26 LUTEGO 2022 R., EGZAMIN SEMESTRALNY
Już nigdy nie będzie taka, jaką ją poznałem.
Trzymała się trochę z boku
jak ktoś nowy w klasie, nawet jej przezwisko
stąd właśnie się wzięło. Chętnie się uczyła
polskiego przegłosu, niemieckich niedomówień
i angielskich wyjść z pułapek czasów.
Pamiętam, jak do mnie przylgnęła.
Od razu. Jak łatka do psa,
pies do człowieka. Już nigdy. Poraniona
dygocze i ma na ustach pianę. Wyrwała
wszystkie wenflony, daremnie feldfelczer zaleca
wykrwawiać się powoli, zgodnie
z harmonogramami. Zostanie, jak jej sąsiadka,
wariatką, którą się pokazuje, najchętniej z daleka,
na którą plują z góry rządowe obszczymury
a dyszeć będzie jeszcze, gdy nikt nie będzie pamiętał,
co ona opłakuje, czemu tak psuje nastrój
w tej części Europy i jeszcze w kawałku Azji.
Jeżeli, historio, tematem dzisiejszej twej lekcji
jest zostawmy komikom hamletyczne role,
to za łeb się zaciągnij na kursa anatomii
fakultatywnie rżniętej na lesbijską modłę
przez ekonomię z gorącym gadżetem kursu dolara
do auli, gdzie Szwabia w seksownych pludrach,
Frankia w odwiecznym kurzym półprzysiadzie,
depresyjna Olandia na rozweselających prochach,
Albion naburmuszony, lekko zatem wypięty,
Hameryka w brokacie z wielkim petem pochodni
i Lachia, queer queen gotowa dać się pokroić za guzik
i świętość cymbergaja – pod stolikiem rokowań
kroczą do krocza dyktatora szkoły, głosując,
kto co po kim i którą wykwintną sankcją;
gdzie ona, kiedy upada, wznosi się ponad siebie
wolna od wszystkich ironii, wierna już tylko sobie,
onieśmielona swym bólem, pojękując cicho
jak suka tłuczona pałami na placu za kościołem,
jeszcze piękna, szcze ne wmerła, nieupodlona, jedyna
i tylko trochę zdziwiona, zdradzona Ukraina.
Jesteśmy na mojej osobistej stronie internetowej. To, że jest osobista, czyni mnie gotowym do zwierzeń, na jakie nie zdobyłem się nawet wobec Magdy Jethon.
Nie wiem, czy inni poeci też tak mają, ale dla mnie napisanie słabego wiersza jest prawdziwym nieszczęściem. Nie jest łatwo napisać słaby wiersz, ale jednak się to zdarza.
Nie wiem, jak inni, ale ja piszę wiersze w zwielokrotnionym rozkroku. Napędza mnie jakieś gorące uczucie, a do dyspozycji mam warsztat i jego liczne zimne narzędzia. Jednocześnie muszę być bardzo blisko wiersza i widzieć go z bardzo daleka. Pozostaję i w stanie desperacji, i w stanie wyrachowania. Muszę czuć przymus, a jednocześnie czuć się absolutnie wolnym. Itd., itp.
Datę powstania powyższego wiersza uwieczniłem w jego tytule. Wszyscy nie wiedzieliśmy wtedy, co zrobić ze sobą, choć pierwsi pojechali już może do Przemyśla. Ja napisałem wiersz i od razu wrzuciłem go na fejzbucha. Nie potrafiłem nie dać wyrazu swoim uczuciom, a jednocześnie strasznie się wstydziłem: i tych uczuć, i tego wyrazu.
Odzew przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Lajki popłynęły szeroką strugą, wszyscy byli zachwyceni, a ci, którzy nie byli, grzecznie udawali, że ich nie ma. Przedstawiciele innych narodów prosili o zgodę na natychmiastowy przekład. A mnie było strasznie wstyd. Od początku wiedziałem, że – delikatnie mówiąc, żeby nie urazić wrażliwego autora – nie jest to najlepszy wiersz, jaki napisałem.
Poproszony o wyrażenie opinii Tomek Różycki dobił mnie stwierdzeniem, że wiersz „nie jest taki zły”. Pamiętając, że zbyt wysoki poziom wody na Odrze w Koźlu spowodowany jest zbyt niskim ulokowaniem tamtejszego wodowskazu, wiedziałem, że znaczy to „tylko trochę gorszy niż gówniany”. Myślę, że zawstydzenie spowodowane napisaniem takiego wiersza jest podobne do zawstydzenia kogoś, kto publicznie się rozbeczał. Nawet jeśli miał powód, żeby się rozbeczeć, ba, nawet jeśli nie rozbeczeć się byłoby hańbą, wstyd pozostaje wstydem. I to takim palącym.
I tutaj red. Jethon mogłaby nadstawić ucha, bo wyznanie będę czynił. Kiedy postanowiłem jechać do Lwowa, to wśród argumentów za tym, żeby jechać, był też ten wstyd. Na pewno nie najważniejszym, daleko nie takim, ale był. Pomyślałem: pojadę tam, napiszę na fejzbuchu trzy razy, że pojechałem, i wtedy tamten wiersz obsunie się w dół i wszyscy o nim zapomną. I, z grubsza biorąc, tak właśnie się stało.
Tymczasem rząd polski zgodnie z oczekiwaniami zawiódł, za to naród polski pozytywnie zaskoczył sam siebie i stanął na wysokości zadania. Sporo ścieków musiało upłynąć w Wiśle, żebym sobie przypomniał o wierszu, o którym tak bardzo chciałem zapomnieć. Przypomniałem sobie, kiedy buractwo polskie zaczęło wysypywać ukraińskie zboże na tory i asfalt, a nowiutki premier Time Is Now, znany także jako premier Mamy To lub premier Koniec Kropka pojechał przepraszać buractwo, że tak mało wysypało. I kiedy prezydent Zełenski poprosił go o przyjazny gest, jakim byłoby spotkanie na granicy, a premier Time Is Now odpowiedział mu, że „nie czas” na gesty, to wiersz ten przypomniał mi się jeszcze bardziej. Odnalazłem go w folderze „wstydy” i przeczytałem na nowo.
Stosunkowo często poprawiam swoje stare wiersze. Pod warunkiem, że nie są bardzo stare. Idealnie jest, kiedy uczucia, które mną powodowały przy pisaniu, pozostają żywe, ale już nie jestem nimi owładnięty. Żeby rozkrok, żeby rozkrok, żeby rozkrok nie był szpagatem. Nadaję wtedy wierszom taki ostatni szlif, który czyni je, mam wrażenie, bardziej wyważonymi. I wiersz powyższy też tak wtedy przerobiłem. Na pewno wtedy dodałem ustęp o wykrwawianiu się zgodnie z harmonogramami, bo zrozumiałem politykę prowadzoną m. in. przez wszystkie państwa, polskiego nie wyłączając. Zrozumiałem, że nikt nie chce, żeby Ukraina przegrała, bo ruscy z rozpędu mogą ruszyć na Berlin przez Koluszki, ale każdemu rządowi na rękę jest, żeby i Rosja, i Ukraina jak najbardziej się wzajemnie osłabiły. Żeby oddały nam wreszcie nasze wraki i nasze trupy, tak bezlitośnie nam zagrabione.
Minęło jeszcze trochę czasu i na oczach kamer pomarańczowa małpa dokonała sztuczki, jaka nie udała się żadnej małpie przed nią, w żadnym cyrku: nasrała sobie w owalnej oborze na własny łeb! Made America shit again! I wtedy moje wstydliwe wierszydło przypomniało się co najmniej kilku internautom, bo poeta znów okazał się prorokiem: Ukraina została zdradzona przez wszystkich. Ktoś o mój wiersz zapytał, ktoś miał go, na moją zgubę, zachowany… I Małgorzata Gorczyńska napisała do mnie z prośbą, żebym go przypomniał… Więc przedstawiam go w wersji obecnie obowiązującej. Nawet jeśli się go wstydzę, to już nie tak jak kiedyś.