Wielki come back Tecumseha! Powrócił do nas jako czkawka pana Birary. Za PRL-u Tecumseha każdy szanujący się Apacz miał wówczas na półce. Powieściowy debiut Longina Jana Okonia, poety („podkute buty depczą chleb / idą Niemcy po krwawy żer”), aforysty („Pawiem pyszni się głupota”) i Sekretarza Propagandy Komitetu Powiatowego PZPR w Chełmie, był jawnym zrzynaniem z Karola Maya, czego zresztą nie należało się w tamtych czasach wstydzić. Teraz Pan Birara wyrugował z kanonu lektur dzieło niemieckiego klasyka gatunku, aby w tak powstałą szparę wcisnąć uczniom Tecumseha. Ponieważ zaś głupio mi pisać o Longinie Okoniu w tekście, w którym roić się będzie od Czarnych Sępów i Węszących Wilków, w dalszej części pozwolę sobie nazywać polskiego pisarza Długim Okoniem.

W 2017 r. Długi Okoń proroczo wyjaśnił Świętokrzyskiemu Kwartalnikowi Literackiemu, dlaczego jego Tecumseh lepiej od Winnetou nadaje się na lekturę: „Dawne powieści z tzw. Dzikiego Zachodu nie nadają się na lekturę, bowiem dalekie są od prawdy i etyki. Nowych jest niewiele. Warto było do tego problemu powrócić, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, bo los narodów indiańskich przypomina holokaust stosowany przez barbarzyńskich najeźdźców, co szczególnie boleśnie odczuł to naród polski. […] Nawet Karol May nie jest wolny od zakłamań. Winnetou, wódz Apaczów, to postać szlachetna, bo wpływa na nią Niemiec Old Shatterhand, który jest niedościgłym we wszystkich poczynaniach”.
Zakłamanie Maya polega chyba na tym, że Old Shatterhand był dobrym Niemcem, czyli hybrydą, która w przyrodzie nie występuje. Ściągając pomysły z Maya, Długi Okoń wstawił w miejsce dobrego Niemca dobrego Polaka, Ryszarda Kosa zwanego przez Indian Czerwonym Sercem. Typuję, że ten właśnie typ zawładnął wyobraźnią pana Birary do tego stopnia, że postanowił on skatować uczniów kolejnym anachronicznym niewypałem ze swego arsenału. Po pierwsze bowiem, Ryszard Kos bardzo wyraźnie spokrewniony jest z Jankiem Kosem z Czterech Pancernych. Po drugie, jak informuje Długi Okoń, „Polak, Ryszard Kos (postać autentyczna), jako uczestnik powstania kościuszkowskiego po jego upadku musiał emigrować z kraju za ocean”, co panu Birarze musiało się spodobać. Po trzecie, wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.
Od pierwszych stronic Tecumseha dobry Polak Ryszard Kos, postać autentyczna, która nigdy nie istniała, ratuje z rąk bladych twarzy Indian, którzy prawdopodobnie dawno by wyginęli, gdyby ich wybawiciel nie pojawił się w Ameryce w samą porę. W pierwszym rozdziale uratował Wysokiego Orła i Ostrego Krzemienia.
„– Ocaliłeś nam życie – przypomniał jeszcze raz z wdzięcznością Orzeł.
– Nie pozwoliłeś ukraść naszych skórek – dodał Krzemień.
– Zawsze staję po stronie sprawiedliwości – odparł na to skromnie Kos”.
W drugim rozdziale Kos uratował Czarnego Sępa. W trzecim uratował wiszącego nad mrowiskiem od trzech dób Tecumseha. W czwartym dwukrotnie ocalił nastoletnią Zorzę Ranną. W piątym sam zginął z rąk bladych twarzy, dupa blada. Zabił go z typową niemiecką butą Johann Gunter. W szóstym rozdziale zabity Kos dowlókł się do obozu Tecumseha, gdzie naprzemiennie pielęgnowały go Zorza Ranna i Promień Słońca. W rozdziale siódmym rozmawiał z Zorzą Ranną, wskutek czego „na jej policzki wypłynął rumieniec”. Zasadniczo wszystkie squaw występujące w książce mają tę wspólną cechę, że na widok Czerwonego Serca lub sam dźwięk jego żenującej ksywy wypływa im na twarz rumieniec. W jaki sposób autor dostrzega rumieniec na twarzach osób skądinąd czerwonoskórych, tego autor nie podaje.
W ósmym rozdziale zza krzaka wyskoczyła Zorza Ranna i, z ledwością się powstrzymując od okrzyku „Mój ci jest!”, rzuciła pod nogi uczestnikowi powstania kościuszkowskiego po jego upadku tzw. wampum, tzn. taką jakby chusteczkę haftowaną wszystkie cztery rogi. Po tym happeningu „twarz jej spłonęła rumieńcem”, a Kos spotkał w lesie Matę. Uczniów, którzy w tym miejscu lektury doznają po raz pierwszy zainteresowania, czeka tradycyjne rozczarowanie. Mata, owszem, był Polakiem, ale nie raperem, tylko traperem. Kazimierz mu było i mienił się potomkiem Jana, jednego z pierwszych polskich osadników w Wirginii.
W czternastym rozdziale Johann Gunter z typową niemiecką butą uprowadził Zorzę Ranną. Kos z Czarną Strzałą i Węszącym Wilkiem ruszyli ich śladem, ale ślad urwał się w Detroit. „Doszli do wniosku, że trzeba odszukać ślady Guntera. […] Podzielili się rolami i nie zwlekając rozpoczęli szczegółową penetrację. Gdy zapadł zmierzch, spotkali się znowu na skraju puszczy. Ryszarda rozsadzała ciekawość. Na północ od Detroit nie odnalazł nic godnego uwagi. Po zasępionym obliczu Czarnej Strzały, który przeszukiwał południowy obszar, widać było, że także wrócił z niczym”. Za to Węszący Wilk wywęszył w lasach na zachód od Detroit koralik i kawałek rzemyka, które należały do Zorzy Rannej. Poruszając się od rzemyczka do koraliczka szybko dopędzili Guntera i zabili go na śmierć, tym samym ocalając Zorzę Ranną, która z wrażenia zapomniała się zarumienić. Przy trupie Guntera znaleźli ukryte z typową niemiecką butą materiały szpiegowskie.
Indiańscy bohaterowie regularnie wyrażają uczestnikowi powstania kościuszkowskiego po jego upadku uznanie i podziw, że świetnie rozumie położenie czerwonych braci i tak ich ratuje. On zaś wyjaśnia, że to wszystko dlatego, że wie, jak to jest być zaborczo najechanym, co szczególnie boleśnie odczuł to naród polski: „Mój kraj także zajęli wrogowie. Walczyłem z nimi i dlatego musiałem uciekać”. „Rozumiem was, bo wiem, czym jest niewola”.
Rzecz jasna z książki Długiego Okonia niczego się nie można dowiedzieć ani o Indianach, ani o człowieku. Powyższa szczegółowa penetracja zawartości była mi niezbędna dla zderzenia jej z inną książką. Jak mawiają okoniowscy Indianie: „Dziwne są zrządzenia Manitou”. I oto późniejsze o pół wieku dzieło Macieja Jarkowca Powrócę jako piorun zrządzeniem Manitou także opowiada o jednym z indiańskich bohaterów mego dzieciństwa.
W 1973 r. twarz moja wielokrotnie płonęła rumieńcem, kiedy odrywałem się od Tecumseha, aby czytać notki prasowe o okupowaniu przez AIM, czyli American Indian Movement, miasteczka Wounded Knee zapisanego w historii jako miejsce rzezi bezbronnych Lakotów. Liderem Indian był wtedy Russell Means, jedna z głównych postaci, którymi zajmuje się Jarkowiec. Powrócę jako piorun jest reportażem ze współczesności przeplatanym wyprawami w przeszłość. Podobnie jak Okoń, Jarkowiec pisze o alkoholizmie Indian. Ale nie sugeruje, iż czerwonoskórzy byli to urodzeni opoje, w których krwi od samego widoku beczułki „wody ognistej” pojawiały się promile. Daje obraz pogłębiony: opisuje nieprzytomnych Indian zalegających pogranicze rezerwatu, w którym obowiązuje prohibicja, i uzupełnia to szkicem historycznym wyjaśniającym, skąd wziął się stereotyp Indianina-pijaka, któremu hołduje Długi Okoń. Podobnie jak on i zarazem inaczej niż on wskazuje na podobieństwa w historii indiańskiej i polskiej. Zamiast banału „Rozumiem was, bo wiem, czym jest niewola”, serwuje cytat z rozmowy z Indianką Jedno Pióro: „Czytałam o Polsce. Zostało wam tylko pięć tysięcy Żydów”. Przypomina też o podziwie Hitlera dla amerykańskiego talentu do eksterminacji Indian. I pointuje: „Jak dotąd słowa holokaust w odniesieniu do rzezi Pierwszych Amerykanów nie wypowiedział żaden znany polityk amerykański”.

Można się od Jarkowca dowiedzieć, jak powstają i czemu służą indiańskie imiona. Od razu się wtedy rozumie, że nazwanie Kosa Czerwonym Sercem to pomysł, który mógł się zrodzić tylko w europejskiej głowie. Jarkowiec mógłby pomóc uczniom, gdyby jego książkę przeczytali, zrozumieć, że podziały między ludźmi odmiennych kultur sięgają samych fundamentów człowieczeństwa. Że, portretując Indianina, nie wystarczy włożyć mu w usta polskich powiedzonek z podmianką bozi na Manitou. Pisze o koszmarze szkół dla indiańskich dzieci w USA, wciąż przemilczanym, choć głośna stała się sprawa takich samych szkół w Kanadzie. Clyde Bellecourt, zmarły w tym roku założyciel AIM, zdążył powiedzieć Jarkowcowi: „Szkoła była w misji katolickiej. Przerażała mnie. […] Jeżeli nie widzieli cię w niedzielę w kościele, w poniedziałek rano kładli cię na ławce, zdejmowali ci spodnie i lali gumowymi wężami. Miałem dziewięć lat. Uciekałem. Zamknęli mnie, zabrali do sądu dla nieletnich i wysłali do szkoły z poprawczakiem Red Wing, 400 mil od domu. Byłem tam pierwszym Indianinem. Na dzień dobry nałożyli mi na głowę koc i bili, złamali nos. Następne szesnaście lat spędziłem w poprawczakach i więzieniach”. Współwięzień podrzucał Bellecourtowi lektury, które go ukształtowały. Był wśród nich spis mów szamana Czarny Łoś mówi, z pamiętnym dla mnie przeciwstawieniem świata Indian opartego na kole ze światem europejskim hołdującym kwadratowi. Jedna z rozmówczyń Jarkowca przeciwstawia kołu inną figurę: „Kiedyś w naszej kulturze wszystko zawierało się w kręgu. Życie, śmierć, rodzina, klan, wszechświat. To wszystko było jednością, w kole. A u białych najważniejsza jest piramida. Hierarchia. Gdy uczysz się białej historii albo patrzysz na dzisiejsze społeczeństwo, zawsze wszystko sprowadza się do królów, królowych i całej reszty pod nimi. Nasz problem polega na tym, że z koła nie da się zrobić piramidy”. Czyli i w Paryżu nie zrobią z owsa łuku, jak powiedzieliby Indianie u Długiego Okonia.
.
Publikacja dzięki uprzejmej zgodzie Magazynu Książki.