Piórem i nogą, czyli jak nauczycielka z kickbokserem monumentalne spłodzili dzieło

„Nie trzeba nadmiaru wyobraźni, aby wyobrazić sobie, co by się działo, gdyby popularna prezenterka telewizyjna nagle utraciła górną wargę”. „Został członkiem wąskiej grupy fizyków tworzących aktualne ścieżki światowej fizyki”. „Ożenił się z Francuską Berthe Madelaine Bernodę”. „Udoskonalał swoje narzędzia pracy, tak by obraz był jak najlepszej jakości i zminimalizować drgania”. „Nieopatrznie potrącona lampa naftowa, wylała na niego swą zawartość”. „Testosteron, wspomagając działanie adrenaliny, przysłania mężczyznom myślenie”. „Patrząc w niebo, nie sposób nie przywołać postaci Konstantego Ciołkowskiego”. „Nie tylko skroplili tlen i azot jako pierwsi na świecie, lecz także dwutlenek węgla i metanol”.

Czy to humor z zeszytów szkolnych? Niestety nie. To cytaty z kolejnego gniota w nowym kanionie lektur pana Birary. Nauczycielka włoskiego i francuskiego (Bernodę!) Teresa Kowalik wspólnie z ochroniarzem, kickbokserem, „współwłaścicielem jednej z największych w Polsce firm handlowych” i pisarzem Przemysławem Słowińskim udowadniają na 594 stronach, że nie tylko umieją pisać, lecz także lektury szkolne! Ich „Królewski dar” minister edu umieścił na liście lektur polecanych uczniom do samokształcenia. Okładka zdaje się sugerować, że to książka o królewskim darze Sasina dla królewskiej rozgłośni, gdyż na odpowiednio oczojebnym tle widzimy mieczycho sprawiające wrażenie odpustowej wersji chińskiej podróby imitacji szczerbca. Podtytuł wyjaśnia jednak, że rzecz będzie nie o tym, co Sasin dał Rydzykowi, ale o tym, „co Polska i Polacy dali światu”. Wydawcą jest Zona Zero, jedna z „marek” wydawnictwa Fronda. Z 73 książek wydanych przez Zonę Zero 27 chlubi się dotacją Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Glińskiego, m. in. utwór Katarzyny Wróblewskiej o Międzynarodowym Motocyklowym Rajdzie Katyńskim „Twardziele z Polską w sercach”, dzieło Magdaleny Ogórek o dziełach sztuki zrabowanych przez hitlerowców, biografia Ossendowskiego pióra naszego ochroniarza i sam „Królewski dar” też.

Na ostatniej stronie okładki wydawca ostrzega, że jest to zaledwie „pierwszy tom monumentalnego dzieła” i nakłada na czytelnika wręcz obowiązek zapoznania się z nim: „Ponad sto postaci, które powinieneś znać; tych pomnikowych i tych niedocenionych przez historię powszechną. Łączyła ich polska nić wspólnoty”.

W tym miejscu muszę się zwrócić do ministra kultu. Cześć, Pietrek, kopę lat. Ty lepiej uważaj, komu dajesz te dotacje. Bo jeśli „sto postaci”, to chyba nie „łączyła ich”, tylko „łączyła je”, co nie?

Już w pierwszych zdaniach wstępu nauczycielka i kickbokser alarmują, że co większych Wielkich Polaków próbuje się Polsce ukraść: „Świat zna również Fryderyka Chopina i Marię Skłodowską-Curie, chociaż nie wszyscy uważają ich za Polaków. Podobnie jak Mikołaja Kopernika”. Bronią więc nauczycielka i kickbokser polskości Wielkich Polaków, jak tylko mogą, piórem i nogą: „W wielu opracowaniach i biografiach pojawia się sformułowanie: »polskiego pochodzenia«. Co za brednie! Kazimierz Fajans, Ludwik Zamenhof, Adolf Beck, Kazimierz Funk, Ludwik Hirszfeld, Jakub Węgierko czy Hilary Koprowski i wielu, wielu innych, byli Polakami. Czuli się Polakami, co wielokrotnie podkreślali”. Zrugawszy tak wszystkich mówiących o „polskim pochodzeniu”, sami piszą parę stron dalej o dopiero co przywołanym Hilarym Koprowskim (podkreślenie będzie moje): „Przypadek profesora Koprowskiego nie jest zresztą jednostkowy. Wiele jest osób pochodzenia polskiego czczonych w świecie za zasługi, a w Polsce zupełnie nieznanych, wykreślonych z historii. Czas to zmienić”.

No i zmieniają. Uświadamiają czytelnikowi, że to właśnie Wielcy Polacy wynaleźli wszystko, co jest wynalezione. Kazimierz Prószyński wynalazł aparat filmowy. „Nie zastrzegł patentem wynalazku i to nie on, a bracia Lumière czerpali korzyści ze swego odkrycia”. Polak Ochorowicz wynalazł telefon („Jednak sława spłynęła kilka lat później na Amerykanina Aleksandra Bella, który swój telefon opatentował”) i urządzenie patefonopodobne („sześć lat później uznano je, ale jako wynalazek Edisona”). Polak Szczepanik wynalazł barwne filmy, ale przegrał z amerykańskim Technicolorem („ich wyświetlanie wymagało zmiany aparatury projekcyjnej, podczas gdy wyświetlanie tamtych filmów – nie”). A teraz uwaga, będzie ostro!!! „Według niepotwierdzonej do końca informacji Szczepanik miał wymyślić i wyprodukować maszynę, która po wrzuceniu monety »odczytywała« twarz stojącego przy niej człowieka, po czym po kilku minutach »wypluwała« chusteczkę z wyhaftowaną twarzą klienta”.

Z całą powagą i nader obszernie nauczycielka i kickbokser piszą także o Wielkim Polaku Rychnowskim, który za pomocą urządzenia na korbkę „wydmuchiwał z gutaperkowej rurki” swoje własne promienie. Promienie Rychnowskiego „odniosły skutek w leczeniu tak różnych schorzeń, jak: reumatyzm, cukrzyca, gruźlica, syfilis, ślepota czy nawet bezpłodność”. „W 1922 roku inżynier Rychnowski uzyskał koncesję Ministerstwa Zdrowia Publicznego na naświetlanie chorych. Jest to jeszcze jednym potwierdzeniem, że efekty leczenia nie były mitem ani legendą”. Amerykanie „mieli zaoferować Polakowi 4,5 mln dolarów za odsprzedanie jego wynalazków. Rychnowski odrzucił jednak tę nadzwyczaj hojną ofertę z przyczyn patriotycznych. Do końca był przekonany, że jego prace nie mogą opuścić rodzinnej ziemi”. Ostatecznie rurka i korbka Wielkiego Patrioty zaliczyły wraz z nim wymarzoną polską glebę: „Do końca życia utrzymywał swój sekret w tajemnicy i zabrał go do grobu”.

Nawet osobiste porażki Wielkich Polaków są ich królewskim darem dla ludzkości. Mój ulubiony Wielki Przegryw to „nazywany geniuszem z Podkarpacia” Adam Ostaszewski, który wprawdzie nie dał rady obalić heliocentrycznej teorii Kopernika, ale ją podważył, i który konstruował też „pionowzloty” marki Stibor. Były to genialne maszyny latające, obarczone jedną tylko wadą: nie latały. Jednak „choć Stibory nie latały, to wizja Polaka wyznaczyła kierunek prac prowadzących do powstania współczesnego helikoptera”.

Młody czytelnik biorący do ręki prawie 600-stronicowy pustak na pewno będzie ciekawy, jakie skutki przyniosło wymordowanie profesorów lwowskich i czy odczuwamy je do dziś. Także na to pytanie otrzyma wiążącą odpowiedź: „Polska stała się łatwiej podatna na sowietyzację i na zniewolenie, ponieważ zabrakło ludzi, którzy mogliby stawić skuteczny opór komunistom. Również i dzisiaj brakuje ludzi, którzy potrafiliby przeciwstawić się zalewającej nasz kraj fali obcych nam i szkodliwych ideologii”.

Nauczycielka i ochroniarz stawiają czoła tej fali i nie tylko jej. Próbują powstrzymać tsunami niedawania Wielkim Polakom nagrody Nobla i podają przyczyny, dla których żaden poza Skłodowską-Curie jej nie dostał. „Konkurenci okazali się lepsi, czy może cieszyli się lepszymi wpływami”. „Choć był niemal pewniakiem do chemicznego Nobla w 1924 roku, nie dostał go… za karę!”. „Zarzucił temat holografii i nie zajmował się nim więcej. Wielka szkoda, bo kontynuacja przyniosłaby mu ogromną sławę i z pewnością Nagrodę Nobla”. „Nie dostał tej nagrody choć bezsprzecznie na nią zasłużył za dorobek naukowy”. „Gdyby Jan Czochralski żył kilkanaście lat dłużej i doczekał rozkwitu elektroniki półprzewodnikowej, z ogromnym prawdopodobieństwem Polska miałaby drugiego noblistę w najbardziej prestiżowych naukach – ścisłych”. „Oburzenie wielu naukowców budziło nieprzyznanie Koprowskiemu Nagrody Nobla za tak znaczące epokowe odkrycie”.

Poza regularnym nieprzyznawaniem Polakom Nobla uwagę czytelnika może zwrócić jedna jeszcze prawidłowość: Polacy, którzy z Polski nie wyjechali, nie dali światu nic. Niemal wszyscy bohaterowie książki albo z Polski uciekli, albo zostali wywiezieni, albo wyjechali za chlebem. Jaka nauka płynie stąd dla uczniów, nie powiem. Ale pamiętajcie, że kiedy ojczyzna będzie w potrzebie, a Wy na emigracji, grożą Wam rozterki duchowe. Jak Domeyce w Chile, który „niepokojony wieściami o rzezi galicyjskiej i Wiośnie Ludów przeżywał jeszcze jedną rozterkę. Od natychmiastowego powrotu odwiodło go małżeństwo z Enriquette de Sotomayor. Mimo znacznej różnicy wieku – Ignacy miał już prawie pięćdziesiątkę, jego wybranka lat 15 – małżeństwo okazało się bardzo udane”. Nawet w udanym związku z chilijską piętnastką Domeyko „wciąż podkreślał, że jest Polakiem i bardzo tęsknił za Polską. Mimo zapracowania zawsze znajdował czas na modlitwę, a modlił się wyłącznie po polsku”. Na koniec rozdziału o Domeyce autorzy cytują Zdzisława Jana Ryna: „Swoje talenty oddał całkowicie służbie Bogu, bliźniemu i ojczyźnie” – już bez przypominania, że chodziło o ojczyznę przybraną, a bliźni miał lat 15 i był płci pięknej.

Gros myśli zawartych w „Królewskim darze” są to myśli złote („Świat bez energii elektrycznej byłby miejscem, które doprawdy trudno sobie wyobrazić, a przecież ona nie przyszła do nas sama”). Jest też trochę dygresji od czapy, lecz wszystkie wynikają z ogromnej wiedzy i erudycji gotującej się w autorach jak lawa w wulkanie. Rozdział poświęcony Kazimierzowi Fajansowi zaczyna się od dygresji następującej: „Fajans (od nazwy miasta Faenza we Włoszech) to rodzaj ceramiki, wytwarzanej z zanieczyszczonego kaolinu, podobny nieco do porcelany. Po wypaleniu (w temperaturach przekraczających 1000 stopni Celsjusza) wyroby fajansowe mają kolor od białego do jasnokremowego. Fajans to również nazwisko polskiego rodu, z którego wywodzili się zarówno znani intelektualiści, jak i przedstawiciele świata handlu i przemysłu…”.

95 bardzo źle napisanych i bez logicznego porządku ułożonych rozdziałów, utrzymanych jest w charakterystycznym dla sztucznej inteligencji stylu bezstylowym. Całość sprawia wrażenie brudnopisu, na którego opracowanie nie starczyło autorom czasu. Nie znają oni zasad rządzących układem tekstu i nie rozumieją relacji między tekstem właściwym a przypisami, mają zerowe wyczucie hierarchii faktów, co w niejednym życiorysie skutkuje pominięciem istotnych faktów przy jednoczesnym rozdmuchaniu mało znaczących epizodów. „Bibliografia” to ok. 700 pozycji złożonych maczkiem czytelnym tylko przez lupę, w większości odnośników (często nieaktualnych) do „źródeł” internetowych, w tym do notek niepodpisanych nawet nazwiskiem, a jeśli do książek, to zawsze bez wskazania stron, co każe wątpić, czy autorzy w ogóle mieli je w ręku. Nauczycielka i kickbokser nie wstydzą się nawet wskazać w bibliografii strony bryk.pl, na której uczniowie dzielą się podpowiedziami, niestarannymi streszczeniami i ściągami.

Desktop publishing nauczycielka i ochroniarz tłumaczą za Wikipedią jako „publikowanie zza biurka”. O silniku pneumatycznym niejakiego Mękarskiego podają, iż „był znakomitą alternatywą pojazdów parowych i konnych, które w taki lub inny sposób zanieczyszczały środowisko”. Ponieważ mają już na koncie wspólne dzieła takie jak „Wielkie dziedzictwo Polaków” czy „II wojna światowa Polaków w 100 przedmiotach”, mam nadzieję dożyć czasów, kiedy pan Birara do kanionu lektur wrzuci Przemysława Słowińskiego „Sto sposobów zanieczyszczenia środowiska naturalnego przez Konia Polskiego”.

Łzy wzruszenia pociekły mi z oczu, kiedy nauczycielka i ochroniarz na tychże moich oczach porównali swych bohaterów do sera i meteoru. „Ludzie tej kategorii jak meteory podniecają naszą wyobraźnię, ale coraz rzadziej oświecają horyzont współczesnego życia”. „Stefan Kudelski został zaliczony do grona stu największych geniuszy… szwajcarskich. No cóż… Był przecież obywatelem kraju dziurawego sera. Na szczęście człowiek to nie kawałek sera, który jeśli ktoś odgryzie, to dla drugiego już nic nie zostanie”.

Mogę Wam jeszcze trochę poczytać na głos? Słuchajcie: „Ortopedia (…) stawia stażystom szczególne wymagania, ponieważ każda struktura kostna, od najmniejszej kostki w paluszku dziecka do mocnych bioder zawodowego zapaśnika, należy do jej zakresu”. „Wielkie zasługi medyczne polskiego lekarza są zupełnie nienagłośnione”. „Odzyskanie niepodległości dało wiatr w żagle polskim wynalazcom”. „Jego misją życiową było przekonanie świata do koncepcji nowej zbrodni w prawie międzynarodowym”. „Stary Doktor nosił się nawet z myślą o samobójstwie. W nocnej szafce trzymał dawkę środków nasennych w ilości mogącej uśpić na zawsze słonia”. „Częściowo sparaliżowany, bardzo powoli odzyskiwał władzę w nogach, przemierzając górskie szlaki w okolicach Zakopanego”. „Maria miała być jego zastępcą”. „Z zawodu językoznawca, studiowała również filozofię”. „Pasjonowała się sportem, skakała w dal i biegała, bowiem sport, podobnie jak i nauka, to dziedziny, w których obowiązuje ten sam reżim pracy – uczą modelu wysiłku zakończonego sukcesem”. „Oprócz schorzeń psychiatrycznych, takich jak psychoza i schizofrenia, mile widziane są osoby z poważnymi trudnościami w uczeniu się oraz osoby bez żadnej diagnozy”. „Zainteresowania Stefana Manczarskiego były bardzo rozległe. Wychodziły nawet poza rzeczywistość”.

Za każdym z takich wielbłądów stylu ciągną nieprzeliczone stada pokrak językowych, kontaminacji, amfibolii, literówek, błędów gramatycznych, interpunkcyjnych i rzeczowych, kuleje składnia. Znajdziecie tu wszystkie pospolite błędy piętnowane w każdym poradniku dla półpiśmiennych internautów: i „szeroką liczbę”, i „przysłowiowy mały palec”, i „generalnie”, i przymiotnik „niesamowity” użyty siedem razy, a za każdym razem niewłaściwie… Sprawia to, że znowu muszę się zwrócić do ministra kultu. Pietrek, sprawdziłbyś mi tam po starej znajomości, czy jak dawałeś 37 810 zł na tę niesamowitą książkę, to we wniosku było uwzględnione honorarium dla aż trzech korektorek wymienionych na stronie redakcyjnej? Bo wiesz, generalnie im się nie należało. I weź zainwestuj w jakimś program antyplagiatowy. Tylko w dobry, nie kupuj byle czego za pięć złotych, w końcu nie płacisz z przysłowiowej własnej kieszeni, co nie? A dotujesz szeroką liczbę książek plagiatowanych z plagiatów i coraz trudniej dojść, kto z kogo zrzynał.

Zwróciły bowiem moją uwagę w „Królewskim darze” fragmenty, kiedy autorom nagle przybywa talentu i niczym pionowzlot Geniusza Podkarpacia wznoszą się na poziom intelektualny dla mnie niedostępny. I wielce mnie zaskakiwały akapity, w których niezdolni autorzy potrafili napisać np. o zjawisku „degradacji izolacji polimerycznej w kablach układanych pod ziemią” albo dowodzić, że Józef Hofman (prawidłowo: Hofmann – J.P.) operował „jasnym, nie nazbyt masywnym tonem” i „wybierał zazwyczaj tempa szybkie, rzadko używał pedału, w wielu swoich wykonaniach zachowywał ścisły puls metrorytmiczny”.

Pochyliwszy się uważniej nad kablami pod ziemią, zauważyłem, że rozdział o Jerzym Baderze jest zerżniętym w całości artykułem Witolda Iwańczaka opublikowanym w 2017 r. w „Niedzieli”. Plagiatorzy nawet się specjalnie nie przyłożyli do zamaskowania kradzieży. Pominęli tylko fragmencik o biznesie Badera w ZSRR, który nie pasował im do portretu Wielkiego Polaka-Antykomunisty i dwa razy na krzyż zastosowali zabieg przestawienia szyku wyrazów. Znalazłem też w tym rozdziale jedno jedyne zdanie, którego nie ma w „Niedzieli”: „Przyszłość jego i rodziny, którą ze sobą zabrał, zależała wyłącznie od talentów, determinacji i pracowitości młodego inżyniera”. Jednak nawet ten samotny biały żagielek nie jest własnym wkładem autorów, ale został przez nich ukradziony z poświęconej Baderowi pracy Sławomira Łotysza.

Pochyliwszy się z kolei nad pulsem metrorytmicznym Hofmanna, znalazłem w artykule Wojciecha Bońkowskiego „Wielcy chopiniści” w „Magazynie Chopin” z 2010 r. zdanie o tym samym Hofmannie: „operował jasnym, czystym tonem, rzadko używał pedału, w swoich wykonaniach zachowywał ścisły puls metrorytmiczny”. Resztę nauczycielka i kickbokser ukradli Januszowi R. Kowalczykowi z artykułu opublikowanego w 2015 r. na stronie culture.pl. Z maskowaniem kradzieży znów poszło im gorzej niż przeciętnemu studentowi komponującemu z cudzych prac pracę magisterską, ot, tu słówko „sprawił” zastąpili słowem „spowodował”, ówdzie w miejsce „rozgłosu, jaki zyskał swymi koncertami” wstawili „rozgłos, jaki zyskał dzięki swoim koncertom” i tyle.

Potem było już tylko ciekawiej. W rozdziale „Neminem captivabimus” zrzyna się z tego samego wpisu blogera Kałwy na stronie salon24.pl, w którym bloger Kałwa o przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Martinie Schulzu pisze: „Niewykształcone bydle M. Schulc” – ale bez tego akurat passusu.

Niektóre wpadki plagiatorów są tak żenujące, że aż wstyd mi je demaskować. Jeżeli w połowie rozdziału poświęconego Wolszczanowi, kiedy już dobrze wiemy, kim on jest, nagle mówi się o „wybitnym polskim radioastronomie i astrofizyku Wolszczanie”, to przecież nie da się nie domyślić, że ten właśnie akapit musiał zostać zerżnięty jak stara sosna przez młodego leśniczego. I oczywiście po sprawdzeniu okazuje się, że tak, jest zerżnięty jak najbardziej, pochodzi z krótkiej noty Andrzeja Koby na planetariumec1.pl, gdzie stanowił tej noty początek, więc przedstawianie profesji Wolszczana było tam uzasadnione.

A zdanie „Sport, podobnie jak i nauka, to dziedziny, w których obowiązuje ten sam reżim pracy – uczą modelu wysiłku zakończonego sukcesem” pamiętacie? Pochodzi z rozdziału poświęconego Marii Siemionow, a na jego przykładzie można zobaczyć, jak bezmyślnym kopiowaniem cudzych tekstów można okaleczyć język ojczysty. W Internecie można znaleźć cytat z udzielonego przez prof. Siemionow wywiadu, w którym wspomina, że w dzieciństwie lubiła oglądać transmisje sportowe i mówi: „Myślę, że to podświadomie (…) uczy modelu wysiłku zakończonego sukcesem”. „Model wysiłku zakończonego sukcesem” to sformułowanie niezgrabne, które jednak może się zdarzyć w języku mówionym i powinno zostać „wygładzone” przez biorącego wywiad dziennikarza. Tymczasem Kowalik i Słowiński biorą je za dobrą monetę do tego stopnia, że prezentują je jako własne.

W księgarni wydawnictwa Fronda dowiedziałem się, że papierowej wersji „Królewskiego daru” już nie ma, nakład się rozszedł. Ale osiągalna jest wersja elektroniczna. Jeśli skopiujecie z niej przypadkowy fragmentów liczący 4-5 słów i wkleicie w google’a, daję 80% szansy, że traficie na tekst, z którego ów fragment został przeklejony. Powtórzyłem tę operację wielokrotnie i wiem, co mówię. A trzeba pamiętać, że czasem nasi autorzy zmienili szyk wyrazów i że mogli zrzynać także ze źródeł, których w Internecie nie ma. Chyba najwięcej zerżnęli z Wikipedii, ze strony histmag.org i z niepodpisanych nazwiskiem mini-artykułów towarzyszących audycjom archiwalnym na stronie Polskiego Radia.

Pokusiłem się o analizę jednego z 95 rozdziałów, wybrałem ten poświęcony Juliusowi Frommowi. Dla swej ekspertyzy obrałem następującą metodologię. Jeśli do cudzego zdania „Niemcy szukali pocieszenia po przegranej, oddając się uciechom cielesnym”, nauczycielka i ochroniarz dodali jedno słowo („masowo oddając się uciechom cielesnym”), zaliczałem to zdanie jako skradzione. Jeśli cudze zdanie „Królowały nagość i pornografia” potrafili doprowadzić do postaci „Na scenach berlińskich kabaretów triumfowała nagość, na półkach księgarskich – pornografia” – doceniałem ich twórczy wkład i zdanie takie traktowałem jako autorskie. Oto wyniki.

53 zdania pochodzą z tekstu Natalii Jeziorek „»Prędzej serce ci pęknie«, czyli jak Polak wynalazł prezerwatywę” na gazeta.pl. Zdań być może autorskich jest 32+8 (dlaczego tak zapisuję ich liczbę, wyjaśnię za chwilę). 23 zdania skradzione są z artykułu Macieja Piwowarczuka z 2013 r. „Julius Fromm: człowiek, który dał nam kondomy”, który zdążył już zniknąć z sieci. 15 zdań przywłaszczyli sobie autorzy nasi z artykułu Katarzyny Kucewicz na sympatia.onet.pl, a 6 z Wikipedii.

Rozdział zawiera też osobny tekst wydzielony ramką i opatrzony przypisem mówiącym, iż napisany został „na podstawie”, po czym następuje dwukropek i długi internetowy adres, pod którym znajduje się wspomniany artykuł Jeziorek, jednak bez podania nazwiska autorki. Tekst w ramce stanowi 25 zdań jej autorstwa, 5 jest skradzionych ze strony durex.pl, dwa od Piwowarczuka i jedno być może zostało ułożone przez Kowalik i Słowińskiego.

Tamtych 8 zdań w wyliczeniu autorskiego wkładu w zawartość rozdziału wydzieliłem, gdyż jednocześnie są i nie są plagiatem. Chodzi o dwa fragmenty, z których pierwszy brzmi: „kilkanaście lat od zakończenia wielkiej wojny, w której ludzie mordowali się nawzajem z nienotowanym dotąd natężeniem, nad Europą unosił się już swąd zapowiadający nową. Z Rzymu dolatywały wściekłe okrzyki Mussoliniego, ulicami niemieckich miast maszerowały nazistowskie bojówki. Na Europę padał głęboki, mroczny cień szalonej polityki Adolfa Hitlera”. Otóż nasz kickbokser na potęgę zrzyna też z samego siebie. Biografię innego kickboksera „Przemek Saleta. Łowca adrenaliny” zaczyna słowami: „Od cza­su I woj­ny świa­to­wej, w któ­rej śmierć ze­bra­ła żni­wo tak krwa­we, jak nig­dy do­tąd jesz­cze w dzie­jach świa­ta, mi­nę­ły za­le­d­wie dwie de­ka­dy. Nad Eu­ro­pą uno­sił się już swąd za­po­wia­da­ją­cy nową woj­nę. Z Rzy­mu do­la­ty­wa­ły wście­kłe okrzy­ki Mus­so­li­nie­go, uli­ca­mi nie­miec­kich miast ma­sze­ro­wa­ły hi­tle­row­skie bo­jów­ki, w ko­łach woj­sko­wych Fran­cji, Hisz­pa­nii i in­nych kra­jów za­wią­zy­wa­no taj­ne spi­ski”.

Swąd się unosi, wściekłe okrzyki Mussoliniego dolatują, hitlerowskie bojówki maszerują  a w Hiszpanii i Francji zawiązywane są spiski także w biografii amerykańskiego boksera Rocky’ego Marciano pióra, no, zgadnijcie… Tak, Przemysława Słowińskiego! Z książki o Rocky’m Słowiński przekleił też do „Królewskiego daru” swe oryginalne przemyślenia o utworzeniu Wehrmachtu i  anschlussie Austrii. A co się działo w życiu Edith Piaf, kiedy skończyła 17 lat? Ano, zajrzyjmy do książki Przemysława Słowińskiego „Edith Piaf i Marcel Cerdan. Opowieść o tragicznej miłości”. Otóż we Francji nastał wtedy „rok 1932. Czternaście lat po Wielkiej Wojnie nad Europą unosił się już swąd zapowiadający nową. Z Rzymu dolatywały…” itd. A w niemieckim Oldenburgu trzy lata później jak było? Tak samo: swąd, Mussolini, bojówki, spiski! Piszą o tym Przemysław Słowiński i Danuta Uhl-Herkoperec w biografii Ulrike Meinhof o obiecującym podtytule „Terror, seks i polityka”. A w biografii Tesli autorstwa Przemysława Słowińskiego i Krzysztofa K. Słowińskiego? „Nastał rok 1932”, „unosił się już swąd”, „dolatywały wściekłe okrzyki”, „zawiązywano tajne spiski”. Spiski zawiązywano a Mussolini darł japę aż swąd się unosił jeszcze trzy lata później, w roku 1935, kiedy w książce Przemysława Słowińskiego „Kobiety wywiadu” umierał pewien Hindus. I w 1938 r., w książce Słowińskiego o Otto Skorzenym też. Z tym że tutaj do Mussoliniego, bojówek i spisków dołączył na powrót „głęboki, mroczny cień szalonej polityki Adolfa Hitlera”. Może przybył wesprzeć wokalnie Mussoliniego, który przez całe życie nie nakrzyczał się tyle, co w książkach Słowińskiego.

Uczniowie, błagam Was: kształćcie się sami, ale nie czytajcie tego. Czytajcie co innego. Przyszło Wam uczyć się w czasach upadku i edukacji, i kultury. Duża część Waszych nauczycieli, podobnie jak ministrowie i ich eksperci, w ogóle nie odróżnia internetowego basic polish od języka literackiego. A książki o wielkich Polakach też warto czytać, ale te dobrze napisane. Z „Królewskiego daru” możecie wziąć spis treści i posłużyć się nim jako ściągawką. Wszyscy jego bohaterowie to ciekawi ludzie – żeby konstruować pionowzloty trzeba być naprawdę nieźle pojechanym, ale w ogóle nie ma potrzeby być wielkim Polakiem. O większości z tych ludzi są już znakomite książki i jest ich mnóstwo. Prof. Siemionow od przeszczepów twarzy napisała „Twarzą w twarz”, książkę, w której w ogóle nie mówi o modelu wysiłku zakończonym lub zakończonego sukcesem. Niedawno ukazało się „filmowe” wydanie „Przygód matematyka” Stanisława Ulama, współpracownika Oppenheimera, bardzo na czasie. Jest nowy film „Geniusze” na podstawie tej książki i jest książka Mariusza Urbanka „Genialni” o Ulamie i jego kolegach ze lwowskiej szkoły matematycznej. O Bronisławie Piłsudskim fascynująco pisał Alfred Majewicz w swoich książkach o Ajnach. Kilka biografii Skłodowskiej-Curie jest już kultowymi. Nawet na temat dokonań Kopernika wyszła właśnie wspaniała książka Michała Hellera. Właśnie ks. Hellera „Teorię względności Mikołaja Kopernika” polecam najgoręcej. Można z niej wyczytać, na przykładzie teorii kopernikańskiej, jak pogłębiać swoją wiedzę o zjawiskach z pozoru dobrze znanych, którą szkoła zawsze spłaszcza. A że książka jest dobrze napisana, z tego co się wyczyta, można wyciągać własne wnioski. Ja na przykład ze zdania „niejednokrotnie odpowiedź zaczynająca się od »to zależy« wcale nie jest przykrywką dla naszej niewiedzy, lecz właśnie przeciwnie – jedynym środkiem do wysłowienia prawdy” wyciągnąłem wniosek, że gdybyśmy uczciwie powiedziane „nie wiem” potrafili nagrodzić dobrą oceną, powszechna praktyka zrzynania zniknęłaby nie tylko ze szkół.