Listę lektur obowiązkowych z zakresu polskiej literatury otwierają w pierwszej klasie szkoły średniej „Bogurodzica” (pierwszy zachowany utwór w języku polskim) i „Lament Świętokrzyski”. Sprawdziłem, co mówi się uczniom o tych zabytkach w podręcznikach szkolnych z ostatnich lat i w Internecie. W odniesieniu do „Bogurodzicy” uporczywie powtarza się określenia: „arcydzieło” (często w postaci: pierwszy polski wiersz i od razu arcydzieło!) i „kunsztowne”.
Stworzenie arcydzieła w języku, który dopiero się kształtuje, nie jest możliwe. Dziwi też, że arcydziełem ma być utwór określany jako „trop”, czyli konwencjonalny, retoryczny wstęp poprzedzający w liturgii kościelnej czytanie z Biblii lub inny tekst. Ano zobaczmy: „Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja, / U twego syna gospodzina matko zwolena, Maryja! / Zyszczy nam, spuści nam. / Kyrieleison. // Twego dzieła krzciciela, bożycze, / Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze, / Słysz modlitwę, jąż nosimy, / A dać raczy, jegoż prosimy: / A na świecie zbożny pobyt, / Po żywocie rajski przebyt. / Kyrieleison”.
Dajcie mi miejsce, gdzie mógłbym oprzeć łokieć, a nim kur zaśmieje się trzy razy, napiszę 20 takich.
W pożyczonym od córki podręczniku Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych Dariusz Chemperek, Adam Kalbarczyk i Dariusz Trześniowski (dalej: Chakata) zaczynają podrozdział poświęcony „Kunsztowi artystycznemu” czcigodnego zabytku od słów: „Dogmaty religijne zostały przedstawione jako bardzo misternie skonstruowane antytezy. Zwróćmy uwagę na jedną z nich”. Tu następuje dwukropek i wykres, bez którego skomplikowana i misterna konstrukcja antytezy nie byłaby możliwa do objęcia uczniowskim umysłem. Wykres ten w lewej części przedstawia Bogurodzicę w postaci pomarańczowego kwadratu, w części zaś prawej dziewicę, która w ogóle nie wygląda jak dziewica, ale jako żywo przypomina taki sam pomarańczowy kwadrat. Który kwadrat jest Bogurodzicą, a który dziewicą, dowiadujemy się dzięki podpisaniu ich, przy czym litery „ica” na końcu każdego podpisu zaznaczone są na pomarańczowo. Pomiędzy kwadratami znajduje się obustronnie skierowana strzałka.

Autorzy niezwłocznie wyjaśniają, co wynika z ich wykresu: „Sensy obu słów »odpychają się«, są przeciwstawne. Uczony autor chce przybliżyć ludowi dogmaty wiary, zestawiając sprzeczności, a jednocześnie ukazując podobieństwo brzmień. W tym celu używa rymu głębokiego, półtorazgłoskowego (ica) [skoro już mówimy o tych trudnych sprawach: punkt G rymów głębokich wyznacza akcentowana samogłoska; muszą one wykraczać poza nią, zatem rym półtorazgłoskowy -ica jest głęboki tylko w takim znaczeniu, w jakim wysoki jest człowiek wysoki na półtora metra – JP]. Antyteza o treści teologicznej została zrymowana zapewne po to, by wierni mogli łatwiej zapamiętać dogmaty religijne”.
Rozumiecie? Ponieważ już dwa pierwsze słowa zawierają oczywistą bzdurę (nie można być jednocześnie matką i dziewicą, sensy tych słów nie tyle się odpychają, co wręcz napierdzielają się po łbach), należy nazwać bzdurę antytezą i świadectwem kunsztu „uczonego autora”. Autor ten przewidział, że kiedy Józwa przyjdzie na sumę i zacznie śpiewać, chłopski rozum od razu mu podpowie, że niepodobna aby niewiasta, urodziwszy dziecko, dziewicą pozostawała. Dlatego uczony „zrymował” [nierymujące się wcześniej? – JP] Bogurodzicę i dziewicę, żeby Józwa od razu zobaczył głębokie (na półtorej zgłoski) ich podobieństwo.
Normalnie bierze mnie coś zakończonego na -ica, ale czytam dalej: „Patos i intelektualizm Bogurodzicy wyrażają się nie tylko w ukazaniu Maryi przez dogmaty, lecz także w wielości wołaczy użytych w apostrofach do Matki Boskiej”. Nadążacie? Zdaniem Chakaty „intelektualizm” Bogurodzicy rośnie wprost proporcjonalnie do ilości błogosławionych dziewic na dzień dobry. Andrzej Borowski w starszym podręczniku Wydawnictwa Literackiego twierdzi, że „o wartości artystycznej” dwuzwrotkowej pieśni przesądza jej „forma wersyfikacyjna” mająca postać niedokładnego ambrozjańskiego dymetru jambicznego. „Ośmiosylabowa strofa ambrozjańska – płynie bez oglądania się na niski poziom wody Borowski – rozsypała się, co prawda, w drugiej zwrotce” [dwa razy dłuższej od pierwszej – JP], ale jego zdaniem to już wartości artystycznej „Bogurodzicy” nie ujmuje.
Wszyscy powtarzają za Edą Ostrowską tezę o „dwójkowości” jako ważnej cesze stylu „Bogurodzicy”. Utwór ma DWIE zwrotki, druga jest DWA razy większa od pierwszej, apostrofy zajmują DWIE pierwsze linijki, w drugim wersie są DWA rzeczowniki w wołaczu, w całym utworze są DWA zaimki względne itp. Wprawdzie obszernemu cytatowi z Ostrowskiej towarzyszy w podręczniku pytanie do uczniów: „Jak sądzisz, w jakim stopniu duża częstotliwość form parzystych w Bogurodzicy jest zamierzonym, działaniem artystycznym, a w jakim – dziełem przypadku?”, ale uczniowie już wiedzą, że nic w świętej pieśni narodu polskiego przypadkowe być nie może. Aleksander Wilkoń, którego zdaniem „Bogurodzica tworzy wiersz będący niby romańska katedra całością zbudowaną ze spoiście powiązanych części” (o! mój okap kuchenny zbudowany jest tak samiuśko!), cytuje innego bogurodzicologa, Jerzego Woronczaka. Ten zwraca uwagę, że rymy w pierwszym dwuwierszu „wszystkie zawierają w ostatniej sylabie samogłoskę a, co nie może być przypadkowe”.
Faktycznie, to nie jest przypadkowe. Nie przypadkiem wszystkie przymiotniki i prawie wszystkie rzeczowniki rodzaju żeńskiego w mianowniku (a więc i w średniowiecznym wołaczu) liczby pojedynczej kończą się na –a. Czy ja już mówiłem, że mogę machnąć 20 takich dzieł w godzinę? „Zimna Zośka, gruba Kaśka, niezbędna butelczyna, / takiego syna bernardyna kolęda, sztywna konkubina” – wszystkie rymy kończą się na –a, ćwierć arcydzieła gotowe, o dalszy ciąg pytajcie w dobrych sklepach z dewocjonaliami.
Trzy czwarte „Bogurodzicy” to wata słowna, najczęściej stosowanym zabiegiem literackim jest jeden z najprostszych: powtórzenie. Nie mogąc zaprzeczyć jej prostocie, bogurodzicolodzy zawsze mówią o prostocie „wyrafinowanej”. Wystarczy najbardziej nieoryginalny, jaki być może, rym tautologiczny Maryja-Maryja nazwać „grą epifor” i już można śmiało, bez konieczności uzasadniania, uznawać za szczytowe wykwity poezji ustępy utrzymane w poetyce pitu-pitu i pierdu-pierdu. Szczelecka, podejdź do tablicy, zetrzyj wzór na pozorne odpychanie się bogurodzictwa i dziewictwa i rozrysuj nam na wykresie zależność kunsztowności dzieł reprezentujących oba wymienione gatunki od kwadratu odległości miejsca stworzenia tych dzieł od Baden-Baden jako ośrodka z którego oba nurty się wywodzą. Ja tymczasem zajrzę jeszcze do wypracowania Chakaty.
Autorzy piszą w podręczniku „Oblicza epok” – nigdy dość podkreślania, że aktualnie obowiązującym – następująco: „Ludzie średniowiecza byli przeświadczeni o swojej znikomości, dlatego nie śmieli zwracać się do Boga bezpośrednio” (o Jezu, to jak oni klepali ojczenaszki?). Omawiając archaizmy, twierdzą: „»spuść« – w znaczeniu z »Bogurodzicy« (spuścić jako podarować, zesłać) już nie występuje” (o Jezu, spuść bombę i zabij tę trąbę!). Tylko dla śmiechawy zacytuję notkę z towarzyszącej bogurodzicznemu rozdziałowi rubryki „Wiedzieć więcej”. Chakata pisze tam: „Najstarszy zapis pojedynczych słów pochodzenia słowiańskiego można znaleźć w bizantyjskiej kronice »Priskosa Panitesa« z połowy V w. Są to wyrazy strava (»posiłek, uczta«) i medos (»miód«). Może to dowodzić, że Słowianie zawsze byli gościnni…”. Trzej autorzy podręcznika uznali historyka z V w. Priskosa Panitesa, czyli Priskosa z Panium, za tytuł jego własnej kroniki. Chakata powtarza też błąd internetowych kopiujowklejaczy, sądząc, że u Priskosa występuje słowo strava (gafa nieuków wzięła się stąd, że Marian Plezia w „Pracach Etnologicznych” z 1952 r. zaraz po przywołaniu medos Priskosa przywołał też strava – ale z innego źródła). Wystąpienie tych słów w kronice może dowodzić gościnności Słowian równie dobrze jak tego, że Słowianie poruszali się na gąsienicach a odżywiali się stając w nocy na głowie i pobierając stopami energię prosto z księżyca. Akurat Panites pisze o gościnności Słowian wprost i żeby naprawdę „wiedzieć więcej”, wystarczyło zapoznać się z jego dziełem, odpowiednie fragmenty są przełożone na polski.
Że Zindoktrynowana Platforma Edukacyjna MEN żąda od ucznia „Wyjaśnij, dlaczego Jan Chrzciciel jest pośrednikiem między Chrystusem a ludźmi” – już się nie dziwię. Ale że moja córka uczy się polskiego z katechizmu? Chakata pyta ucznia i prawie że odpowiada za niego pod rozdziałem poświęconym „Lamentowi…”: „Czy artysta ma prawo kreować wizerunek Boga lub osoby uznawanej za świętą niezgodnie z dogmatami teologicznymi? Kiedy? Pod jakim warunkiem?”.
Ma prawo w pierwszy piątek miesiąca pod warunkiem, że jest dobrze napity.
Serwis Wolne Lektury naucza, iż „Lament świętokrzyski” ma „formę poruszającego monologu Matki Boskiej”. Tymczasem forma poruszającego monologu w przyrodzie nie występuje, choć, owszem, występuje w niej i nawet licznie jest reprezentowana forma monologu bez przymiotników. Nawet jeśli serwis Wolne Lektury jest tym monologiem głęboko poruszony, to wiadomo, że w każdej klasie znajdzie się czarna owca, żeby nie powiedzieć baran, której lub którego forma poruszającego monologu nie poruszy nawet na milimetr. Pozwolę sobie w tym miejscu przywołać przykład jednego tylko takiego zakały, ucznia Gałkiewicza, i jego dialog z nauczycielem odbyty już dość dawno.
– Dlaczego w „Lamencie świętokrzyskim” mieszka nieśmiertelne piękno, które nas porusza?
– Ale kiedy mnie wcale nie porusza! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej jak dwie linijki, a i to mnie nie zajmuje. Boże, ratuj, jak to mnie porusza, kiedy mnie nie porusza?
– Ciszej, na Boga! Gałkiewiczowi stawiam pałkę. Gałkiewicz chyba nie zdaje sobie sprawy, co powiedział?
– Ale ja nie mogę zrozumieć! Nie mogę zrozumieć, jak porusza, jeśli nie porusza.
– Jak to nie porusza Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go porusza.
– Ale, słowo honoru, nikogo nie porusza. Jak może poruszać, jeśli nikt nie czyta oprócz nas, którzy jesteśmy w wieku szkolnym, i to tylko dlatego, że nas zmuszają siłą…
– Ciszej, na Boga! To dlatego, że niewielu jest ludzi naprawdę kulturalnych i na wysokości…
– Kiedy kulturalni także nie. Nikt. Nikt. W ogóle nikt.
Andrzej Borowski, człowiek naprawdę kulturalny i na wysokości, przekonywał uczniów o wartości „Lamentu…” na chama, nawet prawa zrozumienia czytanego tekstu im odmówił: „Nie zaczynajmy dyskusji od objaśnień językowych. Najpierw wsłuchajmy się w ten lament cierpiącego macierzyństwa. (…) Proponuję Ci chwilę namysłu nad tą odmianą cierpienia. To nieprawda, że niewiele rozumiesz, że przeszkadzają Ci formy dawno już przestarzałe! Cierpienie zawsze można zrozumieć, jeśli starczy odwagi, jeśli starczy dobrej woli i… ciszy”.
W „Lamencie…” bardzo nieestetycznie wyglądają zgromadzone wokół Wiadomego Krzyża żądne maciory. W każdym omówieniu utworu wyjaśnia się, że trzoda chlewna na Golgocie absolutnie się nie pasła. Natomiast żaden z autorów znanych mi podręczników nie zatrzymuje się nad wypowiedzianą przez Bogurodzicę Dziewicę kwestią: „widzęć niewiernego Żydowina, / iż on bije, męczy mego miłego syna”. Widzęć, Gałkiewicz, że od trzech akapitów trzymasz paluchy podniesione w górę.
– Bo zaraz dzwonek, a ja się chcę pochwalić, co my z Józkiem pod ławką czytamy, kiedy pan psor nawija o tych lamentach.
– Ale czy mowa będzie o utworze ojczystym reprezentującym średniowiecze?
– Mowa! Ale może zacznę od tego, że czy pan psor wie, dlaczego ja się Gałkiewicz nazywam.
– Bo gały wybałuszasz jak święty turecki na kazaniach świętokrzyskich?
– Nie. Gombrowicz nazwał mnie Gałkiewiczem na cześć Jędrzeja Gałki z Dobczyna, autora „Pieśni o Wiklefie”, jak najbardziej średniowiecznej. Pan psor wie, co to za jeden, ten Wiklef? Tylko bez zaglądania do Wikipedii!
– Noo, John Wycliffe… Czternastowieczny duchowny katolicki zwalczany przez Kościół katolicki… Sprzeciwiał się bogactwu Kościoła, niemoralności i żądzy władzy wśród duchownych… Był przeciwny celibatowi… Potrzebny przypis… Zniósł spowiedź!
– Ten sam! I Gałka o nim właśnie napisał. „Pieśń o Wiklefie” tworzy wiersz będący niby gotycka hulajnoga całością zbudowaną z powiązanych sznurkiem elementów jednocześnie odpychających i poruszających. Dwie pierwsze przerzutnie w historii polskiej poezji właśnie tu znajdujemy! Za komuny ten utwór był nawet lekturą, tak jak te lamenty, ale po 89 roku wyleciał, bo Jędrzej tam ostro pojechał czarnym po rajtuzach…
– Tak, Gałka krytykował zeświecczenie kleru…
– Nie zeświecczenie, tylko ześwinienie. Maciory żądne władzy, proszę pana psora. Kłamią na każdym kroku, sami grzeszą na potęgę pod płaszczykiem sutanny, a ludziom mieszają w głowach i wyciągają od nich kasę. Ale Gała daje po garach równo, nie obcyndala się, jak to się mówiło za młodu pana psora, mogę zarapować kawałek? Tylko na ławkę muszę wskoczyć, bo inaczej to nie czuję bluesa. To idzie tak: „Cesarscy popowie / są antykrystowie, / ich moc nie od Krysta, / a od Antykrysta / z cesarskiego lista. / Pierwszy pop Lasota, wziął, / wziął moc od chobota, joł, / Konstantyna smoka, joł / madafaka joł”. Jest moc, nie? Tylko tu są te, no, archaizmy, to ja na szybciku wyjaśnię, że chobot to ogon a smok Konstantyn to cesarz rzymski, który się z kościółkiem za rączkę prowadzał, bo tu mamy krytykę związków państwa z kościołem, bo cesarscy popowie to są w sumie państwowi księża, o to chodzi. A papież to nie jest żaden papież tylko antychryst, bo pierwszy pop Lasota to najważniejszy ksiądz, czyli papież, a wtedy antychrystem był papież Sylwester, bo to nie jest żadne pitu-pitu tylko tekst dla inteligentnych, bo Sylwester to właśnie jakby człowiek lasu, silva rerum, las rzeczy, na pewno pan psor słyszał, czyli można Sylwestra ukryć pod ksywą Lasota, bo Gałka musiał omijać cenzurę, bo on już na studiach miał przesrane u kumpli z roku, bo każdy z nich chciał iść na księdza, żeby się nachapać, a on księży nawoływał do ubóstwa. I szukali haka na niego, i potem biskup go gdzieś tam wysłał, a pod nieobecność zrobili mu wjazd na chatę, zabrali twarde dyski chociaż prawo mówi że powinni tylko skopiować, no i znaleźli tam dzieła Wiklefa i utwory samego Gałki, i wszystko spalili, pieprzeni faszyści, i Gałkę też chcieli spalić, więc zwiał do Głogówka na zamek Bolka V, z którym był skumplowany, i w tym Głogówku w jeden wieczór machnął in lingua vulgari, znaczy się tak jak Petrarka, taki numer, że do dzisiaj mnie porusza! I zachwyca! Bo tutaj nasz Gałczo udoskonalił zasadę dwójkowości tak, że mu wyszły popiątne monorymy, w połowie XV w.!!! A to nie wszystko, bo Gałka układ rymów aaaaa zastosował w strofach mówiących o elementach równorzędnych, a układ aabbb w strofach zawierających elementy zestawione kontrastowo. Mówiąc wprost i językiem zrozumiałym nawet dla pana psora, mamy tu do czynienia z jednością formy i treści. Pamięta pan psor, jak się sensy odpychały w „Bogurodzicy”? No to tutaj czegoś takiego w ogóle nie ma, może Szczelecka panu psorowi narysuje… Jak się nazywały te zespoły, co były idolami w pokoleniu pana psora? Krwawe Ogóry, Siedem Razy Piętnaście?
– Czerwone Gitary i Dwa Plus Jeden.
– No właśnie. No więc ten, myśmy z Józkiem założyli zespół taki bardziej nawiązujący do tradycji, bo myśmy się nazwali Dwa Plus Trzy, na cześć strofy Gałki. Bo my taki inteligentny rap z pogranicza poezji śpiewanej i gotyckiego ambientu chcemy dać ludziom. Tak że w sumie co z tego, że mu wszystkie wiersze spalili, kiedy on im odpowiedział jednym takim, że nas powala na kolana bez konieczności chodzenia do kościoła.
– A widzi Gałkiewicz?! Nie ma to jak szkoła, gdy chodzi o wdrożenie uwielbienia dla wielkich geniuszów!