Sekrety radiowej alkowy od kulis kuchni ukażę Wam dzisiaj na konkretnym przykładzie. Robić festiwalowe radio na Miłoszu w 2018 r. jechaliśmy w hurrapesymistycznych nastrojach. Dyrektorem technicznym Domowego Radia Studnia od zawsze i na wieki wieków jest Jacek Laskowski. Jest on dyrektorem najlepszym na świecie, ale zdalnym. Wobec tego wszystkie nieprzewidywalne problemy techniczne, jakie zawsze pojawiają się w nowym miejscu naszego działania, musi rozwiązywać osoba najmniej do tego powołana, czyli ja. Jadąc na taki festiwal, jeszcze się nie wie, co to będzie, ale ma się pewność, że będzie tego od cholery.
W Krakowie nadawaliśmy z Pałacu Ciołka, gdzie znajdowało się też centrum dowodzenia festiwalu, co było bardzo wygodne. Mniej wygodne były składane drewniane krzesła, na których przyszło nam siedzieć. Mniejsza zresztą o wygodę, ale drewniane krzesła tego typu przy każdym poruszeniu skrzypią jak żółte ciżemki i kłapią jak smoki dardanelskie. Trudno żeby nie czuł się skrępowany rozmówca, któremu na początku rozmowy mówi się, że nie wolno mu kiwnąć palcem w bucie, a już broń Boże drgnąć. Znakomitym rozwiązaniem było wstawienie nam do niby-studia monitora, dzięki któremu mogliśmy monitorować przebieg wydarzeń piętro wyżej, gdzie odbywały się transmitowane przez nas literackie spotkania. Nie muszę mówić, jak to pomaga człowiekowi, kiedy widzi, że ktoś właśnie bierze do ręki mikrofon, zatem zaraz spotkanie się zacznie, zatem można dźwięk z niego puszczać na antenę. Ale kabel od kamery na górze do monitora u nas biegł po ścianie na zewnątrz, bo inaczej się nie dało. W związku z tym nie dało się też zamknąć okna. W związku z tym naszym rozmowom stale towarzyszyły dźwięki zza okna w postaci nie tylko szumów, zlepów i ciągów, ale też tupotu, łoskotu i łomotu spuszczanego przez nie wiadomo kogo nie wiadomo komu. A jak na dziedzińcu czyli dokładnie pod naszymi oknami występował Stasiuk z Hajdamakami, to już naprawdę. Itd., itp. O echu własnym naszego niby-studia pisałem już w innym miejscu.
Nerwowy atmosfer ukrzepiały i pogłębiały niesnaski w tradycyjnie zawistnym zespole redakcyjnym. Stiopa jak zawsze podkopywał moją pozycję, Aga zabierała jedyny dyktafon i zamiast po spotkaniach autorskich chodziła po sklepach, Maćkowi nie chciało się otwierać buzi, a w zawodzie radiowca otwieranie buzi to podstawa, Sylwia zaś w ogóle odmówiła współpracy, przychodziła tylko czasem wygłaszać swoje niesmaczne docinki i nieuzasadnione przytyki. Ja jeden dawałem z siebie wszystko, harowałem jak wół w karecie, łatałem dziury i dbałem o właściwy klimat wytężonej pracy w atmosferze wzajemnego zaufania. Możecie to wszystko zobaczyć na kadrach Polskiej Kroniki Filmowej.
Jako profesjonaliści w każdej piędzi potrafiliśmy nie przenosić na antenę wewnątrzredakcyjnych tarć i animozji. Udawaliśmy nie tylko, że interesuje nas literatura, ale też, że świetnie się bawimy. Dyrektoriat festiwalu w postaciach Olgi Brzezińskiej i Krzyśka Siwczyka dostroił się do naszego poziomu. A jak jeszcze przyszedł Maciek Robert i zaczął nam opowiadać o swoich Nautilusach, to już nawet nie musieliśmy udawać.
W dalszej części audycji Stiopa, chcąc mi dokuczyć, powiedział, że ubieram się podobnie jak Jan Paweł II (8’30”), a Maciek, chcąc mi dokuczyć, powiedział, że ubieram się podobnie jak Szczepan Twardoch (9’30”). Potem przyszli do nas Katja Gorečan i Miłosz Biedrzycki.
Potem anteną zawładnęli, korzystając z tego, że zostawiliśmy ich na chwilę samych w kąciku „Demencja kontra skleroza”, Pan Antoni i Pan Zygmunt. Pan Antoni wspomniał m.in. swoją podróż dookoła świata kolejka linową, ale głównym, czyli najczęściej gubionym wątkiem ich rozmowy było to, gdzie by chcieli zalec po śmierci, gdyby byli wieszczami narodowymi. Niemiłym akcentem pierwszego dnia festiwalu było ujawnienie się Pana Antoniego wraz z Małżonką z Drugiego Małżeństwa na panelu dyskusyjnym „W pułapce dekretowanych prawd czy w wolności chaosu”. Moim skromnym zdaniem na każdym panelu, spotkaniu czy wieczorku poetyckim, przekazanie mikrofonu publiczności winno być poprzedzone pytaniem, czy na sali na pewno nie ma pana Antoniego ani Pana Zygmunta (ich liczne małżonki niebezpieczne są dopiero po wyciągnięciu zawleczek, których same nie są w stanie zwolnić z powodu ich zmyślnej lokalizacji). Tu niestety zaniedbano tej procedury prewencyjnej, wskutek czego w poniższym nagraniu na 1:22’30” ujawnia się Małżonka Pana Antoniego, a bezpośrednio po niej swój słynny numer pt. „Muszę zmienić okulary, bo niestety lata lecą” wykonuje on sam. Ale we wcześniejszej dyskusji pada wiele mądrych zdań.
- Strony:
- 1
- 2