Wiedzę praktyczną jak żyć, żeby na dzień dobry nie umrzeć, chłopiec brał z samego życia, z obserwacji, która czasem, kiedy był bardzo głodny, stawała się obserwacją uczestniczącą. Wiedzę o dalekim świecie i mądrość ogólną czerpał z przygodowych książek i filmów, a jeśli miał akurat 2 złote, co zdarzało się rzadko, to także z prasy dziecięcej. Druga i trzecia strona okładki „Płomyczka” w całości pokryte były notkami pod hasłem A to ciekawe! Chłopiec czytał i zapamiętywał. Najzimniej na świecie jest w radzieckim Ojmiakonie, a na człowieku najzimniej jest na czubku jego nosa, panuje tam stale temperatura ok. 22°C. W Chorzowie jest park z widocznymi na zdjęciu dinozaurami z betonu. W Genewie na dworcu jest ruchomy chodnik. A jedną z najcenniejszych nauk, która nieraz w dalszym życiu miała okazać swą przydatność, chłopiec znalazł w „Podróży za jeden uśmiech”. Wyszła ta nauka z ust Poldka i przybrała postać zdań: „Rodzice będą pewni, że jesteś w domu u babci. Babcia będzie pewna, że jesteś u rodziców. Proste, co?”.
Posłano chłopca do egalitarnego liceum i wybiła godzina pierwszej wycieczki klasowej. Miała być trzydniowa. Uczniowie pobrali od swoich starych i przynieśli do szkoły pieniądze na ten cel. Ale chyba coś gdzieś komuś wymknęło się spod kontroli i wycieczkę odwołano. Skarbnik klasowy zwrócił uczniom pieniądze. Jak pech to pech. Do dziś nie wiadomo dokładnie, jak to się stało, ale podczas powrotu chłopca ze szkoły z finansową cofką pieniądze jakoś mu się rozeszły.
Czas mijał i leczył rany, ale rana w budżecie domowym nie chciała się zagoić. Kiedy wreszcie ta wycieczka, cośmy dali tyle pieniędzy, zaczęła dopytywać matka. I po co w ogóle ta wycieczka, i dokąd, chciał wiedzieć ojciec. Wycieczka została przełożona, uspokajał chłopiec, a będzie to wycieczka krajoznawcza do Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. A to dobrze, powiedział ojciec, bo jak byłem w wojsku to my żeśmy ten park budowali, bo jego wymyślił sam generał Ziętek, to ty mi wszystko ładnie opowiesz, jak wrócisz.
I przyszedł czas, że cierpliwość starych doszła do swej granicy i wycieczki nie można było dłużej odkładać. Trzeba było jechać. Chłopiec wyłudził jeszcze jakiś prowiant i kieszonkowe. Przez trzy dni chodził na wagary, obżerał się jak kot i żył jak król. Rodzice byli pewni, że jest na wycieczce szkolnej, nauczyciele byli pewni, iż przebywa on pod opieką rodziców, proste. Ale trzy dni to są też dwie noce. Pierwszej w życiu nocy pod gołym niebem chłopiec zażywał kultury i wypoczynku w dobrze sobie znanym miejskim parku. Nie tak całkiem pod gołym niebem, bo spał w muszli koncertowej. Nie znał jeszcze bezlitosnego prawa mówiącego, że pierwszy tego rodzaju nocleg zawsze zakłócają stróże porządku. Ktoś nie śpi, żeby spać nie mógł ktoś. Milicjanci obywatelscy nie byli uprzejmi i mieli tacy pozostać jeszcze dłuuugo po wskoczeniu w kalesony policjantów państwowych, nauczka na całe życie. Najważniejsze, że na nieuprzejmościach się skończyło, nie było żadnego odwożenia do miejsca stałego pobytu. Drugą noc chłopiec spędził już w piwnicy kolegi z klasy. Nie wyspał się, ale ogólnie było fajnie i na pewno wycieczka była warta swojej ceny. Jednak po powrocie zaczęło się dopytywanie, jak było. Czyś papierosów nie ćmochał i jak tam teraz wygląda ten park, cośmy go budowali, jak byłem w wojsku. O, są tam piękne dinozaury z betonu. I co jeszcze? Dużo ciekawych rzeczy, ale najciekawsze te dinozaury, dziesięć razy większe od człowieka i całe z betonu zrobione. Akurat dinożarły nie ja żem wybudował, chociaż w murarce jestem niezły, nie taki dwie lewe ręce jak ty. Coś widział prócz tych dinożarłów? W plate… W pla-ne-ta-riu-mie byłeś?
Na szczęście horyzonty myślowe chłopca były już wtedy poszerzone dzięki kolekcjonowaniu znaczków i obejrzeniu serialu Daleko od szosy. Znaczek z planetarium w Chorzowie znał z detalami, choć nie wiedział, że stoi ono na terenie parku. I pamiętał, że kiedy Leszek wyjechał do roboty na Śląsk, odwiedziła go w hotelu robotniczym Bronka i on ją zabrał właśnie do chorzowskiego parku. Kiedy jechali kolejką linową, zachwycona Bronka pokazywała niedoszłemu narzeczonemu zwierzyniec w dole, całe stado betonowych dinozaurów i fontannę z figurami pelikanów. Chłopiec mógł się zatem w krytycznej chwili powołać na planetarium, kolejkę, zoo i pelikany.
No to jeden taki pelikan, on się myśliwski nazywał, właśnie twój ojciec budował z kolegami, tymi rękami. Widzisz, jakie spracowane? Nie takie obie lewe jak twoje.
Chyba nigdy jeszcze zagubienie bezpośredniego przodka we współczesnej terminologii (chemoseksualizm, łester, klapsydra) nie było chłopcu tak bardzo na rękę. Toteż ani myślał wyjaśniać, że pelikany co innego i pawilony co innego.