Pierwszy wiersz przeciw państwu

Niewieścieję, gdy inni, liczni i nie wątpiący,
krzepną, obrastają w zwoje prężnych mięśni,
sąsiad cios za ciosem zadaje ziemi gracą,
krótkie, celne ruchy. Młodzi podmiejscy gieroje
rozładowują wagony, klną, wycharkują z gardeł
tłuste kawałki flegmy panierowane w kurzu,
pocą się, mówią basem. Sportowcy biją rekordy.

Nie wiem, czy zwróci się jakkolwiek, nie mówię, że w dwójnasób,
godzina rozmysłu przed jednym, nieśmiałym stychem; być może.
Jest może cud, moc którego ujmuje tę właśnie godzinę
z czyjegoś bólu, wierzę w podobne bajania, więc
noce spędzam na krześle, dni też; słów przymnażam,
żywię się kawą, skupieniem, oderwaniem od życia,
moje mięśnie karleją, pierś się zapada, dech rzednie.

Nie wiem, niewykluczone, że są to godziny stracone,
pogoń za nitką myśli, drugie dno słowa, muł;
„na co to komu potrzebne”, jak mówią Matki, Ojcowie.
Jeśli zabraknie mi innych, zawsze mam to pocieszenie,
że swym wygnaniem, zwątpieniem, wyjściem poza kadr,
każdą myślą, której nie oddałem żadnej ze spraw społecznych,
na stronę człowieka i jego małych, samotnych spraw
na kółku słowa „najważniejsze” ciągnąłem chybotliwe i ciężkie „jest”.

91.05.16
Jac Po
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z plików cookie, abyśmy mogli zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o plikach cookie są przechowywane w Twojej przeglądarce i wykonują takie funkcje, jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje strony internetowej są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.