Top-szlagiery naszej ery! „Tobacco” Tobiasa Hume’a

Johny i Tobias w jednym stali domu. Johny miał lutnię a Tobias miał violę. Johny spokojny, nie wadził nikomu, Tobias okrutne wyrządzał swawole!

Johny to znany nam już John Dowland, a Tobias to bohater niniejszego odcinka „Top-szlagierów…”, Tobias Hume. Panowie stoczyli w początkach XVII w. pojedynek, w którym niegrzeczny Hume nacierał, wymachując violą da gamba (sam nazywał ją Viola De Gambo i Gambo Violl), a grzeczny Dowland bronił swych pozycji, zasłaniając się lutnią niczym tarczą. Pojedynek odbywał się na szczęście Drogą korespondencyjną. Stawką zmagań był prymat własnego instrumentu wśród uznawanych w ówczesnej Anglii za najlepiej się nadające do solowego użytku.

Zaczął Hume w zbiorze swoich kompozycji z 1605 r. o rozrośniętym do gargantuicznych rozmiarów tytule, z którego musi nam wystarczyć tylko początek: „The First Part of Ayres, French, Pollish and others…” i koniec „…with the Lute, or better with the Viole alone”. Rzucał tą publikacją wyzwanie komu i czemu tylko się dało. Był to pierwszy zbiór pieśni poświęcony violi w czasach, kiedy wszyscy na potęgę publikowali utwory na lutnię. Hume oddawał cesarzowi, co cesarskie, czyli wymieniał na pierwszej stronie swoich mecenasów, ale we wstępie, inaczej niż Dowland i w zasadzie wszyscy współcześni kompozytorzy, nie zwracał się już do żadnego z patronów, ale do „rozumiejącego czytelnika”. Czyniąc niesmaczne aluzje do włoskich wpływów widocznych w kompozycjach Campiona, Farnaby’ego i wielu jeszcze kolegów po strunie, przemawiał do swego czytelnika w te słowa: „Prace moje dalekie są od służalczych imitacji, nie okradam innych z ich wynalazków, nie biorę żadnych włoskich nut do angielskich piosenek ani nie zapełniam swoich tomów kawałkami cudzej twórczości. To są moje własne Fantazje wyrażane przez mój osobisty Geniusz. Jeśli ci się nie podobają, to pokaż mi swoje, Carpere vel noli nostra, vel ede tua ”. Ta łacińska wstawka to druga linijka epigramu Marcjalisa, brzmiącego w przekładzie S. Kołodziejczyka: „Sam wierszy nie wydajesz, a objeżdżasz moje. / Albo moim daj pokój, albo wydaj swoje”. Wstęp kończył się jawną filipiką przeciw modnej lutni: „Odtąd z pomocą godnego instrumentu Gambo Violl łatwo będzie tworzyć muzykę jednako różnorodną i jednako zmyślną, co i na lutni. Tutaj bowiem wnoszę protest: muzyczną trójcę stanowioną przez głos, namiętność i porządek czasowy, Gambo Violl zjednoczy tak samo wdzięcznie, jak ów będący w najpowszechniejszym użyciu instrument”.

Po buńczucznym wstępie następowały zapowiedziane „własne fantazje” w liczbie 117, wśród nich kilka bezczelnych zapożyczeń z Dowlanda – na koniec szarży nie zaszkodzi wszak nadepnąć rywalowi na odcisk. Dowland nie puścił zaczepek płazem i w A Pilgrimes Solace nazwał Hume’a „przybłędą zza mórz”, a to dlatego, że ten był Szkotem (udało się to ustalić z całą pewnością dopiero w 1991 r.!) i nieuleczalnym obieżyświatem.

W 1607 r. „przybłęda” wypuścił kolejny zbiór, Captain Humes Poeticall Musicke, zawierający tym razem melodie i pieśni do wykonywania zespołowego. Chyba popadł wówczas w tarapaty finansowe, bo już nie kąsał na prawo i lewo, a we wstępie zwracał się do samej królowej Anny, jak pisał: ostatniej ostoi jego nadziei, „because my Fortune is out of tune” – „gdyż Fortuna miła mi się rozstroiła”.

Dawno, dawno temu, a może jeszcze z pięć lat wcześniej, opowiadał mi Kuba Meus, jak jego kolega z zespołu „Von Clayton” poszedł zdawać egzamin w szkole muzycznej, w klasie akordeonu. Ponieważ czuł, że nie zda, oprócz akordeonu zabrał ze sobą dwie pałki i próbował oczarować gremium egzaminacyjne nowatorskim użyciem akordeonu jako instrumentu perkusyjnego. Nie zdał, ale został zapamiętany.

Podobnie było, a nawet bywało z Tobiasem Hume’m i jego stosunkiem do violi. W „The First Part of Ayres…”, konkretnie w kompozycji „Harke, Harke!”, wynalazł nie tylko pizzicato, ale też napierdalando własnego instrumentu drzewcem smyczka, co później dopiero zyskało elegancką nazwę techniki col legno. Został zapamiętany – albo, żeby być całkowicie precyzyjnym, przypomniany po wiekach zapomnienia – bardziej z powodu swych ekstrawagancji niż geniuszu. Krytycy w większości podzielają opinię M.C. Boyda, że „źródłem jego oryginalności była raczej ekscentryczność niż prawdziwy talent”. Ekscentryczne są już niektóre tytuły kompozycji Hume’a, np. „Będzie swędzieć, drap mnie wszędzie”, „Moja pani ma rzecz tę malutką”, „Łechtaj, łechtaj” czy „Walnij w sam środek”. I nie tylko one.

Jeszcze jedną bezczelną kradzieżą wynalazku melancholijnego i bez tego Dowlanda było zerżnięcie – ale i rozwinięcie – kolejnego jego pomysłu. Otóż pod koniec swojej The First Booke of Songes Dowland zamieścił kompozycję będącą, jak sam ją nazwał, inuention, czyli wynalazkiem do grania we dwoje na jednej lutni. Ci z Was, którzy czytali odcinek „Top-szlagierów…” poświęcony Dowlandowi, pamiętają może pradawne pytanie red. Mutka o taką kompozycję, która by zachęcała zgromadzonych przy table-booku zakochanych muzykantów do zbliżenia stanowisk. Powinienem był wtedy wskazać mu utwór „My Lord Chamberlaine his Galliard”.

Hume ściągnął pomysł Dowlanda, komponując utwór, „Prince’s Almayne”.

Anastazja Starkowa i Kirył Muchamediarow ułatwili sobie zadanie, grając na gitarze, podczas gdy „Prince’s Almayne” napisany został na wiolę. Dokładnie: na jedną wiolę i dwa smyczki. Hume zalecał, aby w celu poprawnej interpretacji jeden z muzyków, ten większy, brał na kolana drugiego, mniejszego. Dla niektórych jest to zadanie zbyt karkołomne.

Są jednak tacy, którzy dają radę. Może po prostu należy dobrać parę gambistów o odpowiednio zróżnicowanych gabarytach.

Nie sądźmy jednak, że Katarzynie Cichoń i Christophowi Urbanetzowi poszło tak gładko, że ot, poszli na górkę, siedli i zagrali.

Tobias Hume urodził się ok. 1575 r. Nie był profesjonalnym muzykiem, ale był profesjonalnym żołnierzem, dlatego nawet swoje zbiory kompozycji podpisywał jako Kapitan Tobias Hume. W poszukiwaniu żołdu i przygód trafił m. in. na Łotwę i do Rosji. Na pewno służył w szkockich oddziałach wojska zaciężnego w armii szwedzkiej pod Rygą w 1624 r. i w armii duńskiej w 1626 r. W 1629 r. zwrócił się do króla z prośbą o wysłanie wraz ze 120 ludźmi na służbę do „Mickle Bury Land” – być może chodzi o Meklemburgię. W 1632 r. nieznany bliżej Thomas Hume werbował mieszkających w Polsce Szkotów do służby w wojsku księcia Weimaru – niewykluczone, że również był to nasz Tobias, któremu omyłkowo przekręcono imię. Beccus z utworów „Beccus an Hungarian Lord, his Delight” i „The Lord Beccus Almaine” to prawdopodobnie Kasper Bekiesz, którego Hume nie mógł widzieć w akcjach pod Elblągiem i w Rosji, bo był na to za młody. Być może jednak nasłuchał się opowieści o jego świeżym jeszcze bohaterstwie od Polaków. O tym, że i w Polsce bywał, świadczą pośrednio tytuły kompozycji „A Polish Ayre” i „A Polish Villanell”. Do dziś nie wiadomo, czy były dla kapitana Hume’a „polskie” dlatego, że w Polsce je ułożył, czy też zawarł w nich jakieś elementy zasłyszanych u nas ludowych melodii.

Że więcej czasu niż na dworze nasz kapitan spędzał w polu, to słychać w jego kompozycjach. Opiewał typowe dla żołnierzy uroki tego świata, wśród nich tytoń, nowy wynalazek przywieziony ledwie 20 lat wcześniej z Nowego Świata. Pieśń ku chwale jarania, „Tobacco”, znowu dowodzi jego niezależności i odwagi w głoszeniu swoich poglądów. Panujący wówczas w Anglii Jakub I był najzagorzalszym w całej Europie wrogiem jej nowego nałogu, osobiście napisał dzieło wymierzone w palenie, w którym nazywał je „obrzydliwym dla oka, nienawistnym dla nosa, niebezpiecznym dla mózgu, zabójczym dla płuc”.

„Tobacco” to mój ulubiony utwór Hume’a. Również ze względu na koncept zawarty w tekście. Spodobał mi się na tyle, że go przełożyłem. A Wam podsuwam wykonanie nieortodoksyjne, za to takie, które najlepiej oddaje przesłanie Hume’a, przy którym naprawdę chce się sięgnąć po szluga.

Śpiewajmy pieśń na chwałę

tytoniu. Chwalmy tytoń!

Ja tak to pokochałem!

Pokochaj też i ty to.

To do kochanka cię upodobni!

Mam udowodnić?

Miłość grubasa w miesiąc odchudza,

tytoń tak samo.

Miłość nas do zadumy pobudza,

tytoń tak samo.

Miłość przyczyną naszych uniesień,

tytoń tak samo.

Miłość nam chętnie opróżnia kiesę,

tytoń tak samo.

Miłość ma dla rozwagi pogardę,

tytoń tak samo.

Miłość dobiera nam się do gardeł,

tytoń tak samo.

Kompozycją „A Souldier Resolution” Hume udowodnił, że był z wojskowym życiem bardzo dobrze obyty, także uszami. To prawdziwe słuchowisko na violę da gamba, Hume zapisał tutaj w nutach i rytm marszu, i koński galop, i imitację werbli, i sygnały na trąbkach wraz z odpowiadającym im echem. W bliźniaczym „The Souldiers Song” wydaje mi się, że słyszę nawet wrzaski pijanego kaprala.

Niestety, podczas gdy Dowland dotknięty był poczciwą melancholią, Hume okazał się prawdziwym szaleńcem. Z biegiem lat szaleństwo to musiało się coraz bardziej u niego uwidoczniać, skoro znać je nawet po nielicznych zachowanych pismach szkockiego wiarusa. Po zakończeniu wojny szwedzko-polskiej wrócił w 1629 r. do Londynu. Tu złożył podanie o przyjęcie w charakterze „ubogiego brata” do Charterhouse, kartuzji pełniącej rolę przytułku dla kończących w nędzy dżentelmenów i został przyjęty. To szczęście w nieszczęściu zawdzięczał zapewne znajomości z zarządzającym wówczas kartuzją Williamem Herbertem, hrabią Pembroke, któremu w lepszych czasach zadedykował jedną ze swoich galiard.

W 1642 r., stojąc nad grobem, walnął z tego przytułku taką „petycję” do Parlamentu, że mój stary koń jeszcze dziś strzyże uszami, kiedy mu ją czytam na głos. Epistoła ta przetrwała do naszych czasów, gdyż Hume zadbał o jej wydrukowanie, aby nie przepadła jak poprzednie, których, niestety, nie znamy. Trwała Rebelia Irlandzka i sędziwy pomyleniec prosił „ich lordowskie moście” żeby dali mu setkę ludzi z pukawkami, a on zmiecie Irlandczyków z pól bitewnych w trzy miesiące, za co gotów jest ręczyć swoją siwą głową. Tytułując się pułkownikiem, na którego sam się awansował, narzekał, że nie ma się w co ubrać, gdyż wszystkie swe stroje oddał pod zastaw. Przypominając, że przysłużył się wybiciu sześciu lub siedmiu tysięcy Polaków podczas najazdu szwedzkiego (za pomocą machin wojennych, które prawdopodobnie rzeczywiście konstruował), protestował przeciw wyżywieniu w kartuzji gorszemu niż dieta składająca się z mięsa końskiego i chleba na mące ze słomy i kory w obleganej przez Chodkiewicza Parnawie w 1609 r. Skarżąc się, że niedawno głód zmusił go do zbierania w pokrzywach ślimaków na obiad, odgrażał się jednocześnie, że w każdej chwili gotów jest uciec na służbę w wojsku innego króla, co dla Anglii na pewno dobrze się nie skończy. W całości możecie to natchnione pismo przeczytać w książce Jerzego Pietrkiewicza „Zdobycz i wierność”, w przekładzie Jacka Dehnela.

Właśnie treść tej niezwykłej petycji natchnęła polskiego pisarza emigracyjnego do napisania – po angielsku – fikcyjnej biografii Hume’a w latach 1950-tych. W 1952 r. Pietrkiewicz pisał do żony (cytuję za artykułem Katarzyny Cieplińskiej w „Szkicach Humanistycznych” z 2013 r. „Grabież i wierność. O powieści Loot and Loyalty Jerzego Pietrkiewicza”): „Mam świetny pomysł na kolejną powieść: kapitan Tobiasz Hume jako najemnik – ironicznie – ulokowany w XVII-wiecznej Polsce i Rosji. (Nie rozpowiadaj o tym: przesąd!). Tematem opowieści będą grabież i lojalność ukazane z dużą dozą humoru. Dużo jeszcze trzeba obmyślić. Nie myśl, że to jedynie powieść historyczna. Historia będzie tylko tworzyć poetyckie tło (jak wiedźmy w pierwszej powieści). Jeśli chodzi o materiały, będę miał ich tony (łącznie ze zbiorami Biblioteki Dokumentacji Państwowej)”. W 1964 r. poproszony przez Tymona Terleckiego na antenie Radia Wolna Europa, aby, opowiadając o swoich powieściach, podawał ich tytuły po polsku, Pietrkiewicz również mówił o „Grabieży i wierności”. Jacek Dehnel zdecydował się na tytuł „Zdobycz i wierność”, co zresztą uzasadnia w posłowiu do książki, którą, wobec nadzwyczajnie skąpej wiedzy o prawdziwym życiu Tobiasa Hume’a, na pewno warto przeczytać.

A zmuszony na starość do uganiania się za ślimakami wśród pokrzyw, zakochany w żołnierce i muzyce Szkot zmarł w swoim przytułku dla nędzarzy w 1645 r. Został zapamiętany.