. Byłam przekonana, że powinna wygrać. Mogę tylko dodać, że na dwa dni przed finałem, podałam jednemu z jurorów czołową siódemkę. Prawdę powiedziawszy – wygrałam zakład.

– Jasnowidztwo? Karty? Wizyta u cyganki [sic – JP]?

– Nie. Życie. Jeśli wyznacza się określone dziewczyny do zdjęć do kalendarza, to nie trzeba być wróżką, by wiedzieć, że wszystkie będą w czołówce. Pomyliłam się tylko co do jednej koleżanki, ale nie z pierwszej trójki, ta była „murowana”.

– Powiedz szczerze: jak amatorka Tatr, koni i psów, rumby i Kurta Vonneguta oceniała swoje szanse?

– W indywidualnych rozmowach dowiedziałam się, że jestem zbyt impulsywna, jak się wyrażono: za bardzo bogata wewnętrznie, czyli – krzykacz, kłótnik, a nie cicha, grzeczna kura. A tylko taka miała szanse. Chociaż Monika ma już dosyć…

– Skąd wiesz?

– Byłam u niej dwa dni temu w Warszawie, w hotelu Forum. Przedarłam się przez „bramkarzy” i udało mi się z nią godzinkę porozmawiać sam na sam. Jest zmęczona, smutna, nie odpowiada jej taki styl życia, chciałaby do domu, do rodziców. A wolno jej z nimi rozmawiać wyłącznie przez telefon. Nigdzie nie może sama wyjść, na najskromniejszy spacer – wyłącznie z opiekunem, którym zwykle jest…

Będę strzelał: sam Mistrz!

– Brawo, trafiony, no, czasem ktoś z jego najbliższej świty.

– Ale chyba nie zadecydowały u wszystkich jurorów takie cechy jak impulsywność czy…

– Och, powiedzmy sobie wyraźnie, zawsze musi być tło. A jeśli do moich „nagannych” cech dołożyć fatalnie skompletowane kreacje, to wynik końcowy jest wiadomy.

– Czyżby nawet kostium kąpielowy był nieodpowiedni?

– Fason dla pływaczki bez biustu, kolor żółty, który mnie optycznie poszerzał. Ale nie było dyskusji z kierownictwem na ten temat. Dobiła mnie wieczorowa suknia, w kolorze amarantowym, fason sprzed dziesięciu lat, zupełnie bez gustu, taki w stylu emerytowanej śpiewaczki operowej.

– Przygotowane przez Justyna Fashion Studio.

– Niestety, bowiem wiele było kreacji wyraźnie chybionych, co zresztą można było ocenić na ekranie nawet. Jakimś cudem najładniejsze, najlepiej uszyte trafiły się dziewczynom, które brały udział w koronacji. Na pewno przypadek.

– Przez łamy wielu gazet przewija się niesympatyczna sprawa jakichś donosów, anonimów. Dziś już na spokojnie możemy chyba parę słów na ten temat dorzucić?

– Ale tylko parę… Donos był, autentyczny, dotyczył Moniki i mnie. Autorstwo? No, powiedzmy, „zgrany zespół”. Cóż nam zarzucano? Drobiazg, wręcz pryszcz…

– No, no jeszcze ciut odwagi…

– Ojej, proszę bardzo: rozdawania autografów o niewłaściwej porze.

– Zabraniał tego pewnie regulamin?

– Och, on właściwie wszystkiego zabraniał, choćby wychodzenia z pokoi po godzinie dwudziestej drugiej, nakazywał zaś m. in. bezdyskusyjne wykonywanie poleceń choreografów i opiekunów. Życie przynosiło jeszcze inne niespodzianki, jak choćby telefoniczne „rozmowy kontrolowane”. Szybko nauczyłyśmy się przez słuchawkę „grypsować” z rodziną…

– Toyotę dostała tylko jedna z was. Ale pozostałe też ponoć obsypane zostały deszczem drogocennych nagród?

– Deszczem… Ciuchy, w których występowałam, dwa plastykowe długopisy z eleganckim nadrukiem „Stowarzyszenie Przyjaciół Expressu Wieczornego”, zegarek Omega, parę kompletów kolczyków i pół torby słodyczy firmy Mars.

Dorożyński popisał się na koniec rozmowy apelem do Serca Piaseczyńskiej Kolejki: „Drogi panie Jerzy Ch.! Niech się pan absolutnie nie przejmuje tymi złośliwymi przytykami o jakoby niestosownym wielce żuciu gumy w trakcie zawodów. Myślę, że nie tylko nie powinien pan, drogi Mistrzu, brać sobie do serca tych bezsensownych wypowiedzi, ale odważnie pójść jeszcze dalej! Bowiem faktycznie, ta Wrigley’s Spearment Chewing Gum czy inne głównie kojarzą się nam z zawodową amerykańską liga czy to koszykówki czy choćby delikatnego hokeja na lodzie. Dlatego sugeruję, by w kolejnej, przyszłorocznej edycji turnieju, zastąpił Mistrz żucie gumy bardziej jeszcze efektownym (a jakże swojskim…) akcentem: wydmuchiwaniem nosa przy użyciu jednego z kciuków lub ewentualnie dyskretnym spluwaniem przez zęby na estradę”.

1987. Miss World i Miss Europa: zgubione walizki, wiecheć chryzantem

W listopadzie „Express Ilustrowany Łódź” zamieścił rozmowę Juliana Becka z Joanną Śledzicką.

– Ledwie wróciłaś z Bułgarii i już znowu pakujesz walizki. Dokąd wybierasz się tym razem?

– Lecę do Stanów Zjednoczonych. Wyprawa za ocean to jedna z nagród konkursu Miss Polonia. Bardzo wiele sobie po niej obiecuję. Szczegółów jeszcze nie znam, niczego nie wykluczam. Najważniejsza dla mnie jest jednak umowa z Budimexem. Dla tej centrali pracowałam w plenerach kilku krajów, odwiedziłam wiele budów, a fotografuje mnie Zbigniew Furman.

– Modelka na tle budów – czy to najlepszy pomysł?

– Wszystko zależy od tego jak się go realizuje. Rzeczywiście jest to zupełnie inny rodzaj pracy, wymagający ode mnie nowych umiejętności niż pozowanie w atelier. Poza wszystkim jest to kolejne ciekawe doświadczenie.

– Do USA lecisz sama?

– Tak, dam sobie radę bez pana Chmielewskiego. I przywiozę mu gumę do żucia…

– Słyszałem, że chciałaś zgłosić szefa biura Miss Polonia do konkursu na najgorzej ubranego mężczyznę PRL…

– Ale się rozmyśliłam, bo już ma i tak dużo reklamy.

Bez Chmielewskiego poleciała też na konkurs Miss Świata do Londynu Monika Nowosadko. W ogóle jako jedyna uczestniczka konkursu poleciała tam zupełnie sama. Odniosła sukces, zajęła czwarte miejsce. Jak sama poleciała, tak sama wróciła. Triumfalny powrót opisał w „Gazecie Pomorskiej” Jerzy Wenderlich:

Za chwilę wyląduje samolot z Londynu. Jest godz. 14.40. Na Okęciu silny wiatr. Samolot kołuje. Już podciągnięto schodki. Wychodzą pierwsi pasażerowie. Po chwili ukazuje się Ona, szczupła, wysoka dama. Ubrana w efektowny długi, wełniany płaszcz, w biało-czarną kratę. Monika Nowosadko, czwarta piękność globu.

W hallu lotniczego dworca spory tłumek pragnie powitać finalistkę „Miss World”. Jest sporo dziennikarzy, oczywiście rodzina, jest szef biura „Miss Polonia”, Jerzy Chmielewski. Już widać ją przy odprawie celnej. Nawet taki sukces nie zwalnia od pewnych formalności. Jeden z celników długo waży w ręku puchar: oclić nie oclić, zawodowy nawyk.

Pierwsze na szyję rzucają się siostry, 21-letnia Anita i 9-letnia Dominika. No i teraz już wiązanki kwiatów; zdecydowanie najładniejsza, w łososiowym kolorze róże są od mamy. Najbrzydszy wiecheć jakichś postrzępionych chryzantem wręcza przedstawiciel firmy Justyna Fashion Studio, która szyje stroje dla Moniki.

Nowosadko: „W Londynie okazało się, że zginęły moje walizki i cały bagaż Szwajcarki, która bardziej od strojów opłakiwała kosmetyki, dobierane przez miesiąc z taką starannością. Mnie z kolei zdecydowanie bardziej żal było strojów. Wszyscy stają na głowie, żeby odnaleźć zaginione rzeczy. Udaje się. Jednego czego nie mogłam się później doszukać, to wizytówek, które dostałam od wielu osób i firm”.

Na konkurs Miss Europa na Sycylię Serce Kolejki Piaseczyńskiej już z Nowosadko poleciał, zaproponowano mu tam bowiem jurorowanie. Chwalił się potem, że podczas głosowania wbrew regulaminowi i dobrym obyczajom oddał głos na reprezentantkę własnego kraju. Nowosadko zdobyła tytuł pierwszej wicemiss. Po powrocie podzieliła się wrażeniami z PAP:

Przygotowano dla nas suknie szyte specjalnie dla zawodowych modelek, które są raczej wysokie. Dziewczęta natomiast były różne, niskie, szczupłe… Niektóre stroje trzeba było podpinać albo „brać” na agrafkę.