Kino polskie szczególnie dużo zawdzięcza tzw. naturszczykom, trafiającym do filmu „z ulicy” amatorom. Także wielu profesjonalistów, jak choćby Buczkowski i Zamachowski, zaczynało swoje kariery od aktorstwa intuicyjnego. Grażyna Lisiewska, fenomenalna partnerka Anny Seniuk w 40-latku zagrała w tym serialu swoją pierwszą i jedyną rolę. Słuchając swoich ulubionych dialogów filmowych z epoki PRL-u zauważyłem, że szczególnie często są to kwestie wypowiadane właśnie przez naturszczyków. A zastanawiając się, dlaczego lubię ich słuchać, co mnie w nich urzeka, odkryłem co najmniej dwa rodzaje ich uroku. Pierwszy, któremu patronować mógłby Himilsbach, to naturalność, wrażenie improwizacji – kiedy zacznę o tym rozmawiać z ludźmi kina, okaże się, że nieprzypadkowe; wylano już zresztą rzeki słów choćby na temat improwizacji w Rejsie. Drugi to, proszę wybaczyć tak jaskrawy paradoks, naturalna nienaturalność, kiedy aktor wygłasza swoje kwestie sztywno jakby były wyuczone, ponieważ tego wymaga rola. Mało kto nadaje się do grania osób spiętych tak, jak debiutujący naturszczyk. Z mistrzowskim wykonaniem zadania tego rodzaju mamy do czynienia w filmie Czy jest tu panna na wydaniu, w dialogu, z którego wziął tytuł niniejszy wybór.
Dialogi zaczerpnąłem z filmów z epoki PRL-u, jedyny wyjątek zrobiłem dla odcinka Domu z 1997 r., mistrzowsko oddającego atmosferę lat słusznie minionych, choć trochę szkoda, że minionych.
1. Baczność! Koledzy… – JACEK KLEYFF, JAN PIECHOCIŃSKI i in., Wielka majówka [1981], reż. Krzysztof Rogulski, dialogi Krzysztof Rogulski (2’43”)
Zbigniew Zamachowski powiedział, że Wielka majówka to film o wolności, a dokładniej o marzeniu o wolności. W czołówce, jeszcze przed napisami, oglądamy dwa przypadki wyrwania się na wolność. Julek, ścigany okrzykami „Łap sukinsyna!”, „Ej, smutny kutasie!” i „Ty skurwielu ponury!”, daje nogę z sądu koleżeńskiego ochotniczej straży pożarnej, a Rysiek ucieka nocą przez okno z poprawczaka. Scenę ochotniczego sądu zdominował oskarżycielski monolog niewystępującego w napisach Jacka Kleyffa, mistrzowsko naśladujący (przedrzeźniający?) urzędniczą nowomowę Polski ludowej. W tym krótkim epizodzie uwieczniona została ogromna połać naszej rzeczywistości z przełomu lat 70. i 80., dla mnie nadaje się on na metaforę całej zawłaszczonej przez skorumpowaną władzę, ale budzącej się do wolności ówczesnej Polski. Przypomina mi też, że nie było innej drogi do wolności jak całkowite zerwanie z panującym systemem.
Julek zrobił coś, co „jest nielegalne, niezgodne z przepisami”, a czym „naraził na szwank dobre imię całej naszej straży”. Prawdopodobnie ujawnił jakieś ciemne sprawki straży; dziś powiedzielibyśmy, że był sygnalistą w czasach, kiedy nie znano jeszcze tego określenia. Dlatego przewodniczący zebrania poddaje pod głosowanie wniosek, aby tę czarną owcę „wyrugować z naszych szeregów”. „A za czyje pieniądze wy chlacie na szkoleniu i na zebraniach zarządu, co?” – pyta Julek. „A przydział na malucha to kto ci załatwił?”. W odpowiedzi słyszy „zakaz opuszczania terenu naszej ochotniczej straży pożarnej”.
Jacek Kleyff pamięta, że propozycję zagrania w tej scence Krzysztof Rogulski złożył mu telefonicznie. Znając Kleyffa i jego możliwości z Salonu Niezależnych, opowiedział mu okoliczności, w jakich ma wygłosić oskarżycielską mowę, pozostawiając jej ostateczny kształt jego inwencji. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę.
2. Wszystkich sześciu hejnalistów…– JAN MONCZKA, POLA RAKSA i in., Tulipan, cz. 6 [1986], reż. Andrzej Swat (2’28”).
Zanim słynny Tulipan wygłosi dla telewizji szpanerską mowę na temat szpanu, słyszymy jedną z jego adoratorek czytającą w gazecie surrealistyczną relację ze strajku hejnalistów z kościoła Mariackiego. Jan Monczka znakomicie się wywiązał z arcytrudnego zadania zagrania człowieka uwodzącego swoim czarem, a jednocześnie odrażającego. Zrobił to tak wiarygodnie, że dopiero wspomnienia Marty Klubowicz z planu Tulipana przekonały mnie, że ten świetny aktor może też być przesympatycznym człowiekiem.
3. Weź pan te pieniądze…– JAN PROCHYRA i KRZYSZTOF KOŚĆ, Fetysz [1984], reż. Krzysztof Wojciechowski (1’13”).
The Frog Galliard Johna Dowlanda (w napisach końcowych błędnie przypisana Thomasowi Morleyowi) towarzyszy scenie zakupu malucha i sadowienia się w nim rodziny inspektora higienicznego Sanepidu, Winicjusza Rudego. Maciej Pawlicki, recenzując Fetysz krótko po premierze w „Filmie”, uznał go za film „o namiętnym pożądaniu, płomiennej miłości i żarliwej tęsknocie. Przedmiotem tychże gwałtownych uczuć jest właśnie fiat 126 p. Najpierw pożądanie. Cała rodzina kombinuje, sprzedaje, kupuje, pożycza, by dogonić cenę. Potem miłość, krótkie chwile stłoczonej w maluchu rozkoszy”.
Rozmowa inspektora z kierownikiem zakładu gastronomicznego Skowrońskim w kolejnej sekwencji nawiązuje do wcześniejszej kontroli inspektora w lokalu kierownika, podczas której w lokalu ujawniono karaluchy (jakkolwiek zdaniem kierownika były to nie karaluchy, ale „duże biedronki”). Kierownik jest jednym z wielu darczyńców w długim łańcuszku ludzi dobrej woli umożliwiających inspektorowi higienicznemu zakup samochodziku, przy czym jego łapówkarskie propozycje dla lepszego kamuflażu przybierają czasem postać tak wyuzdaną, jak słyszalna w wybranym przeze mnie fragmencie oferta „interesu” z ocieplaniem mieszkań.
4. Ktoś kupił milion butelek ze szczawiem… – JERZY KRYSZAK, Wielka majówka [1981], reż. Krzysztof Rogulski, dialogi Krzysztof Rogulski (0’15”).
5. Las; wie pan, las to jest to… – GRZEGORZ SKURSKI, Wielka majówka [1981], reż. Krzysztof Rogulski, dialogi Krzysztof Rogulski (0’22”).
Interes szemrany uchodził wśród uwięzionych w okowach gospodarski socjalistycznej ludzi z pomysłem za jedyny sensowny rodzaj biznesu. W Wielkiej majówce rodzimi biznesmeni sypią jak z rękawa branymi z księżyca pomysłami zrobienia kosmicznych pieniędzy, kiedy Julek sprytnie udaje siostrzeńca prawdziwego, choć polonijnego, businessmana z Ameryki.
6. Pokażę wam największe bunkry na świecie… – ZDZISŁAW MAKLAKIEWICZ i dzieci, Dancing w kwaterze Hitlera [1968], reż. Jan Batory, dialogi: Andrzej Brycht i Jan Batory.
Monolog Zdzisława Maklakiewicza w „Wilczym Szańcu” w Gierłoży pod Kętrzynem to świetny przykład „naturalnej nienaturalności”. Należało go odklepać tak, jak robią to przewodnicy turystów kilka razy dziennie powtarzający te same bajdy nieuważnie słuchającym zwiedzaczom, ale „z talentem belfra albo księdza na rekolekcjach”, ponieważ, jak zauważa Anka w będącym podstawą scenariusza opowiadaniu Brychta, przewodnik jest „zgrzany, bo sobie parę wódek strzelił”. Wbrew pozorom, improwizacji popularnego „Maklaka” jest tu niewiele. W książkowym oryginale nie ma zdań wypowiadanych w filmie z wahaniem: „O, tu widzimy ślady więźniów… Co budowali tę drogę… I ślady rowerowe… Esesmana…”. To wyjątkowo długi monolog, ale dla mnie mógłby być jeszcze dwa razy dłuższy. Dlatego przytaczam z książki Brychta te jego fragmenty, których w filmie nie słyszymy (skrótów nie zaznaczam):
– W tych ścianach, patrzcie, wsunięte jakby pudełko w pudełko, drugie ściany, drugi strop. W szczelinach warstwy szutru nasypane luźno. Wiecie, co to szuter? To te kamyki, takie same jak na torach kolejowych…
– Ja wiem! – krzyknął jakiś chłopaczek. – Mam wujka kolejarza!
– To dla amortyzacji. Żeby do środka nie przeszedł żaden wstrząs, ani żaden hałas. Żeby największa bomba w to trafiła, to w środku nic by się nam nie stało. Hitler miał tu własną elektrownię i wodociągi własne. Własne centralne ogrzewanie. Bezpośredni telefon z Berlinem. Ale nie taki, jak myślicie, żeby druty nad ziemią szły. Bo wtedy co z tajemnicy? Po drutach poznać łatwo. Kable cały czas dwa metry pod ziemią. Stąd do samego Berlina. Weźcie w domu mapę i zobaczcie, ile to kilometrów. I dymu z gotowania nie widział nikt. Specjalne filtry dym oczyszczały, tak że nie miał ani koloru, ani zapachu, ani nic. Jak powietrze wyglądał. Cały teren zajmował osiem kilometrów kwadratowych. Na tych ośmiu kilometrach rozłożono pół miliona min. Na pewno wiecie, ile to jest tysięcy?
– Pięćset!
– No, tak. Pięćset tysięcy. Tylko na ścieżkach min nie było i na pasach lotniska. A wy wiecie, co to są miny?
– Jasne! – zawołał ten z podbitym okiem. – To jak się nadepnie, to się w górę wylatuje!
– W powietrze – poprawił przewodnik. – W kawałkach.
– Jasne! – ucieszył się chłopak. – W telewizji widziałem.
– Miny były wszędzie – ciągnął przewodnik. – I dotąd znaleziono i zabrano dopiero pięćdziesiąt tysięcy min. Reszta została i w każdej chwili grozi wybuchem. Ile zostało, kto wie?
– Czterysta pięćdziesiąt tysięcy! – krzyknęli wszyscy, nawet Anka poruszyła wargami, jakby powtarzając litanię.
– Tak, czterysta pięćdziesiąt tysięcy, dobrze. Prawie pół miliona, bez pięćdziesięciu tysięcy. Hitler tępił Polaków, aresztował. Na pewno niejednemu z was aresztował tatusia, albo mamusię. Albo starszego brata. No, mniejsza. Jak który pracował już długo i mógł się, co nie daj Boże, domyślić, do czego te wszystkie budowle mają służyć, to go albo zabijali, jak już mówiłem, albo posyłali do obozu. Słyszeliście pewno o obozach. Oświęcim, Majdanek i tak dalej. Niejednemu z was ojciec albo mamusia siedzieli w Oświęcimiu, albo w Majdanku. A kto powie, ile ludzi zginęło w Oświęcimiu?
Cisza zapadła nagle, aż nareszcie można było posłyszeć świergotanie ptaków.
– Sto – bąknęła cichutko i nieśmiało jedna z dziewczynek.
– Tysiąc – powiedziała druga trochę odważniej.
Przewodnik kręcił głową i uśmiechał się, zadowolony, że za chwilę sprawi mocny efekt.
– No, no? – podpuszczał.
Jeden chłopak z szumem nabrał powietrza i wrzasnął na całe gardło:
– Sto tysięcy!
– Coś ty, głupi? – zakotłowała się dzieciarnia. – Ale strzelił! Całe Kielce tyle nie mają!
– Nie masz racji, chłopcze – powiedział przewodnik. – Ale reszta też nie ma racji. Kielce to betka dla Niemców! W Oświęcimiu wybili cztery i pół, do pięciu milionów ludzi. Zapamiętajcie to sobie.
Dzieciaki zmarkotniały, bo nie mogły sobie uprzytomnić, ile to jest. W końcu jeden powiedział:
– Ile to jest, proszę pana? Bo myśmy się do tylu nie uczyli.
– To jest tak, jakby pięćdziesiąt Kielc, rozumiecie?
Stały cicho, nie rozumiały.
– Eeee… – stęknął z pogardliwym niedowierzaniem któryś.
– Powinniśmy się cieszyć, że już nie ma Hitlera. O jego perfidii może świadczyć fakt, że największych inżynierów włoskich, którzy mu tę kwaterę zaplanowali, zaraz po skończeniu pracy kazał wsadzić w samolot razem z bombą zegarową i samolot rozleciał się w kawałki nad morzem, tak że nawet guzika nikt nie znalazł. Hitler sprytnie oskarżył Anglików o to morderstwo, ale Anglicy też byli sprytni i przez całą wojnę zapisywali każdy samolot, który strącili, więc po wojnie sprawdzili, i okazało się, że wcale samolotu z inżynierami włoskimi nie strącili, tylko Hitler zgładził ich podstępnie, chcąc tajemnicę utrzymać. Nie było takiej broni, takiej bomby ani armaty, która by potrafiła rozwalić chociaż jeden z tych bunkrów. Dopiero atom, ale atom przyszedł później. Więc Niemcy byli cwani, nie chcieli dopuścić, żeby ktoś po wojnie się dowiedział, co oni tu wyprawiali, i dlatego w każdą ścianę takiego bunkra, jeszcze podczas budowy pakowali po dwieście ton trotylu. Tona to tysiąc kilogramów. A więc dwieście tysięcy kilogramów trotylu było w każdej ścianie. Wiecie, co to jest trotyl? Nie wiecie? To jest środek wybuchowy.
– Wiemy, wiemy – zapiszczały głosy. – Tym się lód na rzece rozwala, jak powódź idzie! Na telewizji pokazywali w zimę…
– No widzicie. Parę kilometrów stąd była centrala, gdzie to wszystko było drucikami połączone i tylko czekało. Aż nareszcie w styczniu czterdziestego piątego roku jeden Niemiec nacisnął guzik i wszystko się rozleciało. W mieście Kętrzynie wszystkie szyby wypadły, dwie osoby na zawsze ogłuchły, a całe podziemia bunkrów zalała woda z jezior, które tu obok są, a nazywają się Mój i Siercze. Jedno Mój, a drugie Siercze. Zapamiętajcie sobie. I nikt nie wie, co było pod ziemią w bunkrze, a było tam chyba bardzo dużo, bo nad ziemią w bunkrach są tylko takie małe pokoiki bez okien i nic więcej. Więc tam musiały być sale duże, i schody, parę pięter w dół, i łazienki, i sypialnie, i gabinety, i muzyka tam pewnie grała… Ale teraz tylko siatki ze sztucznymi listkami u okolicznych gospodarzy możecie spotkać, którymi są ogrodzone łąki i ogródki, bo do siatek tych używany był drut cienki, ale za to bardzo mocny. Bardzo dobry. Gdyby Hitler wiedział, że go ten drut przeżyje, ciekawe, co by sobie pomyślał, prawda?
7. Żebym wiedział, że tu takie ściany…– STEFAN FRIEDMAN, ZDZISŁAW SZYMAŃSKI i PIOTREK KĄKOLEWSKI, 40-latek, odc. 15 Kosztowny drobiazg czyli rewizyta [1976], reż. Jerzy Gruza.
„To jakiś bunkier! Wilcze Gniazdo a nie mieszkanie!” – nawiązuje do mazurskiej kwatery Hitlera jeden z dwóch fachowców remontujących mieszkanie inż. Karwowskiego.
Pracować udaje im się tylko do czasu. Po słowach „…żeby panowie nie zaglądali do kredensu, bo tam jest wódka”, majzel wypada z rąk majstra.
W granej przez Friedmana postaci rozpoznajemy bohatera cyklu radiowych skeczów o fachowcach autorstwa duetu Friedman-Kofta. Zdawało mi się, że „chitrusa” przyniósł Friedman na plan filmowy właśnie z radia, ale Milenie Orłowskiej znakomity aktor powiedział co innego:
– Lubiłem filmy Barei i Gruzy. Mogłem w nich mówić własnym tekstem. „Patrz pan, jaki chitrus!” (…)
Ten „chitrus” to z 40-latka? Sam pan to wymyślił?
– Tak, grałem majstra remontującego mieszkanie Karwowskich. Robiliśmy im łuki, bardzo wtedy modne, każdy chciał czuć się jak właściciel pałacu. Nawet kiedy mieszkał na ósmym piętrze wieżowca. A to zdanie faktycznie można było usłyszeć gdzieś na ulicy, bardzo lubię wplatać w tekst takie elementy miejskich powiedzeń i gwary.
8. To ty, Kuba? Dzień dobry, złotko… – GUSTAW HOLOUBEK i NN, Pętla 1957, reż. Wojciech J. Has, dialogi: Marek Hłasko.
Od alkoholu w PRL-u nie było ucieczki, kino – inaczej niż iluzjon przedwojenny – również od tego tematu nie uciekało. Opilstwo polskie pokazuje się zwykle na wesoło, bo to wdzięczny temat do obśmiewania, zwłaszcza kiedy zderzy się go z oficjalną, niewiarygodnie trzeźwą sztampą. Picie nad miarę traktowano jako dowód ułańskiej fantazji, tyle tylko, że brakującego z przyczyn historycznych konia zastępowała ułanowi butelka, która w odróżnieniu od konia zawsze się znalazła, choćby w cudzym kredensie. Bywały jednak filmy traktujące temat z powagą, na jaką zasługiwał i Pętla Hasa jest wśród nich jednym z ważniejszych.
Dalsza akcja Pętli po odłożeniu słuchawki przez Kubę rozgrywa się w ciszy i żeby ją poznać, musimy sięgnąć do Hłaski:
Odłożył słuchawkę i przeszedł do kuchni. Nalał sobie herbaty i pijąc ją, myślał o wszystkim, co zniszczyła w jego życiu wódka. Przypomniał sobie kobiety, które porzuciły go, gdyż brzydziły się jego pijaństwem; przyjaciół, którzy odchodzili od niego, gdyż brakło im sił do perswazji; szanse, których nigdy już nie powtarzało życie; posady, które tracił; ukłony, na które nie odpowiadali ludzie – i nagle zimny strach zdławił jego mózg. Pomyślał: „Nigdy nie przestanę pić, jeśli będę wspominać tamte sprawy. Muszę o nich zapomnieć, nie wolno mi o tamtym wszystkim pamiętać. Wspomnienia przygniotą mnie; jeśli pozwolę, aby wracały, nie obronię się przed nimi. Nie wolno mi mieć tych wspomnień. W moim życiu musi być pusty plac, na który nie powinienem wracać…” Wypił duszkiem resztę herbaty i począł nalewać sobie następną szklankę. I wtedy zobaczył, że drżą mu ręce.
9. Z brzytewką za nim chodzili… – JÓZEF NALBERCZAK, WIESŁAW GOŁAS i WIRGILIUSZ GRYŃ, Droga, odc. 1 Musisz to wypić do dna (1973), reż. Sylwester Chęciński.
Subkultura pijacka nie mogłaby się obyć bez własnego słownictwa. „Głuszenie się gołdą” to jeden z dziesiątków wyszukanych synonimów na określenie prostej czynności picia wódki.
10. Dla pijaków nie ma u nas etatów… – WIESŁAW GOŁAS, EDWARD LUBASZENKO i ZDZISŁAW KUŹNIAR, Droga, odc. 1 Musisz to wypić do dna (1973), reż. Sylwester Chęciński.
Złowrogie nazwy antabus i anticol oznaczają dwa rodzaje tabletek zawierających disulfiram, środek blokujący metabolizm alkoholu i potęgujący objawy zatrucia, a zmniejszający wrażenia upojne. Bardziej znany był esperal, czyli ten sam disulfiram w postaci implantu wszywanego pod skórę z tyłu osoby uzależnionej, skąd najtrudniej go samodzielnie wyrwać. Po takiej implantacji picie alkoholu naprawdę traciło urok i sens. Skutek: smutek, jak śpiewali w piosence na zupełnie inny temat Ewa Dębicka i Bogusław Mec.
11. Wuj mojej żony osiem razy był na odwyku… – WITOLD PYRKOSZ i ROMAN WILHELMI, Alternatywy 4, odc. 6 Gołębie [1983], reż. Stanisław Bareja.
12. Proszę państwa, za chwilę rozpoczyna się wielki dla Polski mecz… – JAN CISZEWSKI, ZBIGNIEW BUCZKOWSKI, TOMASZ BORKOWY, STEFAN SZMIDT, JERZY BOŃCZAK, IGOR ŚMIAŁOWSKI, BARTOSZ OBUCHOWICZ i in., Dom, odc. 19 Jestem dla ciebie niedzielą [1997], reż. Jan Łomnicki, dialogi: Jerzy Janicki i Andrzej Mularczyk.
Jest 15 czerwca 1974 r., polscy piłkarze grają na mistrzostwach świata pierwszy mecz, z Argentyną. Najpierw pan Edzio Prokop musi zamontować na dachu kamienicy antenę od nowego „Rubina” Heńka Lermaszewskiego. „Na trzeźwo nie dam rady, w głowie mi się kręci! Ja się muszę zgłuszyć!” – wzywa pomocy, która zostaje mu wysłana w postaci butelki wódki na sznurku. Jak słyszymy, mecz zaczyna się od toastu „Pod to wejście!”. Zapewne chodzi o jedno ze słynnych „wejść wślizgiem” libero Gorgonia.
Funkcję (i nazwę) libero wymyślili Włosi, kiedy tworzyli święcący triumfy w latach 60., bazujący na żelaznej defensywie system gry w piłkę nożną zwany catenaccio, poza Italią zwany też antyfutbolem. Libero, jak wskazuje nazwa, to obrońca „wolny”, wolny od ściśle określonych zadań, grający najbliżej własnej bramki i powołany do „łatania dziur”. Inaczej ostatni stoper. Górski ustawia tak Gorgonia już od olimpiady w Monachium w 1972 r., dziwiący się temu pan Prokop najwyraźniej jest niedzielnym kibicem udającym tylko konesera futbolu.
Mecz kończy się wygraną orłów Górskiego i toastem „Pod ten mecz!”.
13. A mówiłaś, Mariolko, że żonaci mężczyźni cię nie interesują… – ANNA SENIUK, GRAŻYNA LISIEWSKA, ANTONINA GIRYCZ, ILONA STAWIŃSKA i ELŻBIETA WIECZORKOWSKA, 40-latek, odc. 6 Włosy Flory czyli labirynt [1974], reż. Jerzy Gruza.
Jerzy Gorgoń to był kawał chłopa, a Mariola, koleżanka z pracy inżynierowej Karwowskiej, przed chwilą, jeszcze zanim doszła do Gorgonia właściwego, przyznała, że gustuje w takim właśnie typie. Okresowe zmuszane przez ogólną sytuację w kraju do oglądania meczów Polki poddawały ocenie całkowicie inne walory biało-czerwonych, niż Polacy.
14. No, kochani, śmiało, proszę bardzo…– JANUSZ GAJOS, STANISŁAWA CELIŃSKA, ZOFIA CZERWIŃSKA, WITOLD PYRKOSZ, JERZY KRYSZAK, WIESŁAW GOŁAS, KAZIMIERZ KACZOR, MIECZYSŁAW VOIT, ANDRZEJ ZYDOROWICZ, KRYSTYNA LOSKAi in., Alternatywy 4, odc. 8 Wesele [1983], reż. Stanisław Bareja, dialogi: Stanisław Bareja , Maciej Płoński, Janusz Rybiński.
Widzew gra z Dinamem Tbilisi, a więc jest dzień św. Dygdy… Kiedy w mieszkaniu tow. Winnickiego schodzą się na telewizję wszyscy kibice z Alternatywy 4, to oglądają mecz, którego nie było. Stanisław Bareja zabawił się ze mną w kotka i myszkę jakby wiedział, iż będę kiedyś uważnie analizował soundtracki jego filmów. Dobiegający naszych uszu komentarz został skompilowany z różnych meczów, których sprawozdawcą był red. Zydorowicz. Pamiętający złote czasy Widzewa uważny widz zauważy też, że komentarz ten tylko pozornie zgadza się z tym, co widzimy na zbliżeniach tranzystorowego odbiornika tow. Winnickiego. Kiedy np. komentator mówi o golu strzelonym przez Rozborskiego, na ekranie rzeczywiście pada gol, ale zrodzony z nogi Krzysztofa Surlita.
Tow. Winnicki w ogóle nie jest zainteresowany meczem, przysypia w trakcie. Ale to jego toast zawiera w sobie wielką prawdę na temat największych polskich zwycięstw w historii nie tylko futbolu. I nie tylko zwycięstw, bo przecież rojno tam od „zwycięskich remisów” i „porażek dających awans”. Zdrowie bramkarza!
15. A co panią interesuje?… – JAN WRONA, BEATA ANDRZEJEWSKA i NN, Czy jest tu panna na wydaniu? (1976), reż. Janusz Kondratiuk.
Jest 31 października 1976 r. Nasi grają z Cyprem, mecz nikogo tak naprawdę nie interesuje, Staszek Wrona podrywa Beatkę Pazik. Tak się podrywało w PRL-u. Na sylwetki X muzy i wojska rakietowe.
Obrzydliwość początkową filmu Czy jest tu panna na wydaniu? stanowi salceson. Widzimy na zbliżeniu jego wnętrze, kiedy matka przygotowuje wybierającemu się na poszukiwaniu przyszłej żony Staszkowi kanapki na drogę.
Role Staszka i Beatki zagrali amatorzy, Jan Wrona i Beata Andrzejewska. Andrzejewska, wówczas jeszcze licealistka, była odkryciem wczesnotelewizyjnego talent show Aleksandra Bardiniego, ale odkryciem piosenkarskim, nie aktorskim.
To jedna z najśmieszniejszych i najsmutniejszych scen w polskim kinie. Są młodzi i czują, że powinni być piękni – ale czy są? Chcą być atrakcyjni. Ale trochę za bardzo są nieśmiali. Tęsknią za miłością, prawdziwą, albo tylko im się tak wydaje. Wszystko kończy salceson: krowi pęcherz lub świński żołądek wypełniony cielesnym śmieciem, okrawkami z głowy zabitego zwierzęcia, pokrojonymi i wymieszanymi językami, mózgiem, nerkami, płucami, kawałkami skóry i krwią – godło komiczne, tragiczne jadło ludzi pragnących pięknie żyć.
16. Władek, niekiepskie sztuki!… – BOGDAN BAER i ZDZISŁAW MAKLAKIEWICZ, Siedem czerwonych róż, czyli Benek Kwiaciarz o sobie i o innych (1972), reż. Jerzy Szwiertnia.
Za scenariusze nowelek składających się na Siedem czerwonych róż… posłużyły opowiadania Marka Nowakowskiego. Teczka zaczyna się tak:
Pojechałem do Wrocławia na delegację odnośnie rozruchu dwóch silników, a Babiak Jan jako płatnik miał tam wyrównać ludziom nadgodziny z ubiegłego roku. […] W teczce Babiak Jan miał 35 724 zł do wypłaty. […] Poszliśmy do restauracji „Ratuszowa”. Tam popiliśmy i już zrobił się wieczór. I jak to po wódce bywa, dostaliśmy ruchliwości i zapragnęliśmy zmiany lokalu. W związku z tym przenieśliśmy się do restauracji „Lotos”, z dansingiem. Tam już przekroczyliśmy limit swojej gotówki i do rachunku Babiak Jan musiał dopłacić z tych pieniędzy z teczki. Niewiele zabrakło, 250 zł, zresztą tu, we Wrocławiu, miałem znajomych i zobowiązałem się pożyczyć od nich dla wyrównania listy płac. I jeszcze wszystko było w porządku. Tylko na koniec zamówiliśmy ćwiartkę i Babiaka ta wódka zupełnie już rozebrała. Zaczął swoją teczką manewrować, żeby wiadomym dziewczynom, których było tu niemało, zaimponować. Ciągle te pieniądze z teczki wyjmował, palce ślinił i liczył. Tak się przechwalał po prostu.
Tak się podrywało w delegacji „wiadome dziewczyny”. Na swoją marną pensję, a potem już na całego, na państwowe pieniądze.
17. Proszę, niech pani coś powie… – ZDZISŁAW MAKLAKIEWICZ I HALINA KOWALSKA, Jak to się robi (1973), reż. Andrzej Kondratiuk.
Duet Himilsbach-Maklakiewicz udał się do Zakopanego, aby tam przecierać szlaki polskiemu filmowi. Podryw na film był jednym z najskuteczniejszych, tak przynajmniej wynika z samych filmów. Tym bardziej wypada docenić, że grany przez Maklakiewicza „reżyser” (taki z niego reżyser, jak z Himilsbacha literat) wcale nie ułatwia sobie zadania. Wspaniała śmiech-bomba polskiego kina, Halina Kowalska, zasługuje na te wyuzdane trudy.
18. Cześć… – ZBIGNIEW LESIEŃ, JERZY GÓRALCZYK, HALINA GOLANKO, Uciec jak najbliżej (1972), Reż. Janusz Zaorski, Dialogi: Janusz Zaorski i Zygmunt Lech.
Znowu podryw w delegacji. Ponieważ jednak Bartek pracuje w spółdzielni produkującej znaki drogowe, podrywać może tylko na siebie samego, co nie jest łatwe, zwłaszcza że muzyka przestaje grać właśnie wtedy, kiedy udaje mu się doprowadzić partnerkę na parkiet…
19. Kto to jest ten chłopiec?… – MAŁGORZATA BRAUNEK, JACEK FEDOROWICZ, IRENA LASKOWSKA, LEON BUKOWIECKI, ZYGMUNT MALANOWICZ i in., Polowanie na muchy (1969), reż. Andrzej Wajda.
Podryw i inne próby zainteresowania sobą w sferach artystycznych. Na kanwie opowiadania Janusza Głowackiego:
Po długim krążeniu przed kawiarnią wszedł do środka. Ołubca pokazała mu szatniarka. Był chyba niewiele od Włodka starszy. Siedział sam przy stoliku, pijąc wolno kawę. Włodek podszedł, przedstawił się i usiadł patrząc z nadzieją w duże, mądre oczy tamtego, obserwując jego bladą, skupioną twarz. Zaczął mówić tak, jak nakazała mu Irena zapewniając, że Ołubcowi musi się spodobać, bo on lubi takich mocnych, pewnych siebie i spokojnych. Opowiadał więc od początku, opanowując z wysiłkiem drżenie głosu, starając się mówić dowcipnie, opowiadał od początku, od Gribojedowa i zawieszenia na studiach, o swoich siedmiu semestrach i o tym, jak ceni Ołubca, więc że gdyby właśnie Ołubiec mógł mu coś pomóc albo zaryzykował nawet, że Włodek przetłumaczy jego książkę, a jeśli nie, to dał mu jakiś kontakt – zwierzał się, rozczulając się nad sobą i wycierając zwilgotniałe dłonie. A Ołubiec ciągle milczał, pił wolno kawę, obserwując go uważnie. Dodał więc jeszcze o zachwytach Ireny nad nim, a potem jeszcze o swojej sytuacji, skotłowanym życiu – to słowo, „skotłowane”, podsunęła mu wczoraj Irena, bo to było Ołubca słowo ulubione – i wreszcie umilkł zmęczony, wierząc, że powiedział wszystko jak trzeba, i czując zadowolenie i wielką ulgę, bo bał się, że nie będzie umiał tylu z siebie wydobyć spraw intymnych. Czekał więc teraz, patrząc ufnie na tamtego. A Ołubiec skończył wreszcie kawę, popatrzył na niego długo i bardzo wyraźnie powiedział:
– Spierdalaj.
20. Daj… – WIESŁAW GOŁAS, ADAM PAWLIKOWSKI i in., Dzięcioł (1970), reż. Jerzy Gruza, dialogi: Jerzy Gruza i Krzysztof T. Toeplitz.
„Bardzo przepraszam, ale ja nie mam rąk” – powiedział Stefan Waldek, mając na myśli, że ma ręce, ale zajęte tacą ze „szkłem” do umycia.
21. Yyy, plucha… – BOLESŁAW PŁOTNICKI, KAZIMIERZ IWIŃSKI, HENRYK GĘSIKOWSKI, EWA BERGER-JANKOWSKA, WANDA OSTROWSKA. Ballada o ścinaniu drzewa (1972), reż. Feridun Erol.
„Przepraszam, że biorę ręką, ale nie mam czym” – powiedział Kazio, kiedy poczuł, że spotkawszy na polskiej wsi prawdziwych Franzuzów, trzeba zachowywać się adekwatnie do okoliczności, podczas gdy francuski markiz zaczynał się dobierać do jego dziewczyny.
22. Dzień dobry… – CZESŁAW JAROSZYŃSKI, EWA NIJAKI, MAREK JASIŃSKI. Szaleństwo Majki Skowron (1976), reż. Stanisław Jędryka.
23. Ja bym chciała dużo świata zwiedzić… – BEATA ANDRZEJEWSKA, ROMAN KŁOSOWSKI. Czy jest tu panna na wydaniu (1976), reż. Janusz Kondratiuk.
Światy się mieszają. „Wyspy szczęścia”, o których mówi Beatka, pochodzą z tej piosenki, którą Andrzejewska śpiewała u Bardiniego.
Andrzejewska po latach:
Najsympatyczniej z tej całej przygody wspominam poznanie Romana Kłosowskiego i spędzenie czasu z nim na planie. A gdy kręciliśmy w Łodzi, dostałam zaproszenie na sztukę, którą wystawiano w teatrze i którą on reżyserował – wspaniale przeżycie. Również miło wspominam spotkanie z Janem Himilsbachem, który przyjechał na plan ze swoim ślicznym wilczurem, zaproszono nawet tresera, który – jak się okazało – był treserem Szarika i dwóch psów, które grały Sabę we W pustyni i w puszczy. Samo granie nie było skomplikowane, poznałam ciekawych ludzi, a po powrocie z Łodzi byłam jeszcze w Warszawie (nagrywanie muzyki – a raczej murmuranda) i przesiedziałam kilka godzin w studio, gdzie patrzyłam jak „składa się” film do kupy. To było bardzo ciekawe!
24. Dwudziesta czwarta minuta gry… – BEATA ANDRZEJEWSKA, JAN CISZEWSKI. Czy jest tu panna na wydaniu (1976), reż. Janusz Kondratiuk.
A ci tam grają…