Pisarzu, czy ci nie żal?

Tonę w długach. Całe moje pokolenie tonie. Winę za to ponoszą nie tylko parabanki i patoemerytury, ale też Wyszyński i Wojtyła, co wyjaśnia autor książki „Ojciec wolnych ludzi” Paweł Zuchniewicz: „Żyjąc w czasach Prymasa Wyszyńskiego i Papieża Jana Pawła II, zaciągnęliśmy dług. Mieliśmy okazję ich słuchać, spotykać, czerpać z mądrości i miłości ludzi, którzy oddali swoje życie służbie Kościołowi i Polsce. Pozostawili skarb, który zasługuje na to, by świecił pełnym blaskiem, a nie leżał gdzieś zakurzony na strychu historii”. Czyli nie tylko zaciągnęliśmy dług, ale zamiast go spłacać, musimy go powiększać poprzez pobieranie ze strychu skarbu, aby świecił.

Windykatorem naszego zadłużenia uczynił los pana Birarę. Namaszczony smalcem wieprzowym na ministra edu, za długi ojców pokarał on potomków naszych zepchnięciem „Ojca wolnych ludzi” do Kanionu Lektur Uzupełniających.

A jest to w dorobku Pawła Zuchniewicza pozycja równie niezwykła jak pozycja boczna ustalona w sztuce kochania. Oto autor 20 książek poświęconych szeroko rozumianemu papieżowi (od „Papieskiej Warszawy” poprzez „Papieża nadziei” i „Papieża rodzin” po „Kobiety w życiu Jana Pawła II”) zaskoczył świat literacki tematyczną woltą i napisał dzieło poświęcone nie papieżowi, ale prymasowi. Oczywiście książka jest śmiertelnie nudna. Jak zawsze w sytuacji zagrożenia życia, przystępuję do ratowania uczniów za pomocą streszczenia metodą usta-ucho.

Już w prologu komuniści gwałcą, choć na razie tylko porozumienia. Wyszyński natomiast robi wszystko „per Mariam”, znaczy się na tzw. Maryję. Rozpłakał się, kiedy mu się przypomniało, że 35 lat temu poprosił o dzień do namysłu, „gdy kardynał Hlond zwiastował mu objęcie biskupstwa”, bo gdy Archanioł zwiastował Maryi, to ona się w ogóle nie namyślała.

Kukołowicz przywozi prymasowi wezwanie na rozmowę do Jaruzelskiego. Jak wszyscy wolni ludzie w książce, tytułuje Wyszyńskiego „Ojcem”. Jaruzel boi się strajku generalnego, więc straszy Wyszyńskiego ruskimi. Wyszyński ze strachu aż chudnie, a twarz rzeźbią mu nowe zmarszczki. Każe Kukołowiczowi przekonywać Solidarność do odwołania strajku, Solidarność odwołuje, Jaruzel się cieszy. Tyle prologu i chwała Bogu.

Dalej Niemcy napadają na Polskę. Ks. Wyszyński ucieka z seminarium we Włocławku do Łucka Wołyńskiego z grupą kleryków. W Łucku przypomina mu się, że nie może opuścić Polski, gdyż czekają ją cierpienia, dlatego postanawia wrócić z klerykami do Włocławka. Recytują wspólnie modlitwę „Pod Twoją obronę”, którą Zuchniewicz w całości przytacza, gdyż książka jego pełni także rolę książki do nabożeństwa.

Jadą furmanką. Po drodze widzą, jak „masy Ukraińców, w tym bardzo liczni młodzi Żydzi” niezwykle serdecznie witają Armię Czerwoną. Widzą, jak Ukraińcy zrywają mundur z polskiego żołnierza. Potem spotykają innego polskiego żołnierza, który w rowie sam zrywa z siebie mundur. Pyta on, czy się nie boją tak podróżować, na co Wyszyński odpowiada, że posuwają się naprzód „z pomocą Opatrzności”. Dzięki temu poznajemy z imienia dzielną kobyłę nieustraszonych uciekinierów. Następnie autor oddaje głos Niemcom, którzy mówią Raus!, Halt! i Donnerwetter!.

Zaraz po powrocie do Włocławka Wyszyński uciekł z Włocławka, bo mu się przypomniało, że w redagowanym przez niego do wojny piśmie „Ateneum” obok zachwytów nad Trzecią Rzeszą Hitlera drukowano też artykuły, w których zarzucano Hitlerowi pewne odstępstwa od doktryny chrześcijańskiej. Uciekł do Grabkowa, gdzie przy grze w karty chwalił się jednej z partnerek, że jak studiował w Rzymie, to siadał na wykładach koło Murzynów, koło których nikt nie chciał siadać. Potem uciekł do rodzinnego Wrociszewa, gdzie od razu na wlotówce spotkał własnego ojca zajętego podnoszeniem przewróconego krzyża. Ojciec ojca wolnych ludzi bardzo się ucieszył na widok syna. Synowi ojca ojca wolnych ludzi przypomniało się, jak był mały i jego matka umierała. Kazała mu się wtedy ubierać, więc wdział na siebie paletko. Dopiero po pogrzebie ojciec mu wyjaśnił, że matce chodziło o to, że ma się „ubierać w cnoty”. Tego akurat wyrażenia nie rozumiem, ale tak Zuchniewicz podaje.

Kiedy Wyszyński dowiedział się, że Niemcy we Włocławku zamknęli księży w kaplicy, poczuł się „podle, jak dezerter” i uciekł do majątku Zamoyskich w Kozłówce. Kiedy aresztowano jednego Zamoyskiego, tak się przestraszył, że uciekł do Zakopanego. W Zakopanem gestapo zatrzymało go na parę godzin i przesłuchało, po czym wypuściło, oddając nawet oficerski salut, ale Wyszyński tak się przestraszył, że uciekł do Żułowa, a potem do Lasek.

W Żułowie jeden ksiądz nabił sobie nowotwora. No tak, jest napisane wyraźnie: „Uderzył się o futrynę niskich drzwi. Pojawił się guz, okazało się, że to nowotwór”. W Laskach Wyszyński poznał nastoletnie dziewczęta, których było o jedną więcej, niż dziewcząt z Albatrosa, czyli osiem. Planowały one po wojnie założyć „Miasto Dziewcząt – instytucję, która będzie wychowywać młode Polki na święte”. Wyszyński został ich „kierownikiem duchowym”. Kiedy jednak poszły one do Warszawy do powstania, kierownik duchowy postanowił kierować nimi zdalnie i pozostał w Laskach.

Z ośmiu dziewcząt z Miasta Dziewcząt „ostatecznie znalazły się w powstaniu” trzy. Dlaczego – Zuchniewicz nie wyjaśnia. Podczas powstania jednej z nich, Marysi Okońskiej, wydało się, że Matka Boża oczekuje od nich ofiary z życia za Wyszyńskiego. To znaczy ja tam nie wiem, po co Matce Bożej albo Wyszyńskiemu miałaby być potrzebna ich śmierć, ale tak jest napisane w szkolnej lekturze. Lilka i Janka zgadzają się z Marysią, więc biorą wszystkie kąpiel („Skoro mamy zginąć, to powinnyśmy być czyste”). Wtedy na ich kamienicę spada gruba berta. Kamienica się wali, ale nie cała. „Ściana runęła o krok od łazienki”.

Po upadku powstania dziewczęta zostały „wepchnięte do bydlęcego wagonu”, ale Zuchniewicz nie podaje, przez kogo. „Czuwała” nad nimi bliżej nieokreślona „Matka” – być może ta sama, która oczekiwała od nich ofiary z życia – która też je „ocaliła” i „przeprowadziła”, wskutek czego wkrótce znów znalazły się w Laskach. Opowiedziały Wyszyńskiemu, że jak powstanie upadło, to przyszli własowcy, gwałcąc i mordując. Marysia opowiedziała, co pomyślała, jak jeden własowiec zawołał do drugiego „Stiepan”. „Pomyślałam sobie: »Boże, to imię naszego Ojca. To imię nas ocali«. I ocalałyśmy”.

Stiepan Wyszyński, o którym na tym etapie książki wiadomo już, że jest bardzo skromny, zaprzeczył, że to on ocalił dziewczęta, które – jeśli dobrze rozumiem ten skomplikowany system wierzeń – po zgwałceniu przez własowców nie mogłyby już założyć Miasta Dziewcząt. Potem opowiedziały mu jeszcze, że w powstaniu ogłosiły wielką mobilizację modlitewną Warszawy w intencji zwycięstwa i że po klęsce „Matka Boża dała im poznać” – niestety, nie mówią, w jaki sposób – „że choć Warszawa ginie, to ginie w stanie łaski”. Marysia wyspowiadała się Wyszyńskiemu i dzięki niedyskrecji Zuchniewicza wiemy, że spowiadała się m. in. z grzechu nienawiści do Anglików.

Po wojnie Wyszyński też spowiadał, znowu we Włocławku. Poznał pewną zbuntowaną, „wściekłą” licealistkę. Żeby nie być pomówionym o grzech nadinterpretacji, cytat z Zuchniewicza daję dosłownie i zostawiam bez komentarza: „Spowiadał ją do rana. Nie tylko ten jeden raz”.

Potem Wyszyński został biskupem i dostał ordynarny anonim: „Gdy inni ginęli dla ojczyzny, ty dekowałeś się na wsi, (…) lubisz towarzystwo młodych dziewcząt, z których zrobiłeś swój haremik” itp. Potępił strajk szkolny lubelskiej młodzieży, wskutek czego przypomniała mu się prawie cała księga Ezechiela, którą Zuchniewicz obszernie cytuje.

Następnie w „Ojcu wolnych ludzi” pojawiają się Julia Brystygier i akowiec. „Otworzyła szufladę. Chwyciła więźnia za genitalia, wepchnęła do szuflady i zatrzasnęła z całej siły. Rozległ się przerażający krzyk”. Założę się, że Iwona Schymalla, kiedy na jutubie wydawnictwa „Znak” mówiła, że książka Zuchniewicza „jest świetnie napisana, bardzo wartkim i barwnym językiem”, ten właśnie fragment miała na myśli.

Język taki wartki, że aż wyrywa kartki. Zaraz po akowcu Brystygierowa przesłuchiwała Marysię Okońską. Ponieważ nie miała jej czego przytrzasnąć, gawędziły sobie o filozofii. „Przecież jest pani filozofem, zatem pani myśli. Człowiek, który myśli, nie może nie dojść do istnienia Boga” – prowokowała Marysia Krwawą Lunę, ale ta nawet wtedy nie skorzystała z szuflady. Panie po prostu bardzo się polubiły. Na odchodne Okońska ucałowała Brystygierową w policzek, a Brystygierowa dała Okońskiej swój numer z zapowiedzią, że może do niej dzwonić o każdej porze i zwolniła ją z więzienia. Ale „Maria była jednak przekonana, że najwięcej w tej sprawie zrobiła Matka Boża”.

Potem Wyszyński został prymasem a w jego biografii pojawia się pierwsza kurwa. „Pospiesz się, kurwa, bo nie zdążymy” – mówi ubek do ubeka, kiedy szykują śmiertelną zasadzkę na drodze, którą ma jechać prymas. Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na technikę tzw. budowania postaci, umiejętne szkicowanie portretów psychologicznych przez Zuchniewicza. Autor czyni to choćby różnicując barwny język, którym mówią jego bohaterowie. Np. księży od ubeków odróżniamy po tym, że w miejscach, gdzie ci pierwsi mówią „zaiste”, ci drudzy używają słowa „kurwa”. A w tę ubecką zasadzkę to wpadła tylko przypadkowa ciężarówka, bo wszystkie ubeki to jedna gadzina.

Potem prymas mówi w kazaniu, że „tak jak normalny człowiek stoi na dwóch nogach, tak świętość opiera się na dwóch podstawach – przyrodzonej i nadprzyrodzonej”. Lud śpiewa pieśń „Boże, coś Polskę”, którą Zuchniewicz obszernie cytuje. Następnie ubecy aresztują prymasa, a Światło ucieka na Zachód, wskutek czego Radkiewicz myśli „ten skurwiel Światło”, a do Fejgina mówi głośno kurwa i gówno. Wyszyńskiego izolują w Stoczku, gdzie siedzi razem z siostrą Leonią i ks. Skorodeckim, który pisze na niego donosy i wkłada je w więziennej celi pod dywan. Poza wkładaniem donosów pod dywan Skorodecki lubi też wkładać ręce w spodnie chłopców, ale o tym Zuchniewicz nie pisze, dopiero Stanisław Obirek o tym opowie. Wyszyński mówi do Skorodeckiego „Stasiu” i w zapiskach więziennych skłania się ku poglądowi, że „Stasia” doprowadziła do więzienia „gorliwość o Boga w duszach dziecięcych”. Sam w tych warunkach postanawia oddać się Chrystusowi – w całkowitą niewolę, przez ręce Maryi. Tak pisze Zuchniewicz. Siostra Leonia całymi dniami froteruje podłogę celi, aż dziw, że nie znajduje donosów pod dywanem. Tzn. jak się wie – o czym Zuchniewicz znów nie pisze – że Leonia też kapowała na Wyszyńskiego, to przestaje to dziwić. Zuchniewicz nazywa Leonię „biedną istotą”, ze względu na to froterowanie.

Wyszyńskiego przenoszą do Prudnika, a potem do Komańczy, do klasztoru nazaretanek. Czyta wtedy Potop, który Zuchniewicz obszernie cytuje. Kapuje teraz na prymasa jedna z nazaretanek i odwiedzający go ks. Hieronim Goździewicz, który kapował jeszcze przed internowaniem Wyszyńskiego, z pałacu prymasowskiego.

Dla wszystkich nazaretanek prymas jest bardzo dobry. Raz przyniósł jednej kilka kartofli, innym razem innej jakieś zioła. Ba, kiedy wchodziły do jego pokoju – wstawał!!! „Nie były przyzwyczajone do takiego traktowania ze strony księży. Tym bardziej wzruszyło je, gdy dowiedziały się, iż uczynił takie postanowienie [że będzie wstawał – JP] z powodu czci dla Maryi. Ale te ziemniaki to było coś naprawdę zaskakującego”. Okońska ma chęć odwiedzić Wyszyńskiego, ale nie może, bo „ślubowała Maryi, że pozostanie jej dobrowolnym więźniem” na Jasnej Górze, dopóki Wyszyńskiego nie uwolnią, a jemu wciąż nie wolno było wyjeżdżać z Komańczy. W ogóle z nowej lektury szkolnej wynika, że chrześcijanie lubią sobie tak komplikować życie, żeby coś ślubować, a potem żałować. Na szczęście, tak jak w „Timurze i jego drużynie” żołnierz mógł zwolnić ze słowa honoru pioniera, tak w „Ojcu wolnych ludzi” Okońską mógł z jej ślubów zwolnić generał paulinów.

Po roku Gomułka, znaczy się Matka Boża, uwalnia Wyszyńskiego. Idzie on na ostatni spacer po Komańczy, a Zuchniewicz cały czas podczytuje mu myśli. Są to myśli takie jak: „Tablice zostały ukryte w arce. Prawo Izraela wypełnił Jezus, który przez dziewięć miesięcy ukryty był w łonie Maryi – nowej Arce”. Albo: „Tak jak przed narodem wybranym rozstąpiło się Morze Czerwone, tak też przed Kościołem w Polsce ustąpili komuniści”.

Wkrótce Wyszyński spotyka się w Rzymie z papieżami, najpierw z Piusem XII, a potem z Janem XXIII. Fajne jest to, że na dzień dobry prymas całuje papieży w trzewik i że Zuchniewicz opisuje to ze szczegółami. „Pius poczuł bardzo silne przyciśnięcie. Zdziwił się, że Prymas z taką gorliwością ucałował jego stopę”.

Wreszcie Goździewicz, nie mogąc znieść, że „Matka Boża” patrzy na niego z obrazu jak na Judasza, przyznał się Wyszyńskiemu, że od lat na niego kapuje. Prymas nie miał tego za złe, więc Goździewicz „padł na kolana i chwycił Kardynała za nogi”.

Następnie Wyszyński i Wojtyła spacerują nieopodal Poronina. Wyszyński znajduje szyszkę i mówi: „Nasz lud jest dzisiaj jak ta szyszka. Trzyma go wiara ojców. Ale przyjdzie taki czas, że łuski rozchylą się, a ziarna wypadną na ziemię. Oby to były zdrowe ziarna”. Przy ognisku „Karol” śpiewa „Góralu, czy ci nie żal” oraz piosenkę „Rozsiodłał stary kowboj konia”, którą Zuchniewicz przytacza w całości. Podczas kolejnego spaceru Wyszyński w rozmowie z Wojtyłą odkrywa w sobie rapera: „Zobacz, co się dzieje. Europa poganieje”. Jadą obaj do Rzymu, gdzie w duecie rapują, znaczy się sorry, intonują utwór „Maryjo, Królowo Polski”, który Zuchniewicz po raz trzeci w tej książce przytacza w całości. Martwią się, że długi Watykanu są większe niż długi PRL-u. Oglądają „Sąd Ostateczny” Michała Anioła. „Nagości na fresku Buonarrotiego nie gorszyły Prymasa, przecież zamierzeniem artysty było przygotować widzów do nowego życia po zmartwychwstaniu ciał, w całej chwale. Sam Bóg się nie zgorszył, skoro nie wzgardził Panny łonem”.

Jak w każdej dobrze skrojonej książce, na koniec wszyscy umierają. Najpierw umiera Wyszyński, „poziom bilirubiny trzykrotnie przekracza normę”, ale Wojtyła „zarządza modlitwy w całej Polsce” i bilirubina opada. Potem umierają kolejno biskup Baraniak, Paweł VI, metropolita Nikodem, Jan Paweł I i kardynał Filipiak. Gierkowi dokuczają korzonki nerwowe. Wojtyła zostaje papieżem i przemawia do tłumu po włosku, co Zuchniewicz obficie cytuje. „Zamiast corregete powiedział corrigerete. Ludzie oszaleli z radości”. Wojtyła przyleciał do Polski i znów przemawiał, co Zuchniewicz znów obszernie cytuje. „Pewna Polka z Paryża” przysłała Wojtyle depeszę o treści, którą Zuchniewicz przytacza w całości: „Urodziłam córeczkę. Kobiety polskie, Ojcze Święty, zawsze są wierne Kościołowi, nawet wtedy, gdy rodzą”. Wyszyński i Wojtyła zaśpiewali w duecie „Góralu, czy ci nie żal” na balkonie. Ludzie oszaleli z radości. Dziwisz się zdziwił, że Polska stała się wolnym krajem. Prymas umiera. Ks. Popiełuszko wybiera się do Bydgoszczy.

W propozycji zamiennika lekturowego do czytania pod ławką nie będę oryginalny. W końcu zestaw lektur szkolnych nie przypadkiem, choć głupio, nazywa się kanonem. Powinny tu trafiać – jeśli już – dzieła uznane, zweryfikowane, sprawdzone. Popiełuszko, który w ostatniej chwili wyświetlił się Zuchniewiczowi, przypomniał mi o nagrodzonej Nike „Żeby nie było śladów” Łazarewicza, w której też się pojawia. Skoro już katuje się młodzież opisami rzekomego przytrzaskiwania genitaliów szufladą, to można zaryzykować pokazanie jej w zamian zbrodni komunistycznych naprawdę mających miejsce. Porównajmy Zuchniewicza z Łazarewiczem. U tego drugiego na pierwszy plan wysuwa się postać przyjaciela Przemyka, zmuszonego ukrywać się przed SB i MO, którego życie staje się jedną wielką ucieczką. Widzimy oba wymiary tej ucieczki: strach, jaki jej towarzyszy i zarazem heroizm. Zuchniewicz, opisując wojenne ucieczki Wyszyńskiego, próbuje nam wmówić, że nie było żadnego uciekania. W jednej i drugiej książce mamy wiele przykładów postaw niejednoznacznych, mamy ludzi złamanych przez system i mamy szlachetne odruchy służalców tego systemu. Łazarewicz, próbując odsłonić mechanizmy rządzące ich postępowaniem, daje czytelnikowi do myślenia. Byłoby o czym rozmawiać na lekcji. U Zuchniewicza natomiast złożone postaci zastępują jednowymiarowi kretyni: on sam albo nie ma pojęcia o kierujących nimi motywach (dlaczego Brystygierowa od genitaliów akowca płynnie przechodzi do całusków z Okońską?), albo boi się powiedzieć czytelnikowi prawdę o nich (dlaczego właściwie Goździewicz zgodził się donosić na Wyszyńskiego?). Samemu Wyszyńskiemu postawił Zuchniewicz swoją książką pomnik. Ale tak jak w przypadku większości pomników stawianych ostatnio hurtem, artysta nie dorósł do swego zamiaru. Rzeźbił giganta, a wyszedł mu pokurcz numer 21.

Dzięki uprzejmości magazynu Książki.