W Nowej Soli, w Nowej Soli nikt bez sensu nie wypowiadał się

Kameralna sala biblioteki w Nowej Soli pękała w szwach i drżała w posadach w związku z moim tam przybyciem. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania Dyrekcja przyłapała mnie na kradzieży dwóch zakładek do książek w innej sali, gdzie była wystawa prac plastycznych, foldery i zakładki właśnie. Potem Dyrekcja powitała zebranych i poprosiła, żeby nie robić zdjęć, bo ambitny poeta nie tylko kradnie zakładki, ale też nie lubi, kiedy ktoś pstryka nie w porę.

– I bardzo dobrze, mnie też zawsze wkurza to pstrykanie – powiedziała Pani z Fotoaparatem, chowając go do torebki.

Następnie odbyło się spotkanie. Od początku rzucali mi się w oczy Państwo w Pierwszym Rzędzie. Nie tylko dlatego, że siedzieli w pierwszym rzędzie, który jakże często w przykry sposób pozostaje pusty. Ale oni ponadto uśmiechali się, i to nie w taki nieżyczliwy sposób, że to specjalnie siedliśmy w pierwszym rzędzie, żeby się z ciebie śmiać, jak ci nadgryziony salceson wypadnie z kieszeni albo jak pomylisz Hegla z biglem. Uśmiechali się tak jakby z zadowolenia, że tu przyszli i że tak sobie siedzą w pierwszym rzędzie, a w ogóle to jest im dobrze ze sobą. Znam się na uśmiechach jak kania na dżdżu.

Podczas spotkania czytałem wiersze i zadawałem publiczności pytania, dzięki czemu od razu nawiązała się rozmowa, a to zawsze ciekawsze, niż czytanie. Pani, Której Mąż Ma Rzekomo Wszystkie Moje Książki, powiedziała, że długie wiersze wcale nie są gorsze od krótkich, a pod względem długości nawet je przewyższają. Pani z Fotoaparatem ją poparła. Potem rozmowa zeszła na szkołę. Pani Wyraźnie Radykalna opowiedziała z życia wziętą historię, jak to w szkole dostała ocenę niedostateczną, kiedy na pytanie co poeta miał na myśli odpowiedziała: „A skąd ja mam wiedzieć?”. Wypowiedź swą uzupełniła o to, że np. teraz, jak ja czytam wiersz, to skąd ona ma wiedzieć, o czym ja jako dobitny poeta myślę. Może ja myślę właśnie o tym, że chciałbym już skończyć to czytanie i pojechać z Nowej Soli do domu? Zapewniłem ją, że tak właśnie myślę, tzn. wcale tak nie myślę, ale że ma święte prawo sądzić, że myślę tak a nie inaczej. I zrewanżowałem się z życia wziętą historyjką, jak otrzymałem ocenę niedostateczną za interpretację wiersza Konopnickiej „Wolny najmita”, bo wydawało mi się, że Konopacka miała na myśli, że ten wolny najmita jest bardzo szczęśliwy, a nie wiedziałem wtedy jeszcze, że Konopielka po prostu chciała do domu.

Pan Podobny do Trumana Kapoty przez całe spotkanie siedział z taką miną, jakby zaraz miał coś powiedzieć, ale w końcu nie odezwał się ani razu. Pani Siedząca z Boku sprawiała wrażenie, jakby chciała powiedzieć coś w obronie szkoły, ale już na wstępie jej wypowiedzi zacząłem rzucać gromy oczami, tak że zreflektowała się w porę i powiedziała, że szkoła jest bardzo zła, tylko ona miała takiego pecha, że miała fajną nauczycielkę polskiego. Potem próbowałem powiedzieć jeden wiersz z pamięci, bo on mówił o wewnętrznej Wolności, o której akurat się zgadało. I dokładnie w chwili, w której zapomniałem, co było dalej w moim własnym wierszu, Pani w Pierwszym Rzędzie usłużnie podsunęła mi pod nos książkę otwartą na tym właśnie wierszu.

– A jak go pani tak szybko znalazła w takiej grubej książce? – zapytałem, kuląc się z podziwu.

– A bo ja go mam od dawna zaznaczony – odpowiedziała Pani w Pierwszym Rzędzie, podczas gdy Pan w Pierwszym Rzędzie uśmiechał się na potwierdzenie jej słów.

Potem jeszcze sobie pogadaliśmy o tym i owym, omówiłem pokrótce językowy obraz konia w poezji polskiej na przestrzeni pastwiska, co spotkało się z żywym brakiem zainteresowania, a potem podziękowałem za uwagę i dostałem brawa. Myślałem, że biją mi brawo, żeby mi nie było smutno, ale potem dostałem do rąk księgę pamiątkową z wyrwanymi wszystkimi kartkami, żeby wybitny poeta nie mógł ściągać z poprzednich wpisów, tylko napisał coś od siebie. I kiedy tak mozoliłem się z tym wpisem, to w końcu spytałem niegrzecznie „A co państwo tak siedzą i nie idą do domu”, na co Nowosolanie gremialnie odpowiedzieli, że mnie polubili i chcą sobie jeszcze popatrzeć, jak się wpisuję do księgi, a w domach i tak mają zimno i zero szamunku.

– Przy czym mój mąż ma wszystkie pana książki – podkreśliła Pani, Której Mąż Ma Rzekomo Wszystkie Moje Książki.

Nieszczęsne wahadło też?

– Nie wiem. Ale ma wszystkie.

Dyrekcja wygłosiła mowę końcową i powiedziała, że ma dla mnie mały upominek. Już się wystraszyłem, że jak zwykle dostanę bambulec z logo albo ozdobną laurkę kandydacką kandydata na burmistrza Nowej Soli, ale nie! Dostałem piękną, oryginalną zakładkę do książek przygotowaną specjalnie dla mnie przez Panią Graficzkę, Która Też Była Obecna na Sali! A ja właśnie bardzo, bardzo potrzebuję zakładek do książek w pracy pisarskiej! I naprawdę się ucieszyłem i serdecznie podziękowałem Pani Graficzce, Która Też Była Obecna na Sali, a ona albo się potknęła, wstając, albo dygnęła, w każdym razie zrobiła o, tak. Po spotkaniu Pani w Pierwszym Rzędzie podeszła i zamieniliśmy parę słów. I to było może najprzyjemniejsze ze wszystkiego, bo Wy wiecie, że ja nie jestem łasy na pochlebstwa, ale trochę jednak jestem łasy. Nawet często to podkreślam, że bardzo lubię być niepopularnym poetą, bo nie chciałbym się wyróżniać jak Hubert Hurkacz, z którym mój eks pseudo teść wracał niedawno z Ameryki jednym samolotem, bo taki Hubert Hurkacz to nie ma innego wyjścia, jak sprawiać wrażenie, że wywyższa się nad innych, zresztą z samolotu podczas lotu to w ogóle nie ma wyjścia. Ale taka popularność na małą skalę, że raz na 5 lat ktoś mi mówi, że widział na dołku cytat z mojego wierszyka wygryziony na ścianie zębami albo poznał swoją przyszłą żonę na czacie Studni to mi bardzo odpowiada. I teraz Pani w Pierwszym Rzędzie powiedziała, że ma Siostrę, Która Pięknie Rysuje. I pokazała mi kawałek listu od Siostry, Która Pięknie Rysuje, i która w tym właśnie liście ją sportretowała. I sportretowała ją, jak biegnie na pociąg z papierosem w zębach i moją książką pod pachą. Bo to były podobno główne cechy Pani w Pierwszym Rzędzie jakiś czas temu: spóźnianie się, papieros i ja pod pachą. I ja się niebywale wzruszyłem i od razu poprosiłem Panią w Pierwszym Rzędzie, żebyśmy sobie walnęli selfie, ale wtedy Pani z Fotoaparatem powiedziała, że ona nam walnie. A Pani w Pierwszym Rzędzie miała przy sobie książkę z moimi wierszami, z którą zjechała cały świat i nawet trochę zazdrościłem mojej własnej książce, nawet nie tego że była czytana, ale że była w takich egzotycznych krajach, których ja w życiu nie zobaczę. No i potem żeśmy się z Panią w Pierwszym Rzędzie i Panem w Pierwszym Rzędzie bliżej poznali, Pierwszorzędna, Pierwszorzędny, Podsiadło, bardzo mi pierwszorzędnie, i nawet zaczęliśmy się do siebie zwracać po imieniu i kiedy rozstania nadszedł czas, tośmy sobie jeszcze we troje pogadali, stojąc już przy samochodach, i pani, znaczy się Ada Pierwszorzędna powiedziała, że może byśmy skoczyli na kawę, ale odpowiedziałem, że muszę jechać, bo pies został sam na chacie i na pewno chce mu się już siurać, a oni też mają psa, więc ona powiedziała że też w ogóle nie mają ochoty na kawę tylko powiedziała tak, żeby było kulturalnie, więc Pierwszorzędny jeszcze tylko opowiedział pokrótce, jak jego stary w ubiegłym stuleciu organizował w Nowej Soli konkursy poetyckie o Słoną Solniczkę i wtedy sobie przypomniałem, że przecież jako podrostek byłem w Nowej Soli, bo wygrałem Solniczkę Pocieszenia, i jeszcze jak się rozchodziliśmy każdy do swojego samochodu to żeśmy do siebie krzyczeli, jak się nazywają nasze psy, i okazało się, że mój pies to Keks, a ich pies to Wudu albo Józiu, w każdym razie jakoś tak oryginalnie i na –u się kończy.

Ta zakładka wcale nie jest szara, lśni się na złoto, tylko skaner nie podołał.
Pierwszorzędna Ada dawniej…
…i dziś.