Materiały i towary

1989. Miss Polonia: koledzy przychodzą popatrzeć, fotografowie rechoczą

Janusz Michalczak, „Dziennik Polski”:

Fotoreporterzy będą pierwszymi, którzy w Muzeum Budownictwa Ludowego w Radomiu ujrzą tegoroczne finalistki konkursu o tytuł Miss Polonia 89.

– Skansen i piękne dziewczyny – sarka któryś z mistrzów obiektywu. – Co za profanacja.

Koledzy malkontenta rechoczą wesoło: – Żebyś nie wykrakał, jeszcze okaże się, że stare chałupy są ciekawsze.

Fotograficzna brać ściska w dłoniach najlepsze zachodnie aparaty fotograficzne. Piotr Bernacki jest szczęśliwym posiadaczem „Canona – I 90”. Walory swojego skomputeryzowanego sprzętu odkrył po kilku dniach studiowania instrukcji obsługi. Aparat nabyto w Warszawie, w sklepie Składnicy Harcerskiej, za milion sześćset tysięcy złotych, w Krakowie kosztuje on 2.300 tys. Okazja. Jerzy Michalski, fotografik ściśle związany z Biurem Miss Polonia, dumnie dzierży „hassalblata”. Każdy, kto zna się choć trochę na rzeczy, wie, że to mercedes wśród aparatów. Tu, na plenerze, nie ma większego znaczenia fakt, że drogi sprzęt znajduje się najczęściej w wyposażeniu redakcji. Amator ściskający własnego „zenitha” lub „practicę” obserwowany jest z politowaniem.

Ale prawdziwy festiwal nowinek fotograficznych jeszcze się nie rozpoczął. Fotoreporterzy czekają w radomskiej kawiarni „Relax” na organizatorów pleneru, którzy się spóźniają. Personel lokalu jest zaskoczony najazdem niespodziewanych gości.

– Szkoda, że nie wiedzieliśmy, że przyjedziecie – dziwi się któraś z kobiet. – Przecież można byłoby otworzyć bufet.

Niektórzy fotoreporterzy przyjechali do Radomia aż z Wybrzeża. Pojazdy, które stoją przed kawiarnią – w przeciwieństwie do ukrytego sprzętu fotograficznego – reprezentują polski standard. Przeważają „maluchy”. (…)

Z początku największym wzięciem cieszą się wśród fotoreporterów Żaneta Katkowska i Ania Oskierko. Dziewczyny są ze Szczecina. Anię do udziału w konkursie namówił jej chłopak.

– Chciał – mówi – abym przestała być taka nieśmiała.

Po nieśmiałości nie pozostał u Ani nawet ślad. Ma na sobie ubożuchną koszulkę z długimi ramiączkami. Fotoreporterzy biegają od lewej do prawej ciekawi widoków. Regulamin konkursu zabrania co prawda finalistkom prezentowania się w kostiumach, ale każda inna forma eksponowania własnej urody jest dozwolona. (…)

Beata Ostrowska, kielecka Miss publiczności jest skupiona, szczędzi uśmiechów, być może w jej głowie rodzi się już portret finałowej kreacji. A może duma nad przewrotnością osób najbliższych? Jeszcze przed kilkoma miesiącami kolega namawiał ją do udziału w konkursie, a teraz jest niezadowolony. Nie martw się Beato – tacy są właśnie mężczyźni. (…)

Organizatorzy konkursu nie mają zadowolonych min. Po plenerze dziewczyny miały udać się w trasę koncertową. Plany tych jednak nie uda się zrealizować, gdyż zabrzański Dom Muzyki i Tańca nie sprzedał odpowiedniej ilości biletów. Szerszej publiczności finalistki Miss Polonia pokazane zostaną tylko w Radomiu. Później czeka je zgrupowanie w Wieżycy. I finał – już 15 lipca.

Organizatorzy dodają, że w Sopocie urodę dziewcząt oceniać będą m.in. Nina Gocławska, Nina Terentiew, Władysław Komar, Andrzej Pągowski i Marek Piwowski. Funkcję rzecznika prasowego zgodził się przyjąć ponownie red. Janusz Atlas. Finałowy wieczór uprzyjemni wystąpieniami m.in. Tadeusz Drozda, Monika Borys i Andrzej Zaucha.

Kilka finalistek typuje na Miss Anetę Kręglicką z Gdańska, która studiuje w Uniwersytecie Gdańskim ekonomikę obrotu towarowego i usług. Gdańszczanka biegle zna angielski, włoski, tańczy w zespole tańca „Dżamp”, ma chłopca – studenta medycyny. Jest najstarsza w gronie finalistek. Udział w konkursie to dla niej odrobina szaleństwa, na które, już za rok byłoby za późno.

Plener dobiega końca. Jeszcze tylko ostatnie wspólne zdjęcia – finalistek i fotoreporterów. Panowie klękają u stóp najpiękniejszych. Tak najprzyjemniej.

Grażyna Pietrzak, „Dziennik Bałtycki”:

Dziewczęta liczą dni do finału: poniedziałek, wtorek, środa… Aż pięć, czy tylko pięć? Już dają o sobie znać emocje, pierwsze rozterki, chwilowe załamania. Do problemów, związanych z codziennymi ćwiczeniami, dołączają i inne. Ważne staje się nagle nie tylko to, kiedy zrobić obrót i jak postawić nogę, ale również sprawy, na miarę… uwierającego buta. Wątpliwości. Obawy. Jedno goni za drugim. Czy krawcowa zdąży nanieść poprawki do wieczorowej kreacji, jaki styl przyjąć podczas wyborów Miss Elegancji; co będzie lepsze: klasyczna linia czy awangardowe rozwiązania; jaki zrobić makijaż, które klipsy… itp.

Tak wiele spraw do rozwiązania i tak bardzo mało czasu. W ośrodku wypoczynkowym PKP w Wieżycy na zgrupowaniu kondycyjnym będą tylko do 13 lipca br. A potem – już próby w Operze leśnej w Sopocie i finał.

Ania Kluźniak z Kielc jest przerażona tym co ją czeka. – Nie mogę się w tym odnaleźć – mówi. – Wydaje mi się, że wszystko co robię jest złe i mi nie wychodzi. Są chwile, że chciałabym wrócić do domu i do swoich ukochanych koni.

Wydaje się jednak, że na uczestnictwo w kolejnym rodzinnym polowaniu z ojcem, będzie musiała jeszcze trochę poczekać. Mimo dużej tremy i zagubienia, zdecydowana jest kontynuować ten sprawdzian. To w końcu także sposób na dodanie sobie w życiu odwagi i pokonanie kompleksów.

Bez obaw – na razie – jest Beata Buniowska z Rzeszowa, która na drugie zgrupowanie przyjechała zupełnie odmieniona. Rozjaśniła włosy, przywiozła kilka wspaniałych kreacji i mówi, że nie ma tremy. – Miła, sympatyczna atmosfera – dodaje – odwleka czas rywalizacji. Domyślam się, że nie bez wpływu na jej samopoczucie jest fakt, że zdała do V klasy Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych.

– Zmobilizował cię konkurs? – pytam dziewczynę.

– Myślę, że nie tylko. Trochę zapewne groźba ojca, który stwierdził, że jeśli odbije się to na nauce, to zabroni mi uczestnictwa w finale.

– Spotykasz się z dużą sympatią w swoim środowisku?

– Wiele osób mi kibicuje, koleżanki z klasy trzymają kciuki.

– A koledzy?

– Nie da się ukryć, że zaczęli częściej przychodzić na zajęcia z wf, często tylko po to, by popatrzeć.

Małgorzata Obieżalska i Ania Kaczyńska, obie z Łodzi, chyba były rzecznikami wszystkich dziewcząt, kiedy głośno marzyły o tym, by zamiast długich treningów popalać się na dworze. A słońce rzeczywiście mocno przygrzewało w Wieżycy.

W przeddzień finału Klat w „Wieczorze Wybrzeża”: „Sugestie co do poszczególnych finalistek przekazywał dotąd jurorom dyrektor biura MP – Jerzy Chmielewski”.

„Życie Warszawy”:

Nim nastąpił finał, przeżyliśmy przed telewizorami niejedną piękną chwilę. Pierwsze wzruszenia dopadły nas, gdyśmy mogli podziwiać panny w sukniach, które same zaprojektowały. Płynęły wtedy przez estradę suknie-bomboniery, suknie-łabądki, suknie-motyle. Mogliśmy podziwiać suknie á la Violetta lub á la Opera w Sydney. Pokaz wskazał na absolutnie nieokiełznaną wyobraźnię i niebywałą odwagę pretendentek. Emocje ogarnęły je tak wielkie, że niektóre zapomniały, jak się nazywają. Na szczęście reżyser pozwolił im odetchnąć.

Kilkunastominutowe bolero uspokoiło je, usypiając większość przed telewizorami. Telewidzowie byli w lepszej sytuacji od widzów w Sopocie. Mogli w pełnej krasie podziwiać reklamy telewizyjne sponsorów czyli, jak to się dawniej mówiło, fundatorów. Przed moim telewizorem ukonstytuowało się jury komplementarne, które jednogłośnie wybrało miss reklamy. Został nią filmik zachwalający naszą najlepszą firmę lotniczą jako linię dla troglodytów. Już dawno nie oglądaliśmy reklamy tak celnie godzącej w reklamowaną firmę.

Między jednym a drugim przejściem panien mogliśmy podziwiać rzadko spotykany zestaw artystów estradowych o niebywałej odwadze. Można sądzić, że po Sopocie posypie się na artystów lawina kontraktów z nadmorskich dyskotek, domów wczasowych i restauracji. Jury komplementarne przed uśnięciem wręczyło korespondencyjną nagrodę w postaci siekiery anonimowemu artyście estradowemu, recytującemu z niebywałym przejęciem utwór wierszem o Jasiu Pierdole.

Organizatorzy zaniechali wreszcie najmowania na gospodarzy widowiska ludzi, którzy przytłaczali swą osobowością panny. Niektórzy co prawda wspominali Zygmunta Broniarka, potrafiącego na estradzie wszystko, od stepowania po kuplety i przesyłanie wiadomości na odległość. Inni wzdychali do prezenterów dziennika telewizyjnego, bijących wszystkich precyzją sformułowań. Malkontenci marzyli o duecie Mann-Materna, potrafiącym w krzyżowym ogniu pytań i komentarzy ujawnić, co w duszy panny leży. Tym razem sięgnięto po duet tak zdyscyplinowany, jak tylko można być zdyscyplinowanym po zejściu z trybuny w Kołobrzegu. Dzięki temu można było się skupić na obserwowaniu kandydatek, nie rozpraszając uwagi na cokolwiek innego”.

1989. Pod estradą Opery Leśnej tradycyjne same samce prężą obiektywy

Niestety, utwór wierszem o Jasiu Pierdole nie zachował się na taśmach wideo z tamtych lat. Ale coś tam się zachowało. We fragmencie poniższym Miss „Leningradu” można zobaczyć na 8’00’, konferansjerka zawiesza się na 10’05”, Dodatkowa Pula Mięsna awansuje na sekretarza jury na 11’30”, kandydatka zapomina jak się nazywa na 28’55”, kandydatka ma problem z odmianą rzeczownika na 32’25”, żeby odczytać transparent „Wygra Anetka, nasza super kobietka” trzeba zrobić stop-klatkę na 51’51”, maksyma życiowa kandydatki twierdzącej w odpowiedzi na pytanie „co to jest miłość”, że „miłość jest to uczucie wiążące ludzi” na 59’30”, maksyma kandydatki, która uważa, że miłość to „zdolność do poświęceń” i że gdyby miała 10 tys. dolców, to przeznaczyłaby je dla „dzieci upośledzonych” na 60’45”, maksyma życiowa kandydatki mówiąca, że zjadłaby „duszone kraby” na 61’30”, maksyma życiowa „nic co ludzkie nie jest mi obce” kandydatki sądzącej, że pożyczyła ją od Kartezjusza, na 62’50”, reklama odbiera głos konferansjerowi na 66’30” (koniecznie obejrzyjcie reklamę Elgazu!!!), konferansjer twierdzi, że wśród nagród dla zwycięskich dziewcząt jest „garnitur skórzany” na 69’00”, cieć wprowadzający na estradę Miss Texas żuje gumę na 96’45”. Publiczność, której faworytką jest kandydatka Katkowska, owszem, gwiżdże, ale okrzyków „Lipa” i „Oddawać forsę” nie słychać, nikt nie rzuca zapalonymi zapałkami w konferansjera, estrada nie pęka.

Na innym zachowanym kawałku taśmy można zobaczyć m. in. występ Rudiego Schuberta i Marcina Dańca. Koniecznie zobaczcie też Kolbergera, Kociniaka i gołą dupę w reklamie stołów bilardowych na 5’55”. Prawdziwe emocje zaczynają się i związane są z Dodatkową Pulą Mięsną na 14’44”:

Po gali odbył się tradycyjny bal. Atlas Chmielewski: wysłannik „Sztandaru Młodych” „nie doszedł do mikrofonu, bo zasłabł, obalił się na plecy i w takiej pozycji zasnął snem sprawiedliwym. Raz jeszcze okazało się, że bal koronacyjny to rozrywka wyłącznie dla dorosłych mężczyzn”. Kręglicka „była w mniejszości – była mianowicie osobą inteligentną”.

„Kurier Szczeciński”:

Sobotni finał Miss Polonia wzbudził niebywałe emocje, choć był nudny, nadęty i ciągnął się jak spaghetti. Na pewno przez najbliższe dni będzie tematem dyskusji (werdykt jury), plotek (w pewnym momencie zamiast missek pojawiła się plansza studia wyborczego „Solidarność”) i domysłów (co stało się z Drozdą?).

Zapewne głos zabierze red. Janusz Atlas, niegdyś zwalczający nieprawości w tym konkursie, obecnie rzecznik prasowy i juror. Może więc dowiemy się, jak to się stało, że wygrała gdańszczanka, zostawiając w polu znacznie efektowniejsze konkurentki i dlaczego w Operze Leśnej i na ekranie telewizyjnym pokazano nam imprezę jako żywo mającą niewiele wspólnego z konkursem piękności. Trzeba przyznać, że tegoroczne wybory Miss Pomorza w Szczecinie były bardziej atrakcyjne.

Wybór najpiękniejszej Polki AD 1989 zaskoczył wszystkich, najbardziej samą Miss-kę. Sympatia sopockiej publiczności i telewidzów (przynajmniej w Szczecinie) od początku była po stronie Żanety Katkowskiej, studentki Instytutu Kultury Fizycznej naszego Uniwersytetu. Zdecydowaną pretendentkę do korony upatrywaliśmy też w osobie uroczej brunetki Agnieszki Angelo z Radomia. Wydawało się, że jurorzy tym razem odejdą od stereotypu młodej Polki z rozwianym ( i rozjaśnionym) włosem. Niestety stało się inaczej, to znaczy tak jak zawsze. Znów podano nam danie a la Violetta Vilas.

„Sztandar Młodych” opublikował rozmowę z Sercem Kolejki Piaseczyńskiej, który niespodzianie okazał się „prezesem spółki Biuro Miss Polonia »Missland«”.

– Wiadomość, że kolejną edycję wyborów najpiękniejszej Polki prowadzić będzie spółka z ograniczoną odpowiedzialnością wywołała nie lada sensację. Dotychczas Biuro Miss Polonia nieodparcie kojarzyło się z „Expressem Wieczornym”.

– Ściślej ze Stowarzyszeniem Przyjaciół Expressu Wieczornego, które dotychczas patronowało tej imprezie.

– Po cóż więc Missland?

– Z punktu widzenia prawnego i gospodarczego Stowarzyszenie nie jest w stanie sprostać potrzebom ekonomicznym i organizacyjnym biura tak wielkiej imprezy, jaką stał się konkurs Miss Polonia. Chcąc podnosić, a nie jak to miało miejsce w tym roku, obniżać jego poziom, zmuszeni byliśmy – wraz z kilkoma sponsorami – utworzyć przedsiębiorstwo, które poprzez swoją działalność gospodarczą, w kooperacji z kapitałem zagranicznym zadba o to. (…) Stowarzyszenie Przyjaciół Expressu Wieczornego powołane zostało (są na to świadkowie), aby konkurs Miss Polonia uzyskał osobowość prawną, aby tym samym biuro mogło pozyskiwać wszelkimi sposobami środki na organizację wyborów. Z biegiem lat statut i rzeczywistość rozminęły się z ideą i biuro Miss Polonia, będące agendą Stowarzyszenia, otrzymało warunek: albo przyniesiecie zysk (także dewizowy), albo z was zrezygnujemy. Dodatkowym bodźcem do podjęcia tej decyzji był stosowany system dystrybucji dewiz. Oględnie mówiąc, nie zawsze zgodnie z ich przeznaczeniem.

– To poważny zarzut.

– Wydaje się, że dewizy pozyskane przez biuro Miss Polonia powinny być w dużej części przeznaczane na cele konkursu, a w mniejszej na wyjazdy dziennikarzy „Expressu Wieczornego”. Nie może dochodzić do sytuacji, w której reprezentantka naszego kraju jedzie na międzynarodowy konkurs z kwotą wystarczającą na żywienie się w barze mlecznym. Wszystkie te elementy złożyły się na konieczność usamodzielnienia biura i szukanie nowego patrona.

– Dlatego przeszliście pod skrzydła „Sztandaru Młodych”?

– Powody były dwa: uważamy, że gazeta młodzieżowa bardziej predysponowana jest do patronowania takiemu konkursowi, jaki prowadzimy. Po drugie – z red. Jerzy Domańskim uzgodniliśmy znacznie korzystniejsze warunki działania niż mieliśmy w „Expressie Wieczornym”, co pozwoli nam na wprowadzenie planowanych zmian.

– Jakich zmian?

– Przede wszystkim musimy poszerzyć tzw. bazę konkursową. Jest wiele pięknych dziewcząt, które nigdy nie odważyłyby się przystąpić do rywalizacji, mimo coraz atrakcyjniejszych nagród i sukcesów naszych reprezentantek na konkursach międzynarodowych. Być może zrażała je dotychczasowa formuła wyborów. Niewiele wśród nich było reprezentantek środowiska akademickiego, choć w kolejnych finałach zajmowały znaczące miejsca zdobywając nawet tytuł Miss Polonia.

Agnieszka Kręglicka i Chmielewski jak jej cień (fot. Andrzej Marzec)

Kiedy niestrudzony red. Michalczak z „Dziennika Polskiego” przygotowywał tekst o dalszych losach zwyciężczyń konkursu na Miss Polonia z lat 80., w Misslandzie odbił się od ściany, na szczęście sympatycznej: „W nowo powstałej spółce Missland, której trzon stanowią pracownicy dawnego biura Miss Polonia, nie sposób dowiedzieć się czegoś więcej o dalszych losach najpiękniejszych Polek. Jerzy Chmielewski, jedyny człowiek, który ogarnia całość właśnie zachorował, zaś sympatyczne pracownice „Misslandu” wiedzą tylko, że o kontakt z dziewczętami może być bardzo trudno, gdyż przebywają za granicą”.

„Gazeta Wyborcza”piórem Aldony Krajewskiej:

Elekcją najpiękniejszej Polki zajmowało się dotąd Stowarzyszenie Przyjaciół Expressu Wieczornego – grupa jego pracowników tworzyła biuro. Od września piątka pracowników biura odeszła z „Expressu”. Jerzy Chmielewski usamodzielnił się zakładając spółkę Biuro Miss Polonia – Missland i przestał być przyjacielem „Expressu”, a ubił interes ze „Sztandarem Młodych”. (…)

Pracownicy biura działali sprawnie; na oczach całej Polski, z roku na rok, atrakcyjne nagrody dla poszczególnych missek sypały się coraz obficiej. Od 1986 roku sponsorzy zasilali też imprezę dewizami: były to sumy rzędu od trzech do pięciu tysięcy dolarów, przeznaczone na potrzeby aktualnej miss – jej sceniczne kreacje, kosmetyki, podróże, fryzjera itp. Dewizy wpływały na konto stowarzyszenia w RSW, które zajmowało się też sprawami wyjazdowo-paszportowymi. Dla Biura Miss Polonia otworzono specjalne subkonto.

List do „Gazety Wyborczej” zatytułowany „Oskubanie Miss Polonii” dotyczy stanu tego subkonta i jest podpisany przez piątkę przedstawicieli Misslandu: „Dewizy zarabiało Biuro, a wydawał redaktor naczelny «Expressu Wieczornego«, fundując sobie i pracownikom wycieczki służbowe” – piszą autorzy. – „Laureatkom przyznawano symboliczne kwoty”.

„Dwa lata temu zorientowaliśmy się – mówi Chmielewski – że pieniądze są z konta podbierane. Całkiem przypadkowo natrafiłem na wniosek dziennikarski: wyjazd na spotkanie Gorbaczow-Reagan, źródło dewiz „z konta Biura Miss Polonia”. Pobiegłem zajrzeć do kartotek: Gorbaczow-Reagan dwa razy, piłka w Meksyku raz, dwa razy Cannes, Seul, Australia… A potem zastępca redaktora naczelnego „Expressu”, Janusz Wasilewski, który jest również wiceprezesem Stowarzyszenia Przyjaciół i dysponentem dewiz, dał zakaz informowania osób postronnych o stanie konta.

Redaktor naczelny „Expressu Wieczornego”, Jerzy Łukaszewicz zaprzecza stanowczo, jakoby skubał Miss Polonię: – Stowarzyszenie Przyjaciół „Expressu” powstało po to, żeby wspierać gazetę, a nie konkurs piękności żeńskiej. Pismo jest celem, a wybory miss środkiem. Dewizy wpływające na konto stowarzyszenia były wydawane zgodnie z jego statutem i celami. Dorocznym pięknościom dziennikarze pisma zawdzięczają obecność na festiwalach filmowych, w ONZ i przy spotkaniach na szczycie. A przy tym „nie działo się to ze szkodą dla dziewcząt, którym zawsze pozostawała więcej niż połowa wpływów” – zapewnia naczelny „Expressu”.

Chmielewski jest jednak przeciwnego zdania: „Express” traktował dziewczyny po macoszemu, naczelny nigdy żadnej z nich nie zaprosił choćby na pięć minut konwencjonalnej rozmowy, by pogratulować życiowego sukcesu. Gdyby nie pracownicy biura, dziewczyny byłyby niemal gołe i bose.

Miss Joanna Gapińska przez cały rok stroiła się na własną rękę i z własnej kieszeni. „Telimena”, która obiecała szyć dla niej unikatowe stroje na miarę, wykręciła się z obietnicy sukienkami po pokazach, zdjętymi z modelek i pobrudzonymi szminkami. Biuro wystąpiło o przyznanie miss, tytułem rekompensaty, pięciuset tysięcy złotych, i nawet już to dziewczynie publicznie obiecano. Skończyło się jednak na słowach, „sukniach na scenę i kilku parach codziennych pantofli”.

Śliczna panna Gapińska, Miss Polonia’88, szczęścia do „Expressu” nie ma: proponowane jej przez biuro trzysta dolarów kieszonkowego na wyjazd do Włoch wice naczelny pisma i wiceprezes Stowarzyszenia Przyjaciół Expressu Wieczornego własnoręcznie długopisem przekreślił i napisał „Sto”.

Wasilewski przyznaje: owszem, to on miss podskubał! „Dostała pieniądze tylko na coca-colę” – wyjaśnia. – „Przecież nie wyjeżdżała na zakupy, a całą resztę, to jest przejazdy, hotel, posiłki, rozrywki – zapewniali jej organizatorzy”.

W umowach, wzorowanych na dokumentach istniejących na świecie, które finalistki konkursu podpisywały w stowarzyszeniu, jest mowa o konieczności trwania w panieństwie, stroju i uczesaniu, uczestniczeniu w akcjach charytatywnych i reklamowych. Nie występuje słowo „dolar”. Miss Polonia może liczyć tylko na 30 tysięcy miesięcznego ryczałtu ze strony stowarzyszenia w złotówkach. Taka suma nie wystarcza dziś nawet na pudełko importowanego kremu i fryzjera.

Łukasiewicz dokładnie wie, z czym mamy do czynienia: „z próbą zawłaszczenia konkursu, który jest własnością »Expressu Wieczornego«, przez inicjatywę prywatną”. Stowarzyszenie wystąpiło do Sądy Rejonowego na Pradze, który zarejestrował Missland, z wnioskiem o usunięcie z nazwy spółki terminu „Biuro Miss Polonia”, w uzasadnieniu informując, że „Firma, która chce przejąć naszą działalność, działa w celach zarobkowych, a nie charytatywnych i społecznych”.

W cztery dni po koronacji ’89 finalistki podpisały umowy z Misslandem, czego Stowarzyszenie Przyjaciół z początku nawet nie zauważyło. W każdym razie – od lipca do października nikt nie zwrócił się z żadną sprawą do którejkolwiek miss. Tymczasem Aneta Kręglicka, Miss Polonia’89, najspokojniej odebrała tysiąc dolarów od firmy „Ives Rocher”, nim trafiły na konto stowarzyszenia. Przedstawiciel firmy „Computer-Program-Video” wręczył jej dalsze pięćset, jako kieszonkowe do Tokio. W konkursie japońskim Miss International została pierwszą wicemiss, odnosząc sukces, jak Elżbieta Lebioda, która została Królową Świata [Wicemiss Polonia z ubiegłego roku wygrała w Baden-Baden konkurs Queen of the World – JP]. Obie są dziś klientkami Misslandu, obu zapewniono (po raz pierwszy!) opiekę prawną. Miss Polonia co miesiąc dostaje z firmy ryczałtem ćwierć miliona złotych. I wszyscy są zadowoleni – także Missland, zastrzegający sobie 20 proc. dewizowych zarobków miss.

Tylko naczelny „Expressu” zapewnia: „Nie ustąpimy z placu boju”, a wiceprezes stowarzyszenia chciałby zrobić „Taki konkurs, żeby Chmielewski dostał zawału”.

W statucie stowarzyszenia nie ma ani słowa o Miss Polonii. Jest natomiast punkt określający jako cel działania „Realizowanie leninowskiej zasady, iż organa prasowe powinny w swoim działaniu przyjmować z zewnątrz i promować samemu takie formy działania, które spełniają potrzeby wyższego rzędu członków Stowarzyszenia Przyjaciół „Expressu Wieczornego” i czytelników „Expressu”.

Przejąwszy konkurs, Serce Kolejki Piaseczyńskiej musiał zwrócić stowarzyszeniu biuro. Stawicki do Jaworskiej: „Sponsorzy dawali prezenty dla Biura, piękny zachodni telewizor, dobrej klasy magnetowid, kamerę video, podobno nawet samochód. Zastaliśmy po manewrze J. Ch. stan taki, że telewizor był, owszem, ale polski, bardzo zniszczony magnetowid, brak kamery, nie mówiąc już o samochodzie”.

Tymczasem Sercu Kolejki Piaseczyńskiej spadł z nieba wielki sukces Kręglickiej: została Miss Uniwersum! Red. Wasilewski wykrakał to, otwierając galę w Sopocie, na własną zgubę. Cała wieś wyległa na drogę witać Miss, wracającą z dalekiego świata, a drogę wśród zwałów mazowieckiego błota pośniegowego torował jej Serce Kolejki Piaseczyńskiej:

Po 1989 r. Miss Polonia, Miss Polski i Queen of Poland: rzeczywistość okazała się inna

W 1989 r. skończył się PRL, co zwalnia mnie z obowiązku opisania w cyklu Fake in Poland dalszych losów wyborów Miss Polonia. Coś tam jednak napomknąć muszę, bo inaczej się uduszę.

zarchiwummiss.eu:

Wojciech P. [Paradowski, poseł AWS zwany księgowym mafii prószkowskiej – JP] stworzył firmę Missland, mającą organizować konkurs Miss Polski. (…) Od dawna też było wiadomo, że współpraca redakcji „Expressu Wieczornego” z niektórymi osobami odpowiedzialnymi za organizację Miss Polonia była trudna. Bowiem wszelkie finanse traktowane były jako wspólne z codzienną działalnością gazety. Wojciech P. zatem podjął rozmowy z osobami tworzącymi Biuro Miss Polonia przy redakcji Expressu Wieczornego o założeniu spółki. Bez rozgłosu tuż przed finałem Miss Polonia 1989 zarejestrowano spółkę „Biuro Miss Polonia – Missland”. Rolę twarzy tej firmy i dyrektora zaczął pełnić Jerzy Chmielewski. Obok niego w skład Biura Miss Polonia – Missland weszli m. in. Urszula Rudnicka, Leszek Nogal (to jego kuzyn) także tworzący wcześniej grupę organizacyjną Miss Polonia i red. Tarkowski. A po finale Miss Polonia 1989 przeniesiono się wraz z dokumentacją i współpracownikami do siedziby nowej spółki. Chmielewski podsunął czterem najważniejszym laureatkom Miss Polonia 1989 zwyczajowe umowy o współpracy, ale jako Missland. Upiekło się tylko czwartej vice-miss Małgorzacie Obieżalskiej, która od razu po finale wyjechała – z nią jedyną umowę podpisał potem „Express Wieczorny” i dlatego to ona pojechała na wybory Miss Universe. Wojciech P. w ten prosty sposób zyskał dla swej firmy oprócz doświadczenia osób tworzących dotychczas Miss Polonia, także licencje na prestiżowe konkursy międzynarodowe. Wśród nich prawa do delegowania Polki na Miss World (Miss Świata).

Prawa te Chmielewski miał tylko przez rok, później Julia Morley chętnie przekazała je konkurencji, która zachowała je aż do 2006 r. Od 1990 r. zaś odbywały się w Polsce podwójne wybory: wybierano Miss Polonia u Stawickiego w Sali Kongresowej i Miss Polska w konkursie Serca Kolejki Piaseczyńskiej w Operze Leśnej. Że od 1990 r. w wyborach Miss maczała łapy mafia, opinia publiczna dowiedziała się dość szybko. W 2002 r. Anna Marszałek pisała w “Rzeczypospolitej”: “Gangsterzy mieli też słabości – hazard, sport, piękne kobiety. Swoim przyjaciółkom zapewniali zwycięstwa w konkursach na miss Polski. ‘Kiełbasa’ i Wojciech Paradowski sponsorowali wybory, a w zamian uważali, że mają prawo wskazywania zwyciężczyń. Późniejszą żonę ‘Kiełbasy’ wybrano na miss Mazowsza i wicemiss Polski. Główną zwyciężczynią konkursu piękności została kobieta wskazana przez Paradowskiego. Inna miss zrezygnowała z korony najpiękniejszej, by wyjść za mąż za Ryszarda Boguckiego. Dziś uznawany jest on za zawodowego mordercę i podejrzewany o zabójstwo ‘Pershinga’, a nawet generała Papały. Inną słabością gangu był sport, m.in. koszykówka i boks zawodowy. W załączniku do aktu oskarżenia prokurator wśród członków gangu wymienia Andrzeja Gołotę, zaprzyjaźnionego z ‘Pershingiem’. Na zdjęciach z Raźniakiem i ‘Słowikiem’ widnieje m.in. Jerzy Kulej, dzisiejszy poseł SLD.

W 2014 r. temat ożył za sprawą książki pana Jarosława Sokołowskiego znanego pod przezwiskiem „Masa”, pierwszej z aż ośmiu książek powiedzianych przez pana „Masę” Arturowi Górskiemu. Pan „Masa” opowiadał historie nie z tej ziemi, których wiarygodność trudno zbadać, m. in. twierdził, że obie firmy od wyboru miss znajdowały się we władaniu Paradowskiego. Przepraszam, że przemogłem obrzydzenie i zacytuję:

P. wpadł na pomysł, aby odkupić firmę organizującą wybory Miss Polonia, która akurat znalazła się w finansowym dołku. A on już miał firmę Missland, organizującą wybory Miss Polski, konkurencyjny konkurs, w którym startowały także mężatki. Dzięki przejęciu Miss Polonii zwyciężczynie Miss Polski mogły reprezentować nasz kraj w wyborach Miss World, ale musiały się dostosować do regulaminu Miss Polonii. Po tej transakcji odbyły się dwa równoległe konkursy – Miss Polonia i Miss Polski. W jednym z nich zwyciężyła kobieta, w której Wojciech P. zakochał się bez pamięci, kupił jej konia, obsypywał prezentami. Dla nas wejście w ten biznes oznaczało jedno: zaczęło się łojenie najlepszych lasek.

Najważniejszym wydarzeniem tamtego czasu, wręcz jego symbolem, stała się strzelanina w hotelu George w podwarszawskim Nadarzynie. Szóstego lipca po południu miało tam dojść do przekazania okupu przez mężczyznę, któremu skradziono samochód. (…) Dokładnie w tym samym czasie w Sopocie odbywały się pierwsze wybory Miss Polski, czyli jedno z najwcześniejszych wielkich przedsięwzięć rozrywkowo-towarzyskich Pruszkowa. Dlatego w lożach honorowych znalazło się kilku mafiosów, którzy dzięki temu uniknęli aresztowania w Nadarzynie. Bo ich tam po prostu nie było. (…)

Dobrze mieć kogoś takiego jak Wojciech P. Często brał nas na „zgrupowania” Misslandu, podczas których kandydatki przygotowywały się do występu na galach, i łomotał dziewczyny na potęgę. I my też.

Missland organizował nie tylko ogólnopolski finał wyborów, ale także imprezy regionalne, podczas których wyłaniano finalistki. To było olbrzymie przedsięwzięcie, a co za tym idzie – gigantyczna armia kobiet do oceny. Tak, tak – jeździliśmy po naszym pięknym kraju i delektowaliśmy się urodą jego mieszkanek. Ci, którzy pamiętają modę końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych wiedzą, jak wyglądały ówczesne laski wzorujące się na takich gwiazdach jak Sabrina czy Samantha Fox, ewentualnie na wysztafirowanych aktorkach z hollywoodzkich produkcji. Tlenione na blond włosy, kurewski makijaż, duże dekolty odsłaniające co trzeba, a nawet jeszcze więcej, dużo złota na rękach i na szyi, pomalowane dziesięciocentymetrowe paznokcie, szpilki… Do wyborów miss też startowały takie piękności.

A.G.: I zawsze wygrywały te obiektywnie najpiękniejsze?

J.S.: Nie zawsze. Czasami zwyciężały te, które miały zwyciężyć. Dobrym przykładem może być Małgosia M. – partnerka, a następnie żona mojego przyjaciela Wojciecha K. „Kiełbasy”.

A.G.: Miss Centralnej Polski i jedna z wicemiss Polski z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku?

J.S.: Właśnie tak. Wybory Miss Polski odbyły się z wielką pompą w sopockiej Operze Leśnej. Wśród sponsorów znalazła się firma Art-B Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego oraz zajmujące się handlem luksusowymi samochodami przedsiębiorstwo należące do Ryszarda B. (dzisiaj odsiadującego wyrok za zabójstwo Andrzeja K. „Pershinga”). Galę prowadzili była Miss Świata Aneta Kręglicka oraz lubiany prezenter Zygmunt Chajzer. (…) Co ja tu będę owijał w bawełnę – Małgośka nigdy nie grzeszyła przesadnie urodą. Ale zarówno Kiełbasa, jak i ja – czyli cisi współwłaściciele Misslandu – mieliśmy prawo oczekiwać, że jury zagłosuje zgodnie z naszym życzeniem. Kiełbacha chciał mieć misskę, a Małgosia marzyła o koronie. W wyborach Miss Mazowsza wystąpiła jedynie pro forma, doskonale wiedząc, że koronę ma w kieszeni. Gdyby ktoś przeciwko tej decyzji podskoczył, to Wojciech K. po prostu by go zniszczył. Gosia pewnie liczyła też na pierwszą nagrodę w ogólnopolskim finale, ale to byłby zbyt gruby skandal – musiała się więc zadowolić tytułem trzeciej wicemiss.

Do nielicznych rewelacji pana bandziora dających szansę weryfikacji należą te związane w wyborami Queen of Poland w 1991 r.

Narodziła się idea konkursu Queen of Poland, czyli wybory najpiękniejszej rodaczki mieszkającej za granicą. Jak zawsze spiritus movens przedsięwzięcia był Wojciech P., który nie tylko rzucił pomysł, ale także zadeklarował jego sfinansowanie. Pierwszy wielki finał Queen of Poland odbył się w 1991 roku w Chicago. Organizatorzy zamieszkali w Hiltonie; jeden z apartamentów, które wynajęli, był w przeszłości zarezerwowany dla Ala Capone. (…) Na gali zjawiła się i cała polonijna elita, i gwiazdy rodzimego show-biznesu, co tylko podnosiło rangę wydarzenia. Polska wódka i aksamitny głos Krzysztofa Krawczyka niewątpliwie podkreślały uroczysty nastrój. Nie zabrakło też znanych sportowców, którzy kontynuowali karierę za oceanem – byli gwiazda polskiego kick-boxingu Marek Piotrowski oraz pięściarz Andrzej Gołota. Ten drugi pozwolił sobie wówczas nawet na dość poufały gest w stosunku do jednej z dam: uszczypnął ją w tyłek. Wybuchła afera, którą na szczęście udało się załagodzić. A po wyborach szefowie Misslandu jak zwykle przetestowali wdzięki missek. W Hiltonie wynajęto kilka dodatkowych pokoi, aby testy odbyły się przeszkód (jak wspomniano, wielu organizatorów udało się za wielką wodę wraz z małżonkami). Trwało tam ostre rżnięcie, ale to przecież oczywiste, że im kobieta piękniejsza, tym bardziej chce się ją wyeksploatować. Od przodu, od tyłu, z góry, z dołu, w kilku naraz… Szefowie dali radę, dziewczyny też. Nieoczekiwanie największy problem sprawiła organizatorom Miss Polonii Litewskiej. Protegujący ją przedstawiciele Pruszkowa – Dariusz W. i T. – zgłosili się po należność. Tymczasem dziewczyna zdecydowanie odmówiła, bo sądziła, że za jej przyszłym sukcesem stoi uroda, a nie oczekiwania bossów tego interesu, którzy po prostu chcieli pójść z nią do łóżka. To było dla niej jak grom z jasnego nieba! Tytułu Miss Polonii Litewskiej, skoro już został przyznany, odebrać się jej nie dało, ale pozostawał jeszcze argument nagrody. A był nią telewizor. Dodajmy – kolorowy. Organizatorzy podjęli więc trudną decyzję: dziewczyna telewizora nie dostanie. Chyba że zmieni zdanie. Nie zmieniła. Nie dość, że straciła nagrodę, to jeszcze musiała opuścić ekskluzywny hotel i została zakwaterowana w lichej budzie, w której nocowali kierowcy ciężarówek.

Czy Gołota szczypał damę w restauracji, nie wiem. Wiem że w dniu wyborów od trzech tygodni był już w Stanach po udanej ucieczce przed nieudanym polskim wymiarem sprawiedliwości. Ze zdjęć zamieszczonych na instagramowym profilu przez jego trzykrotną żonę wynika, że w owym czasie, jeszcze z brodą dzięki której różnił się od siebie samego z listu gończego, zajmował się pieszczeniem dwumiesięcznego dzidziusia, a nie tyłków obcych dam. Natomiast Miss Polonii Litewskiej z 1991 r. to Brygida Burdo. Jej wybór na Miss opisał wówczas w „Znad Wilii” Aleksander Borowik:

Wreszcie pojawiła się prawdziwa szansa dla naszych nieśmiałych dziewcząt! Za czasopismem Queen of Poland publikujemy list pana Edwarda Moskala, prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej: „Kiedy dowiedziałem się o pomyśle wyborów najpiękniejszej polskiej dziewczyny mieszkającej na emigracji, poparłem go bez wahania Sądzę, że będzie to niezwykle sympatyczna impreza. Światowy konkurs o tytuł Queen of Poland to także okazja do prezentacji polskiej kultury, godności narodowej Polaków, ich rycerskości i patriotyzmu. Fakt, że zyski przeznaczone są na fundusz dzieci z porażeniem mózgowym jest to – jak rozumiem – główny szlachetny cel tej imprezy”.

Przerywam autorowi po to tylko, żeby przypomnieć, że zdaniem pana „Masy” zarówno dzieci z porażeniem mózgowym, jak i polską kulturę i rycerskość w Chicago reprezentować mieli on i jego kumple. I już, szybciutko, szybciutko, czytamy dalej, bo zaraz na wstępie spotykamy naszego dobrego znajomego, red. Rozciągniętego Swetra!

Konkursem kierują panowie: Tadeusz Tarkowski (Capital), Jan Włostowski i Marek Książek (Cepelia) oraz Stefen Wilusz (Artpol). (…) 19-letnia Brygida Burbo szkołę gracji przeszła w Wileńskim Domu Mody „Ramuné”, gdzie przez dwa lata była modelką. Ale na razie podstawową pracę Brygida ma w Centralnym Domu Towarowym, gdzie pracuje jako ekspedientka. (…)

Wreszcie moment kulminacyjny – Queen of Poland of Lithuania 1991! Wiwat Brygida Burbo! Pojedzie do Chicago, aby wypróbować swych sił w międzynarodowym otoczeniu, a zarazem bronić honoru Polek Litwy. Otrzymała również telewizor Samsung, skierowanie na wycieczkę do Hiszpanii, polisę ubezpieczeniową na 20 tys. rubli… oraz żelazko turystyczne. Pojedzie więc do Ameryki, do Chicago, gdzie 16 maja w hotelu Hilton odbędzie się finał Najpiękniejszej Polski Świata. 20 pretendentek będzie walczyć o koronę i główną nagrodę – samochód Volkswagen Corrado. Brygido, może na wszelki wypadek zabierz ze sobą prawo jazdy, co? Powodzenia!

Red. Rozciągnięty Sweter z kamerzysty, który nie potrafi włożyć rolek do aparatu, awansował do roli scenarzysty i głównego reżysera światowej gali Queen of Poland w Chicago. Sam się tak przedstawił w korespondencji dla „Przekroju”, którą zatytułował „Sensacja nad Michigan”. W kwietniu 1991 r. pisał z Ameryki:

Po zakończeniu negocjacji z Hotelem Palmer House HILTON (…) dostałem telefon od mamy jednej z kandydatek. I tu bomba: wicemiss stanu Illinois, Yvette Simone, zawodowa modelka amerykańska, zostaje nad ranem zgłoszona do konkursu QUEEN OF POLAND. Yvette nosi, oczywiście, polskie nazwisko, ale ujawni je podczas konkursu. (…) Gdyby kogoś było stać i chciałby wpaść na wielki bal z gwiazdami, to za jedyne 60 dol. zapraszamy 17 V do pięknej restauracji państwa Idzików – MAREVA’S. 16 maja natomiast wielki finał z udziałem najpiękniejszych Polek z całego świata.

Tym samym główny organizator wyborów w zasadzie ogłosił już, kto je wygra. A 19 maja Marian Szulc podniecał się w tym samym „Przekroju”:

W chwili, gdy kupujesz Czytelniku ten numer „P.”, w 1700-pokojowym hotelu The Palmer House-Hilton w Chicago zakończyły się już wybory najpiękniejszej przedstawicielki Polonii. Która z dwudziestu dziewcząt, mieszkanek piętnastu krajów, otrzyma koronę „Queen of Poland” i Volkswagena Corrado – napiszemy wkrótce; opiszemy także przebieg konkursu. Prowadził go Bobby Vinton („Moja droga ja cię kocham”), a do jury zaproszono m. in. Stefanię Powers. Na sali było 1300 miejsc”.

Jakże się mylił red. Szulc! Nie było hotelu The Palmer House-Hilton, tylko obskurny motel bez ciepłej wody.  Nie było Bobby Vintona, tylko Krzysztof Krawczyk. Nie było Stephanie Powers, do jury trafiły osoby z łapanki. I dziewcząt-kandydatek nie było 20, tylko o wiele mniej. Nie było sali na 1300 miejsc, ale była salka restauracji, w której waliło z kuchni kotletami. I wszystko to trzeba było opisać w „Przekroju”, skoro się obiecało.

Wybór najpiękniejszej Polki mieszkającej poza granicami kraju początkowo zamierzano przeprowadzić w skąpanym w sławie hotelu „The Palmer House-Hilton”. Uroczysty wieczór uświetniać miały najprawdziwsze amerykańskie gwiazdy. Ale rzeczywistość okazała się inna. Ktoś nie rozprowadził na czas biletów, ktoś inny nie podpisał stosownych umów. Trzeba więc było zmienić adres i zadbać o innych wykonawców.

W tym miejscu następuje długi, najwyraźniej zawczasu przygotowany opis zalet hotelu The Palmer House Hilton, tylko po to, aby w konkluzji stwierdzić, że wybory odbyły się gdzie indziej: tak samo jak bal w restauracji Mareva’s.

Nie wszystkie wybrane reprezentantki stawiły się za oceanem. Na parkiet w „Marevie” wkroczyło więc dwanaście piękności. (…) Zmiana miejsca imprezy, zaginięcie taśm z przygotowanym wcześniej podkładem muzycznym, niewielka liczba prób – to przeszkody, które nie każdemu udaje się pokonać. (…) Koronę Queen of Poland nałożono na głowę Yvette Simone Horoszowski z Chicago. Tytułami obdarzono również Brygidę Burbo z Litwy i Agnieszkę Budzyń z Kanady. W czasie obrad jury główny pomysłodawca i organizator konkursu – Tadeusz Tarkowski – prowadził wśród publiczności pewną licytację. Sprzedawał mianowicie katalogi wydane z okazji tej właśnie imprezy. Zebrane tą drogą środki zdecydowano przekazać szpitalowi dzieci niepełnosprawnych w Busku. (…) Wszystkie przyjezdne skarżyły się zgodnie na uciążliwości i niedostatki hotelu, w którym je zakwaterowano. Sąsiedztwo autostrady, bar zamiast restauracji, brak ciepłej wody”.

No to jeszcze wspomnienia Romualda Mieczkowskiego, który towarzyszył Burbo w jej wyprawie do Chicago i obraz prawdomówności pana bandziora będziemy mogli uznać za pełny:

Do Ameryki, po załatwieniu wiz, wystartowaliśmy we trójkę – BB czyli Brygida Burbo, Czesław Okińczyc i ja jako opiekunowie. (…) W Chicago wsiedliśmy do taksówki, żeby nie błądzić i pojechać do hotelu „The Palmer Mouse-Hilton” pod wskazany adres. Bardzo miła urzędniczka w recepcji wdzięcz­nie rozłożyła ręce – tak, pokoje były zamówione, ale organizator z nich zrezygnował. Jaka szkoda… Tak, rozumie nas. Nie ma problemu, mo­żemy pozostać, to jasne – w tań­szych pokojach doba kosztuje coś ponad 100 dolarów. A tyle nam tylko pozostało, na wszystkich… Usiedliśmy na walizkach. Organizatorzy pochowali się, ktoś po­wiedział, iż głośno zapowiadany finał odbędzie się na własny rachunek. W końcu doradzono, żebyśmy na razie za­trzymali w tanim motelu i rozważyli – co dalej. Tak też zrobiliśmy, pokój kosz­tował 7 dolarów za dobę.

Nazajutrz dowiedzieliśmy się reszty. Że przedsięwzięcie ma już posmak skandalu, że spółka, będąca organizatorem konkur­su Queen of Poland, sprawę zawaliła, były jeszcze zarzuty natury finansowej. W podobnej sytuacji znalazło się dwanaście uczestniczek z innych krajów. (…)

Dzięki determinacji przybyłych, zaangażowaniu miejscowych organi­zacji polonijnych, finał konkursu jednak odbył się. Prawda, nie w sali na 1200 miejsc w The Palmer House-Hilton, jak plano­wano, tylko w restauracji Mareva, gdzie scena i oświetlenie zostały za­improwizowane w ostatniej chwili – daleko jej było do wileńskiego wy­stroju i elegancji! Były problemy z przebieraniem się, doskwierała ciasnota, dolatywały zapachy kotleta. Były problemy z ukompletowaniem jury, gdyż znane osoby spośród Polonii Amerykańskiej nie chciały mieć z tym coś wspólnego i odmówiły udziału. W rezultacie jury było przypadkowe.

Nie wystąpił zapowiedziany w scenariuszu Boby Vinton, inni amery­kańscy artyści. Natomiast przygrywał zespół „Elektric Krystof’s Orche­stra” z Krzysztofem Krawczykiem na czele! Nic sprawiał on wtedy wra­żenia gwiazdy, czuł się zagubiony… W tej sytuacji publiczność zabawiał, jak umiał, dyrektor przedsięwzięcia, który wystąpił również jako konferansjer. Uczestniczki były stremowane fak­tem, iż część organizatorów i sponsorów zasiadła do jury.

I komu tu wierzyć? Mieczkowskiemu i posłowi do litewskiego sejmu Okińczycowi, którzy prosto z dworca pojechali z Burdo do hotelu Hilton, jej samej i pozostałym nieszczęsnym finalistkom narzekającym, że do Hiltona w ogóle ich nie wpuszczono, czy panu „Masie”, autorowi ośmiu książek mówionych i bandycie, który twierdzi, że w tym właśnie Hiltonie trzeba było wynająć jeszcze kilka dodatkowych pokoi na „ostre rżnięcie”? Chyba w karty, z tymi kierowcami ciężarówek.

Nie wątpię, że pruszkowscy bandyci przejęli Missland. Bardzo możliwe, że pan „Masa” był w 1991 r. w Chicago. Może startował do Brygidy Burdo i dostał kosza? Mieczkowski wspomina jeszcze, że za Burdo w Chicago ciągnął tłum zalotników. „Niektórzy składali pośpieszne oferty matrymonialne. Ale musieliśmy ustrzec naszą miss – takie słowo daliśmy jej matce. Czasami było gorąco – przed finałem na tyle, że nie mogła spać w swoim pokoju, więc zabraliśmy [ją] do naszego, idąc spać do sąsiedniego”.

Serce Kolejki Piaseczyńskiej odszedł ze swojego Misslandu już w 1993 r. Dodatkowa Pula Mięsna prawdopodobnie w nim pozostał. Razem z Chmielewskim ewakuowali się Urszula Rudnicka i Leszek Nogal. Założyli firmę Classic, później Politon, a jeszcze później Triada Art, mające coraz mniej wspólnego z konkursami piękności, choć ta pierwsza organizowała m. in. wybory Miss Lata z Radiem. W 1998 Chmielewski założył Piaseczyńskie Towarzystwo Kolei Wąskotorowej i mianował się jego prezesem. W 2002 r. został radnym powiatu piaseczyńskiego. Zmarł w 2011 r. Kilka miesięcy po tym smutnym fakcie Córka Serca Kolejki Piaseczyńskiej wystawiła na alledrogo za 220 tysiaków „zabytkowy parowóz Px48, największy symbol kolejki wąskotorowej”. Tomasz Wojciuk napisał w związku z tym artykuł w piaseczyńsko-ursynowskim wydaniu „Kuriera Południowego”:

Sprzedający oficjalnego komentarza w sprawie parowozu jednak odmówili, twierdząc, że przyjdzie jeszcze na to czas. Ostrożnie w tej kwestii wypowiada się także prezes Piaseczyńskiego Towarzystwa Kolei Wąskotorowej, Jerzy Walasek, który podkreśla jednak, że spadkobiercy Jerzego Chmielewskiego nie są jedynymi właścicielami parowozu. Obydwie strony, które najwyraźniej pozostają w konflikcie, nie zdecydowały się na udostępnienie dokumentów potwierdzających ich racje. (…)

– Zdziwiło mnie, że córka Jerzego Chmielewskiego zdecydowała się wystawić parowóz na aukcję – mówi burmistrz Piaseczna, Zdzisław Lis. – Mam zamiar z nią na ten temat porozmawiać. To symbol miasta. Będziemy brali pod uwagę kupno parowozu. Nie wyobrażam sobie, aby kolejka funkcjonowała bez niego.

Jerzy Chmielewski, który powiedział kiedyś, że parowóz jest sercem kolejki, na pewno nie byłby szczęśliwy z takiego obrotu sprawy.

Wiem, o czym myślicie, kiedy tak czytacie końcówę mojego podsumowania peerelowskich wyborów urodziwych „Miss”. Zastanawiacie się, czy tylko udaję niezainteresowanego meritum twardziela, czy też naprawdę wdzięki kandydatek pozostawiają mnie obojętnym.

Prawda jest taka, że mam i ja swoje faworytki i nie zawaham się ich na koniec przedstawić. Przyznaję na wieczność tytuł Miss Polonia Wszechczasów Dianie, która w 1957 r. „nie zgłosiła się do redakcji, choć prosiliśmy ją o to listownie, telefonicznie i telegraficznie”. Miss World Wszechczasów – samobójczyni Csilli Molnar. Queen of Poland Wszechczasów – Brygidzie Burdo, przez którą popularny pisarz „Masa” całą noc ostro rżnął w karty z kierowcami TIRów. Miss Foto Wszechczasów – Krystynie Zajkowskiej, Miss Łodzi z 1958 r., sfotografowanej przez Andrzeja Wiernickiego z „Przekroju”.