Wróciłem właśnie ze spotkania z Mikołajem Grynbergiem, jeszcze ciepłym po wydaniu „Jezus umarł w Polsce”. Spotkanie było bardzo budujące. Tzn. po powrocie z niego nie chce się siąść i płakać, tylko coś robić, działać, lecieć gdzieś, dmuchać w popioły. Mikołaj dostał jedno bardzo trudne pytanie. Pytanie brzmiało „Co możemy zrobić?” – w domyśle dla ludzi w Drodze i ludzi na Granicy. Pytanie to, dość często zadawane w sumie, jest tym trudniejsze, iż odpowiedź jest oczywista: możemy biadolić, a jak komuś nie cała jeszcze kasa poszła na przelew, no to może też wspomóc/wesprzeć przelewem – i to wszystko, co możemy zrobić.
Tymczasem Mikołaj wszystkich, a przynajmniej mnie, zaskoczył. Owszem, zaczął od tego, że przede wszystkim trzeba mówić o tym co się dzieje na granicy. Że wszyscy uchodźcy i wszyscy próbujący im pomagać powtarzają jedno: najważniejsze, to nie czuć się całkiem samotnym, zapomnianym; wiedzieć, że ktoś o nas wie. Ale to nie wszystko, co powiedział Mikołaj. Powiedział też o akcji „Zupa na granicę”, wyguglujcie sobie. I że może ktoś zna lekarza, który jest w stanie raz na jakiś czas pojechać do lasu, bo lekarze są tam najczęściej i najbardziej potrzebni. I najszybciej się wykruszają, bo najbardziej są narażeni na wszelkie traumy i wstrząsy pourazowe, po prostu muszą zaglądać w te rany i w te oczy. Albo może ktoś zna kogoś, kto zna języki obce, zwłaszcza egzotyczne, które mało kto zna. Taki tłumacz to nawet nie musi tam jechać, często może bardzo dużo pomóc zdalnie. Tak że tego. Ja już sobie jedną lekarkę przypomniałem, a nad tłumaczem to jeszcze myślę.
Najnowszą książkę Mikołaja sprzedawano po cenie – jak to ujął Rafał Mościcki, którego na każdym spotkaniu spotykam – „intratnej”. Otwieram dla Was na chybił trafił: