Nasz samolot odlatywał z Okęcia o świcie, więc mieliśmy okazję zobaczyć w akcji funkcjonariuszy straży ochrony lotniska. Duet obrońców powietrznych granic stanowił starannie wyselekcjonowany materiał ludzki: jeden wielkolud i jeden pokurcz. Od patrolu milicyjno-sokistowskiego na stacji Sierpc z ubiegłego stulecia odróżniał ich brak wstydu, obaj paradowali bowiem ze spluwami na wierzchu. Wielkolud rzucał kurwami i z dumą rozglądał się po okolicy, czy dobrze go słychać. Pokurcz milczał, ale z mowy ciała łatwo dawało się wyczytać, że też jest wielkoludem a wrzody ma nie tylko pod pachami, ale i w pachwinach.
Kazanie wielkoluda bezpośrednio zaadresowane było do trzech bezdomnych śpiących na grzejnikach tak usytuowanych przy ścianach kanciapy odlotów, że ktoś bardzo zmęczony jest w stanie na nich zasnąć. Przemowa pełna była nie tylko wulgaryzmów, ale i kłamstw. Funkcjonariusz podnosił w niej na przykład, że ludzie przychodzą się kurwa skarżyć, że śmierdzisz kurwa. Nawet jeśli nie liczyć funkcjonariuszowi jego kurew, była to piętrowa nieprawda. Siedzieliśmy tam już dobrą godzinę, w pierwszym od strony bezdomnych rządku krzeseł. I ani oni nie śmierdzieli, ani nikt na nich nie narzekał. Przeciwnie, wśród pasażerów dominowały głosy empatii typu w dzisiejszych czasach każdego może to spotkać.
Wypędziwszy trzech bezdomnych „na spacerek kurwa”, obrońcy powietrznych granic Rzeczypospolitej udali się na dalsze poszukiwania bezdomnych, którzy mogli wszak zdradliwie się kryć pośród pozostałych podróżnych. Kiedy przechodzili obok nas, pokurcz wspiął się na palce, żeby móc spojrzeć na nas z góry. Wrzody w pachwinach miał takie, że szedł prawie w szpagacie, jakby miał pełne gacie. Podejrzewam, że całe przyrodzenie miał owrzodzone. Zaczepieni przez nich kolejni bezdomni okazali się posiadać bilety na lot, co bardzo funkcjonariuszy zirytowało. Wielkolud powstrzymał się od kurew, ale zwracał się do zagranicznych podróżnych o wyglądzie kaukaskim przez „ty” i po polsku. Kazał im siedzieć obok bagaży, bo przez to że siedzieli pięć metrów od nich, wziął ich za bezdomnych.
Było mi wstyd, że nie mam odwagi pokazać wielkoludowi i pokurczowi, jak się używa kurew w języku polskim z prawdziwym polotem. Leciałem jednak jako opiekun Marianki i Oliwii i nie chciałem narażać ich na stres, kiedy wielkolud i pokurcz pokazaliby mnie swoim kumplom z kontroli bezpieczeństwa jako pasażera, który sam się prosi o grzebanie mu w dupie za mglistą kotarą. Byłem zatem usprawiedliwiony, a jednak naprawdę było mi wstyd. Może był to wstyd za Polskę?