Werble Maanamu

Głośnym echem odbiło się poddanie w wątpliwość przez pisiorską dyrekcję ex-Trójki uczciwości pamiętnego notowania listy przebojów Marka Niedźwieckiego, które wygrał Kazik. Jeśli przeszukamy dziś internetową stronę „Gazety Wyborczej”, znajdziemy 56 artykułów w całości poświęconych temu tematowi. Ich tytuły mówią same za siebie: „Kazik i Marek Niedźwiecki na celowniku czekistów”. „Zarzucenie Niedźwieckiemu manipulacji to obrzydliwość”. „Bodnar interweniuje w sprawie Trójki i piosenki Kazika”. „»Murem za Niedźwiedziem«. Protest przed siedzibą Trójki”. „Nocny napad na Listę Przebojów. Kulisy manipulacji szefów Trójki”. „Marek Niedźwiecki pozywa Polskie Radio. Żąda przeprosin za oskarżenia o fałszowanie Listy Przebojów”.

Kiedy rok później Niedźwiecki na paluszkach wycofał pozew przeciw Polskiemu Radiu, z którym zawarł w wiadomej sprawie ugodę niewiadomej treści, GW poświęciła temu jeden artykuł. Ujawnioną tymczasem jego służbową korespondencją („poproszę Fisz Emade na 20 i na 30 Morrissey, bo szkoda żeby wypadł po tygodniu”, „wywaliłem, bo tekst koszmarny” itp.) w ogóle się nie zajęła. Cytowała za to oświadczenie Niedźwieckiego, które towarzyszyło wycofaniu pozwu: „Jestem już w innym miejscu i czasie. Uważam sprawę za zakończoną i nie będę jej więcej komentować”. To przykry zwrot w postawie legendarnego didżeja, który dotychczas chętnie wracał do przeszłości. Jeszcze kiedy składał swój pozew, oświadczenie dla mediów zakończył słowami: „Wciąż jesteśmy RAZEM. To tylko tango…”, czym nawiązał do swego legendarnego gestu z roku 1984. Cenzura miała wówczas próbować zakazać prezentacji w mediach twórczości zespołu Maanam. Nie chodziło o treści zawarte w piosenkach, bo te nie godziły w ustrój, ale o ukaranie zespołu za odmowę występu na bliżej nieokreślonym reżimowym koncercie. Zamiary cenzury spaliły na panewce, bo Niedźwiecki, kiedy mu zakazano grać piosenki Maanamu, puszczał sam instrumentalny wstęp do To tylko tango, a tym samym puszczał też oko do milionów słuchaczy. Słuchacze ci doskonale wiedzieli o co chodzi, podczas gdy cenzura nie wiedziała. Po jakimś czasie uznała się za pokonaną i zniosła zakaz. Tyle legenda.

Jej narodziny przebiegały standardowo. Po upadku komuny śp. Kora i red. Niedźwiecki udzielali wielu wywiadów. W wywiadach tych uporczywie dopytywano ich o kłopoty z cenzurą. I Niedźwiecki pytany, czy cenzura mu w PRL-u dokuczała, sto razy powtórzył: „No właśnie nie bardzo”, a Kora dwieście razy powiedziała: „Kłopotów z cenzurą nie miałam”. Niedźwiecki potrafił uczciwie przyznać, że „Być może wielu początkującym przez te lata artystom te kariery zniszczyliśmy… Może przez nas nie zaistnieli…”. Miał tu na myśli zespoły naprawdę zbuntowane, skazane na garaże i Jarocin, których twórczość sam cenzurował – czego nie ukrywa („Przecież to jest Polskie Radio. Jak to puszczę, to ani wy, ani ja się tu więcej nie pokażemy”). Dopytywany przez Rozczarowanych Dziennikarzy sto razy opowiedział historię werbli z To tylko tango i dwie jeszcze anegdotki: „Puściliśmy np. piosenkę Praktyczny kolor, która mówiła o tym, że wszystko jest szare. To się nie podobało «na górze» i zdjęliśmy ją” oraz „Przyszła wiadomość, że Wałęsa dostał Nobla i nie gramy niczego z Norwegii”. Oblatany w muzyce Niedźwiecki wiedział, że jedna z wokalistek szwedzkiej Abby jest Norweżką, więc „z Krysią Sikorą siedzieliśmy całe godziny, żeby pisać na fiszkach w taśmotece: tego nie gramy”.

Kiedy pamięć wysilała Kora, mówiła, że cenzura dokuczyła Maanamowi „Tylko w kilku przypadkach. Parada nadzwyczaj wielkich słoni powstała po agresji ZSRR na Afganistan i cenzor uznał ją za piosenkę o bratniej pomocy. […] Piosenki Antonow nigdy nie puszczono w radio. Pojawienie się jej zbiegło się z zamachem na papieża. Człowiek, który był w niego zamieszany nazywał się Antonow. Cenzura skojarzyła i zakazała emitowania. […] Innych kłopotów z cenzurą nie mieliśmy. Natomiast próbowano nas zniszczyć, gdy w 1984 otrzymaliśmy haniebną propozycję, na którą powiedzieliśmy nie. Zaproponowano nam bowiem, abyśmy wystąpili w Pałacu Kultury, w Sali Kongresowej na imprezie z okazji zjazdu młodzieży komunistycznej. Miał tam być premier ZSRR Nikołaj Ryżkow. Kiedy odmówiłam, otrzymywałam nieprzyjemne telefony. Usłyszałam, że zostaniemy ukarani nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Wszystkie nasze koncerty odwołano. Nie wolno było o nas mówić i pisać. Dzięki fanom o sprawie zrobiło się głośno. Zaczęto z nami negocjować i po kilku miesiącach zniesiono zakaz, który miał trwać 5 lat”.

Maanam na planie „Wielkiej majówki” 1980 (fot. Jerzy Kośnik / Forum)

Jako ostatni żyjący świadek tamtych czasów pamiętam, że Parada… jak najbardziej była wówczas obecna w eterze. Półtoraminutowy AN-24 Antonow też, aczkolwiek grany był rzadziej, jak każdy z kilku żartów muzycznych umieszczonych na płycie O! (cały tekst utworu to powtórzone wielokrotnie „Fly by LOT Antonow”, Antonow AN-24 to samolot produkcji radzieckiej). Gdyby cenzura chciała zakazać tych piosenek, nie dopuściłaby ich na płytę, to akurat jasne. Ryżkow nie był premierem ZSRR w Omawianym Okresie, został nim rok później. Nie było kilkumiesięcznego zakazu mówienia i pisania o Maanamie, co łatwo sprawdzić w ówczesnej prasie. Nie potrafię też znaleźć w Omawianym Okresie żadnego śladu po mającym się odbyć w Sali Kongresowej zjeździe młodzieży lub innym, dającym się z nim pomylić. Czy cała ta afera nie została czasem zmyślona? Zapragnąłem to ustalić.

W 2007 r. Niedźwiecki powiedział Wyborczej: „Ówczesny szef Trójki Sławek Zieliński przyszedł do mnie i mówi, że jest odgórne polecenie, żeby z listy zdjąć Maanam. […] Ten zakaz trwał krótko, ze trzy tygodnie”. W 2014 r. w rozmowie z Magdaleną Rigamonti posłańcem złych wiadomości był już według Niedźwieckiego kto inny: „Wiktor Legowicz mówi do mnie, że jest zakaz grania Maanamu. Ja na to, że są przecież trzy piosenki na Liście. A on, że muszę tak zrobić, żeby to znikło. I zrobiłem dżingla z samych werbli z To tylko tango. […] Pani cenzorka siedziała u nas w redakcji. Przychodziłem, mówiłem, że będę grał piosenki, ale ją bardziej interesowały Indie, bo niebawem miała z mężem jechać tam na placówkę. To musiał być 1984 r., bo ja właśnie wtedy z Indii wróciłem”. Kora podaje garść konkretów w autobiografii: „Był rok 1984. Pracowaliśmy wtedy z wytwórnią Rogot, która załatwiła nam wakacje w Mrągowie, w hotelu Mrongovia. […] Antoni Roszczuk, jeden z menedżerów Rogot, zadzwonił z pytaniem, czy nie wystąpiłabym na imprezie poświęconej zjazdowi młodzieży komunistycznej w Pałacu Kultury, w Sali Kongresowej. Miał być premier Związku Radzieckiego Nikołaj Ryżkow. Cała wierchuszka komunistyczna na imprezie organizowanej przez Waldemara Świrgonia. […] Powiedziałam, że oczywiście nic z tego. […] Musieliśmy się wyprowadzić z hotelu. Wszystkie nasze fundusze zostały zamrożone. Koncerty odwołane, wywiady radiowe i telewizyjne też. […] Zaczęto z nami pertraktować. Wiadomo było, że ze mną to bez sensu, więc pertraktowano z Markiem [Jackowskim – J. P.], który metodą makiaweliczną jakoś z tej sytuacji wybrnął. Po trzech czy czterech miesiącach zniesiono zakaz. Okazało się, że miał trwać pięć lat”.

Jak widać, z biegiem lat legenda puchnie, trzy tygodnie stają się czterema miesiącami, cztery miesiące pięcioma latami, pięć lat wiecznością. Kora: „Chcieli […] zawiesić grupę do końca życia […]. Zakaz prezentowania Maanamu w radiu przyszedł z góry, ponoć z KC”. Zapamiętane przez Niedźwieckiego trzydzieści sekund werbli staje się we wspomnieniach Kory trzema i pół minutami, „tak długo, jak długo trwał utwór Simple Story”. Jednocześnie Maanam ostrożnie przenosi się z hotelu Mrongovia (otwarty w 1981 r. nad jeziorem Czos uchodził za jeden z najnowocześniejszych w Polsce) do podziemia antykomunistycznego. Śp. Marek Jackowski w 2012 r.: „W nocy baliśmy się wychodzić, bo godzina policyjna, bo patrole ZOMO, bo zatrzymania… […] Bardzo często zatrzymywali nas pijani zomowcy. […] Pamiętam taką scenę, jak z czarnego snu. Zostajemy zatrzymani. Z samochodu wytacza się kompletnie pijany dowódca i wymachuje bronią przed naszymi twarzami. Młodsi rangą musieli go uspokajać, aby nie doszło do jakiegoś tragicznego zdarzenia. Boże, jak wtedy baliśmy się. Pamiętam pytanie jednego z tych młodszych zomowców: «Skąd idziecie we mgle?». [Bo] we mgle było słychać tylko kroki nocnego patrolu i nasze. Słyszeliśmy jak zbliżamy się do siebie. Oni słyszeli nasze kroki, my słyszeliśmy ich. Wiedzieliśmy jedno, jeśli zaczniemy uciekać, to oni wszczęliby pościg i użyli broni. O Boże Ty mój (z ciężkim westchnieniem w głosie)”. Z ciężkim westchnieniem, ale mogę zrozumieć red. Wybranowskiego z portalu wpolityce.pl, że przyjął na wiarę tę historyjkę w ogólnym zarysie. Nie mogę zrozumieć, że uwierzył, iż muzycy Maanamu słyszeli we mgle kroki patrolu, który nadjeżdżał samochodem.

Kora: „Do domu odwozili mnie żołnierze z okolicznych patroli. To było cudowne, móc porozmawiać z nimi, dowiedzieć się, co myślą na temat stanu wojennego”. „Mimo że do mojego domu milicja nigdy nie weszła, to jednak 13 grudnia w Grand Hotelu w Sopocie do mojego pokoju wkroczyło nocą kilku jeźdźców apokalipsy”. I jeszcze o związkach ruskiego samolotu z zamachem na papieża: „Czy ja o tym Antonowie myślałam? Sama nie wiem, może tak?”.

A czy układając przebój Krakowski spleen, Kora myślała może o Jaruzelskim? Mariusz Artur Trudzik stwierdził na łamach kwartalnika naukowego, że „Jaruzelski […] stał na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, którą społeczeństwo nazywało «wroną», więc był on tym samym głównym adresatem Krakowskiego spleenu – «Ptak smętnie siedzi na drzewie, leniwie pióra wygładza»”. Michał Margański audycję „Jak cenzura próbowała zdjąć z Listy utwory Maanamu” zaczął od słów: „Pierwsze lata listy przebojów upływały w mrocznym okresie stanu wojennego. […] Trzeba było dużej wyobraźni i polotu, aby ominąć cenzurę i przekazać to, co chciało się wyrazić. Często wykonywano taniec na linie, ale tancerzy, jak państwo wiedzą, nie brakowało”. Wiemy, redaktorze Margański. Tancerzy było w bród, ino wam się taniec na linie z tańcem na rurze pomylił. Trzeba też wyjaśnić młodszym czytelnikom, że 13 grudnia do Grand Hotelu w Sopocie „jeźdźcy apokalipsy” przyszli nie do Kory po autografy, tylko po Bujaka, który na szczęście zwiał.

W filmie Beats of Freedom zagubiony nad Wisłą reżyser Chris Salewicz przedstawia listę przebojów Niedźwieckiego jako enklawę wolności. Plecie trzy po trzy: „Metafory i symbole stają się sposobem na obejście cenzury. Najlepszy przykład to ciemne okulary Kory…”. Czasem jednak ktoś coś zauważy, np. w 2012 r. Kamil Sipowicz przytomnie podmienił Ryżkowa na Tichonowa, rzeczywistego sowieckiego premiera w Omawianym Okresie. Przy okazji uzupełnił opis wydarzeń okołomrągowskich: „Partia przysyła autobus do Mrągowa. Kora twardo odmawia. Z KC chcą przysłać specjalny śmigłowiec. […] Wściekły sekretarz KC Waldemar Świrgoń ogłasza w telewizji koniec istnienia zespołu Maanam. W ciągu jednej godziny wszystkie rozgłośnie radiowe przestają grać Maanam. Odwołane są wszelkie koncerty. Dziennikarze boją się nawet wymienić tę nazwę”.

Nie pamiętam żadnego takiego wystąpienia Świrgonia, ale przecież nie całą młodość spędziłem przed telewizorem. Pamiętam, że władza nie miała zwyczaju ogłaszać w TV swoich działań cenzorskich; jeśli już były, wolała trzymać je w tajemnicy. Kamil, późniejszy partner Kory i autor jej „auto”-biografii, twierdzi – kiedy go dopytuję – że w swej niezgodzie na występ w Kongresowej Kora była samotna, że nawet matka Marka Jackowskiego wydzwaniała do niej, żeby nie łamała kariery zespołu. Kamil podtrzymuje wersję z przygotowanym helikopterem, obstaje też przy wściekłym Świrgoniu w TV. Pamięta wyraźnie, że Świrgoń zapowiadał przed kamerami, że Maanam nie będzie istniał. I że Jackowski też musiał wystąpić w telewizji, w audycji „połączonej kablem z Komitetem Centralnym”.

Może to ten telewizyjny występ męża miała na myśli Kora, mówiąc o „metodzie makiawelicznej”? O samokrytyce Jackowskiego na małym ekranie informował też w 1986 r. wydawany w Paryżu i zakazany w Polsce Kontakt. Pełen pomyłek artykuł „Zimna fala” podpisany nazwiskiem Jan Siedlecki powtarzał i twórczo przetwarzał plotki o prześladowaniu w Polsce zespołów w rodzaju Maanamu i Perfectu. „Agencja Rogot, która była managerem grupy, podpisała bez wiedzy muzyków kontrakt na koncert za 1 mln złotych z okazji Dni Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Grupa Maanam zerwała koncert oraz współpracę z Rogotem. Informację tę podała prasa podziemna, a w ślad za nią RWE. Jako warunek dalszego istnienia grupy postawiono więc jej leaderowi, Markowi Jackowskiemu, warunek złożenia dla DTV oświadczenia, że taki fakt nie miał miejsca, co Jackowski uczynił. Po upływie trzech lat na łamach prasy muzycznej Jackowski w niedwuznaczny sposób odwołał swoje oświadczenie dla DTV”. Wiarygodności tym rewelacjom nie dodaje fakt, że mówimy o numerze Kontaktu z 1986 r. i od ewentualnego oświadczenia Jackowskiego (którego odwołania nie znalazłem w prasie muzycznej) mogły minąć co najwyżej dwa lata, w żadnym razie trzy. Sam Jackowski chyba nigdy i nigdzie o takim epizodzie nie wspominał.

Dzwonię do Niedźwieckiego. Nie odbiera, nie reaguje na nagraną prośbę o kontakt.

Paweł Sito w Omawianym Okresie był jego współpracownikiem, a sam prowadził już własną listę przebojów w Rozgłośni Harcerskiej. Mówi, że po ogłoszeniu szlabanu na Maanam zastosował na swojej liście chwyt Niedźwieckiego, tylko nikt tego nie pamięta, bo w porównaniu z listą Trójki słuchalność jego audycji była znikoma. Twierdzi, że pracując w ówczesnej Rozgłośni Harcerskiej przygarniętej przez IV program PR, w ogóle nie miał kontaktu z komórką cenzury, natomiast na co dzień miał do czynienia z komórką, którą nazywa Komórką d/s Srania w Gacie ze Strachu przed Partią. Działała ona w gabinecie wicedyrektorki Czwórki, której nazwiska nie pamięta. Pamięta, że „była informacja”, że Maanamu grać nie wolno. „Ale gdzie była ta informacja? Kto ci o niej powiedział?” „Wszyscy mówili!” „A kto powiedział pierwszy?” „Dzwonili z dyrekcji Czwórki, pewnie ta baba…”. Kto i w jaki sposób odwołał zakaz, Paweł też nie pamięta.

W radiowym pokoju Niedźwieckiego, lata 80. W lewym dolnym rogu Niedźwiecki, w prawym  dolnym rogu Zieliński, z tyłu Legowicz (fot. Jolanta Szaciłło)

Wysyłam maile do Legowicza, na którego polecenie Niedźwiecki się powoływał, i jeszcze raz do Niedźwieckiego, żaden nie odpowiada na prośbę o rozmowę.

Trudno dociec, jak było naprawdę, ale można sobie wyobrażać, jak mogło być. Marek Niedźwiecki przyszedł do „Trójki” 5 kwietnia 1982 r., czyli pierwszego dnia wznowienia jej działania po 13 grudnia, tuż po wyrzuceniu z Trójki Jethon, Zembatego, Janczarskiego, Wasowskiego i Fedorowicza. Trwał już ogłoszony przez podziemie bojkot radia i telewizji. Jednak o Jaruzelskim i stanie wojennym Niedźwiecki za dużo wtedy nie myślał, spełniał swoje marzenie o radiowej karierze. Lista przebojów, co normalne, polityką się nie zajmowała, na antenie Niedźwiecki ani nie buntował się przeciw władzy, ani się jej nie podlizywał. Być może łatwo go było nastraszyć, skoro na życzenie „góry” potulnie wyrzucił z listy Praktyczny kolor i nadgorliwie znakował taśmy śpiewającej po angielsku szwedzkiej Abby, o której pewnie nikt poza nim nie wiedział, iż zawiera w swym składzie domieszkę krwi norweskiej.

I mogło być tak, że kiedy Maanam powierzył swoją karierę Antoniemu Roszczukowi, dał mu też prawo do podpisywania w imieniu zespołu umów na koncerty. Pojawienie się, by nie rzec: wtargnięcie Roszczuka w życie zespołu, opisał we wspomnieniach śp. Paweł Markowski, ówczesny perkusista Maanamu: „Podchodzi do naszego stolika wysoki facet o wyglądzie wysokiego dziecka. […]. Zaczyna obiecywać złote góry, wydawanie płyt za granicą czyli w ogólnym rozrachunku – bardzo dużo dla nas sałaty. Z niemałym zdziwieniem dowiedzieliśmy się, że szanowne wydawnictwo fonograficzne Rogot już w nas uwierzyło. Okazało się, że nagrało nasz koncert z Kongresowej. Utrwalony na kasecie, którą później mieliśmy przyjemność trzymać w rękach, miał tytuł Kminek dla dziewczynek, a ja przypuszczam, że kaseta powinna mieć inną nazwę. Powiedzmy Żądza pieniądza. Tak byłoby prościej i sprawiedliwiej. Siedzieliśmy w tym hotelowym barku i patrzyliśmy jeden na drugiego, a po uszach się tłukło niezmiennie: będziemy milionerami”.

Mogło być tak, że Roszczuk zaczął domagać się od organizatorów koncertów ogromnych na ówczesne warunki pieniędzy. „Gazeta Młodych” informowała w 1983 r., że Maanam nie wystąpił w Jarocinie, bo zażądał za występ aż 150 tys. Żeby w ogóle móc działać, Roszczuk musiał dobrze żyć z władzą. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby szczególnie mu zależało na dobrych stosunkach z Waldkiem Świrgoniem z Krasnegostawu, oddelegowanym na odcinek kultury młodzieżowej najmłodszym w historii sekretarzem KC, fanem Budki Suflera i chyba nie tylko. I Roszczuk mógł podpisać umowę na jakiś koncert Maanamu mający w jego mniemaniu ułatwić wejście na radziecki rynek albo po prostu przynieść jednorazowy duży dochód. Załóżmy jeszcze, że nie wziął pod uwagę, że w odróżnieniu od większości słowików późnego PRL-u Kora ma wytyczone jakieś granice przyzwoitości. W cztery lata po aferze z Maanamem niejaka Kayah Szczot, spowiadając się „Magazynowi Muzycznemu” z występu na upadającym festiwalu piosenki radzieckiej, ubolewała w wywiadzie, że Roszczuk sprzedał ją do Zielonej Góry, żeby mogła „pojechać na normalną trasę do ZSRR”. To mógł być powtarzalny schemat działania menadżera.

„Oficjalne nagranie pirackie” czyli wkładka do pierwszej kasety Maanamu wydanej przez Rogot

Kiedy Roszczuk w 2010 r. planował podbój Chin za pomocą disco polo, chlubił się wykorzystywaniem w chińskich realiach doświadczeń specyficznie polskich: „Do cenzury przywykłem, prawie codziennie chodziłem na ul. Mysią (tam mieścił się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk). Artyści, którymi się opiekowałem, dawali Polakom mnóstwo zabawy i wzruszeń. A my z tego żyliśmy. Takie były realia. Przytłaczająca większość popularnych w PRL-u artystów chętnie w tym funkcjonowała, choć dzisiaj opowiadają bajki o rzekomym męczeństwie”. Jako prezes China Central Europe Business Forum Roszczuk chwali się na stronie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców sprzedaniem w Chinach 60 mln płyt zespołu Bayer Full.

Dzwonię do prezesa Roszczuka. Rozmawia chętnie, ale miga się od konkretnej odpowiedzi na pytanie o okoliczności zerwania współpracy z Maanamem, zasłania się koniecznością poszanowania dobrego imienia zmarłych. Twierdzi, że w mrągowskim hotelu miał miejsce „wybryk towarzyski”, trochę chuligański, „z którego się zrobiła afera polityczna”. Poza Jackowskimi w wybryku tym swój udział miała „znana osoba, która też już nie żyje od dawna”.

„Ja im zrobiłem wczasy dwutygodniowe w hotelu. Że pili wódę, to normalne, ale dostali garść haszyszu od autorytetu moralnego. To był bardzo znany artysta, taki autorytet moralny, który sam nigdy nie wystąpił przeciwko władzy, bo jeździł do Niemiec. I to poszło za daleko w pyskówce, natomiast ja to potraktowałem jako wybryk chuligański i odkręciłem tę sprawę. Byłem tym wkurwiony, ale nie obraziłem się na nikogo, bo przedsiębiorcy się nie obrażają”. Ponadto Roszczuk wyjaśnia, że koncert w Kongresowej, po którym nie znalazłem żadnego śladu, odbył się, choć bez udziału Maanamu. Twierdzi, że jako „impreza zamknięta” przeznaczona dla przebywającej w Warszawie delegacji młodzieży z ZSRR, mógł nie być anonsowany w prasie. Maanam miał tam zaśpiewać tylko dwie piosenki, zresztą z playbacku. „Mnie to interesowało, bo przygotowywałem radykalne wejście zespołu na teren Związku Radzieckiego, żeby zarabiać miliony dolarów. Wie pan, ja byłem właścicielem Maanamu. Nie byłem menadżerem takim jak dzisiejsi, którzy latają po kokainę i załatwiają dziwki muzykom. Oni ode mnie wymagali, żeby zarabiać pieniądze, i to duże, przy czym Maanam to nie był zespół, który się nadawał do kariery w Stanach Zjednoczonych. A Związek Radziecki to był ogromny kraj, grało się stadiony; chodziło o pieniądze, a mieszanie do tego polityki jest nadużyciem”. Ostatecznie Maanam w Kongresowej zastąpiło, zdaniem Roszczuka, 2+1. „Wiem to od ówczesnego menadżera 2+1, nieżyjącego Janka Szewczyka, który żartem dziękował, że zwolniłem mu miejsce”.

Maanam w Niemczech 1985

Sprawa występu Jackowskiego przed kamerami telewizji wyglądała według Roszczuka następująco. Afera mrągowska miała miejsce kilkanaście tygodni przed wydaniem przez RCA niemieckiej płyty Maanamu. Zbliżała się data jej premiery i władza postawiła zespołowi swoje warunki. „Powiedzieli tak: w przeddzień premiery płyty ja i Marek Jackowski wystąpimy przed dziennikiem w telewizji polskiej i złożymy oświadczenie. I następnego dnia zespół będzie już mógł polecieć na premierę płyty, bo wtedy właśnie mieli być we Frankfurcie nad Menem. Paszporty były gotowe, owizowane, ale w depozycie służb. I tutaj się zaczęła komedia dopiero. Bo do mojego biura po południu przyjechała ekipa z telewizji i ja od razu powiedziałem, że powiem co trzeba, tylko nie wiem, co mam mówić. A redaktor z telewizji powiedział: my też nie wiemy, ma być dobrze. Koło trzeciej, czwartej po południu została nagrana pierwsza wersja i ten redaktor pojechał do KC z kasetą beta. Wrócił po godzinie i mówi: niedobrze, nie są zadowoleni. I było kilka podejść do tego, na końcu troszeczkę się wzmocniliśmy produktami ze Szkocji i wypowiedź była taka: nieprawdą jest jakoby że, ale nie wiadomo co. Absolutna komedia. Marek coś tam powiedział, ale nie o sobie, tylko o dupie Maryny, ja mniej więcej w tym samym stylu jako jego menadżer i producent, i ostatnia wersja tego się spodobała. Była jakaś 22, może 22.30, przyjechali i mówią: no, jest klepnięte. Ja o siódmej rano poleciałem do Frankfurtu, oni koło południa, bo takie były rezerwacje, i potem znajomi mi mówili, że to dopiero była zagadka, ponieważ w telewizji przed dziennikiem występuje dwóch idiotów i coś mówi, ale nikt nie wie o co chodzi”.

Tow. Świrgoń w Dzienniku Telewizyjnym 1985

Zapewnia, że w jego biurze Świrgonia nie było, ale nie wyklucza, że pamiętnego wieczoru została przed dziennikiem wyemitowana osobna wypowiedź sekretarza. Wielokrotnie powtarza, że ze Świrgoniem nie miał bezpośredniego kontaktu, bo dla niego to były „za wysokie progi”. Nawet szukał przez znajomych „dojścia” do Świrgonia, który jednak nie był zbliżeniem zainteresowany. Ale nazywa też Świrgonia „kompletnym idiotą”, bo „z normalnym człowiekiem dałoby się wyjaśnić sprawę”. Obśmiewa zakaz koncertów Maanamu, ponieważ zespół oraz cała ekipa techniczna do obsługi koncertów pozostawali w trybie wakacyjnym i tak czy owak nie planowali koncertów, m. in. dlatego w Kongresowej mieli zagrać z playbacku.

Z rozmowy telefonicznej z Bogdanem Kowalewskim, gitarzystą Maanamu obecnym na wczasach w Mrongovii, wynika, że niczego ciekawego nie wie, nie pamięta i jest z tego bardzo zadowolony.

Nie znajdując w prasie ogólnopolskiej tamtych dni żadnych śladów afery, w desperacji zaczynam wertować prasę lokalną. Wbrew oczekiwaniom, tutaj wynajduję więcej ciekawostek niż w gazetach centralnych. Kieleckie „Echo Dnia” 26 lipca 1984 zamieściło notkę: „Wydawnictwo Fonograficzne Rogot odwołuje koncert zespołu Maanam zaplanowany na 12.VIII.84 r. w kieleckim Amfiteatrze na Kadzielni z powodu czasowej niedyspozycji zespołu. […] «Estrada» zwraca pieniądze za zakupione bilety”. Czy mogło być tak, że kłótnia nie dotyczyła koncertu w Kongresowej, ale koncertu na Kadzielni, np. w ramach odbywającego się tam co roku Harcerskiego Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej? Raczej nie. W 1984 r. festiwal harcerzy odbył się w ostatnim tygodniu lipca, a koncert Maanamu zaplanowany był dopiero na 12 sierpnia.

Roszczuk bagatelizuje sprawę odwołanego koncertu na Kadzielni. Nie pamięta dat, w ogóle nie kojarzy tego odwołania z aferą, sugeruje, że mógł to być jeden z wielu koncertów odwołanych z powodu rzeczywistej choroby kogoś z muzyków. Nie zauważa, że kielecki koncert nie pasuje do jego twierdzenia o wielkich wakacjach Maanamu.

Z prasy olsztyńskiej dowiaduję się, że 25 lipca, kiedy Maanam albo bawił się jeszcze w Mrongovii, albo niedawno został z niej wyrzucony, mazurskie bezdroża przemierzał mikrobusik z samym Jaruzelskim na pokładzie. Towarzysz generał premier pierwszy sekretarz postanowił udać się z niezapowiedzianą wizytą do harcerzy. „Mikrobus wiozący Wojciecha Jaruzelskiego i towarzyszące mu osoby: sekretarza KC PZPR – Waldemara Świrgonia oraz ministra ds. młodzieży Andrzeja Ornata, kieruje się z Orzysza na leśną drogę. […] Nie opodal, następne skupisko, tym razem niebieskich namiotów. Tu przed kilkoma dniami rozbili je pionierzy z NRD. […] I sekretarz KC PZPR przekazuje gratulacje z racji fenomenalnych rekordów ustanawianych przez sportowców NRD, tak jak ostatnio rekordu świata w oszczepie – 104,80 m uzyskanego przez Uwe Hohna”. W Wilkasach Jaruzelski cudownie nawiedza „przebywającą w naszym kraju […] 160-osobową grupę młodzieży kubańskiej. […] I sekretarz KC PZPR wypytuje młodych Kubańczyków […], czemu zawdzięczać należy tak znakomite wyniki kubańskich sportowców”. A więc jest Świrgoń i jest zagraniczna młodzież komunistyczna. Czy czasem Roszczuk nie wybrał miejsca wakacyjnego wypoczynku dla Maanamu celowo? Wilkasy leżą ledwie 40 km od Mrągowa. Czy nie mogło być marzeniem Świrgonia, żeby Kora zaśpiewała dla Jaruzela i harcerzy? Nie musiałaby śpiewać przy ognisku z gitarą, bo w Omawianym Okresie w Wilkasach miało bazę Międzynarodowe Centrum Studenckie i były tam warunki do zagrania prawdziwego koncertu. Jednak sala centrum studenckiego w Wilkasach to nie Kongresowa w Warszawie, o której uporczywie mówiła Kora.

Kiedy wracam do lektury prasy centralnej i przelatuję oczami także jej najmniej ciekawe strony, czyli pierwsze, okazuje się, że w Omawianym Okresie Tichonow rzeczywiście był w Polsce! 21 lipca, w przededniu 40 rocznicy powstania Polski ludowej, w sejmie odbyło się uroczyste posiedzenie, sławne ogłoszeniem jaruzelskiej ustawy amnestyjnej. „Sprawozdawcy parlamentarni PAP relacjonują: Dochodzi dwunasta. Sala obrad i galerie sejmowe – wypełnione. Obecni są Wojciech Jaruzelski i Henryk Jabłoński […]. Dziennikarze dostrzegli tam m. in.: […] Bogdana Suchodolskiego, Władysława Markiewicza i Zdzisława Kaczmarka, Piotra Zarembę, Zofię Solarzową i aktorkę Emilię Krakowską. Są tam również członkowie różnych delegacji zagranicznych z bratnich krajów socjalistycznych przebywających w Polsce w dniach 40-lecia […]: ZSRR – z członkiem Biura Politycznego KC KPZR, przewodniczącym Rady Ministrów ZSRR Nikołajem Tichonowem…”. A 22 lipca po zwyczajowym złożeniu wieńców przy grobie nieznanego żołnierza Jaruzelski przyjął „I sekretarza Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowego Leninowskiego Komunistycznego Związku Młodzieży Wiktora Miszyna przebywającego w Polsce na czele delegacji Komsomołu, biorącej udział w III Dniach Przyjaźni Młodzieży PRL i ZSRR”. A zatem były dni przyjaźni i byli w tych dniach w Warszawie i sowiecki premier, i delegacja komsomolców! Paradoksalnie, pomyłka z Ryżkowem uprawdopodabnia wersję Kory. Gdyby poniewczasie zmyśliła koncert zaplanowany w Sali Kongresowej, sprytnie wykorzystując Dni Przyjaźni Młodzieży oraz fakt pobytu w Warszawie prezesa rady ministrów ZSRR, musiałaby zauważyć, że nazywał się Tichonow. Mogło natomiast być tak, że wydzwaniający do niej Roszczuk zapowiadał obecność na sali sowieckiego premiera bez podawania jego nazwiska, a Kora, żeby uwiarygodnić swoją wersję, sprawdziła to nazwisko dopiero po latach i nie dość uważnie.

Jak to z legendami bywa, wszystkie interesujące mnie wydarzenia miały miejsce „dawno temu”, dokładne daty trudno ustalić. Nagrania listy przebojów z Omawianego Okresu nie zachowały się, są tylko zapisane kolejne notowania. W internecie można znaleźć nagranie audycji dopiero z 20 października, na liście są wtedy dwa numery Maanamu i zagrane są „normalnie”. Nawiasem mówiąc, na zakończenie Niedźwiecki mówi, że wybiera się w daleką podróż, żegna słuchaczy aż na 6 tygodni i puszcza kawałek melodii brzmiącej z indyjska, a w wiadomościach po audycji odczytany jest komunikat PAP o uprowadzeniu ks. Popiełuszki. Całkiem sporo można wyczytać z dyskusji „Jak to było z werblami Maanamu- rekonstrukcja” na internetowym forum prawdziwych maniaków listy przebojów, którzy pamiętają lub mają zapisane, kto kiedy listę przebojów prowadził. W 2020 r. maniacy zgodnie typują, że pierwszą audycją z werblami mogła być ta z 4 sierpnia. „marcinparys11” napisał: „Kwestia notowania z 28 lipca – pierwszego stereofonicznego (to prezent dla słuchaczy z okazji 40-lecia Polski Ludowej) i głowy nie dam, ale na pewno piosenkę odtworzono. […] Dopiero 29 września zorientowałem się, że coś tu nie gra, bo zespołu Maanam nie odtwarzają. Werble były charakterystyczne […]. Tydzień później zdziwiłem się, bo piosenkę Simple story normalnie odtworzono”.

Kora i Marek Niedźwiecki 2002 (fot. Michał Kołyga/Reporter/East News)

Dzwonię do Sławomira Zielińskiego, w Omawianym Okresie wicedyrektora Trójki. Nie może mi powiedzieć, jak było, bo podczas afery z Maanamem był w Anglii. Ujmująco uprzejmy, jest gotów odnaleźć i pokazać mi stary paszport na dowód, że było to w sierpniu. Oczywiście ani Zieliński, ani żaden z moich rozmówców nie pamięta, w jaki sposób odwołano zakaz, który nie wiadomo jak ogłoszono. Mógł on trwać najdłużej od pierwszej audycji sierpniowej do ostatniej wrześniowej, czyli w żadnym razie nie trwał dłużej niż dwa miesiące, a najprawdopodobniej trwał ze trzy tygodnie, tak jak to zapamiętał Niedźwiecki.

Roszczuk mówi o geście Niedźwieckiego: „Majstersztyk. Za takie rzeczy się płaci miliardy dolarów agencjom pi-arowskim”. Paweł Sito uważa gest za „epokowy” i nie może zrozumieć, że nie mogę zrozumieć, na czym jego wielkość polegała. Tłumaczę mu, że od trzydziestu paru lat nie potrafię się doszukać logiki w postępowaniu radiowej wierchuszki, która miała zakazać puszczania Maanamu, a potem słyszała, że Maanam jest puszczany w kawałkach i nic jej to nie wadziło. Że to się nie trzyma kupy. Skoro za werble nikogo nie spotkała kara, to za piosenkę w całości chyba też by nie spotkała? Paweł próbuje wejść w skórę „lepszej części dyrekcji” i dywaguje, że może z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że nagłe zniknięcie z list wszystkich utworów Maanamu zbytnio rzuci się w oczy i uszy słuchaczy. Może rzeczywiście Świrgoń-nieŚwirgoń i radiowi dyrektorzy szybko byli gotowi wycofać się ze swojego zakazu, ale wstydzili się to ogłosić.

         Zatem mogło być tak, że Roszczuk, czując się właścicielem zespołu, obiecał organizatorom koncertu dla komsomolców występ Maanamu, może już podpisał za zespół umowę. Mimo odmowy Kory wysłał do Mrągowa autobus, a przy okazji doszło między nimi do pyskówek telefonicznych. Upór Kory mógł też urazić dumę tow. Świrgonia z Krasnegostawu, który w napadzie szału mógł zadzwonić do kilku szefów głównych programów radia, że Maanam ma zniknąć z anteny i już. Redakcji gazet i lokalnych rozgłośni radiowych nie obdzwaniał, ale jego zakaz mógł pocztą pantoflową dotrzeć i tam, chociaż raczej myślę, że wątpię. Cenzura, ta prawdziwa, która zajmowała się m. in. dopuszczaniem utworów Maanamu na płyty, w tej sprawie w ogóle nie maczała palców. Mogła w niej za to brać udział wewnętrzna cenzura radiowa, uosabiana przez urzędasów na redakcyjnych stołkach. Zakaz przekazywany był podwładnym zapewne „po koleżeńsku”, przede wszystkim po cichu. Specyfika listy przebojów, której nie wziął pod uwagę wściekły Świrgoń, postawiła Niedźwieckiego w trudnej sytuacji. W żadnym razie nie chciał zadzierać z władzą, ale nie mógł też po prostu wyrzucić Maanamu z listy, więc wybrał rozwiązanie – może nawet uzgodnione z Legowiczem lub Zielińskim – które wydało mu się najbezpieczniejsze i najmniej dla niego kłopotliwe. Mogło tak być.

Kłótnia Kory i Roszczuka musiała spowodować zerwanie współpracy Rogot-Maanam, czego konsekwencją było pewnie odwołanie koncertu na Kadzielni, może też jakichś innych. Do Niemiec ex-przyjaciele musieli jeszcze się wybrać, bo niedotrzymanie kontraktu z RCA groziło obu stronom jeszcze większym nieszczęściem, także finansowym. Formalna umowa łączyła firmę z zespołem jeszcze ponad dwa lata. Kiedy w grudniu 1986 r. Roman Rogowiecki recenzował w „Non Stopie” składankową kasetę Maanamu wydaną przez Rogot, sugerował, że „zespół rozstaje się z wytwórnią i ta próbuje zarobić na nim ostatnie pieniądze”. Mini recenzję zakończył słowami: „To, co najbardziej ujmuje mnie w tym wydawnictwie, to cena – tylko 500 zł. Panie Morszczuk, dotrzymałem słowa, prawda?”. Kiedy przypominam tę recenzję Rogowieckiemu i zgaduję, że „pan Morszczuk” to Roszczuk, potwierdza. W ogóle bardzo dobrze wspomina Roszczuka z tamtych czasów. Ale co mu obiecał, nie pamięta. Na pewno nie było to nic sensacyjnego ani tym bardziej niegodnego, żebym sobie  nie myślał.

Cieszę się, że legenda o zakazie nałożonym na Maanam, jakkolwiek rozdęta nad miarę, znalazła potwierdzenie w rzeczywistości. Wszystko wskazuje na to, że Kamil Sipowicz ma rację, kiedy twierdzi, że Kora była osamotniona w swoim buncie przeciw graniu dla Tichonowa i komsomolców. Słabe wsparcie w trudnych chwilach znalazła jedynie u „autorytetu moralnego”. Według wszelkiego prawdopodobieństwa był to – choć nikt nie zechciał mi tego oficjalnie potwierdzić – Wacław Kisielewski z duetu Marek i Vacek, który odwiedził muzyków w Mrągowie, dając przy okazji upust swemu nałogowi hazardowemu. Telewizyjne wystąpienie Marka Jackowskiego mogło mieć miejsce i rzeczywiście mogło zawierać tylko jakieś ogólniki, które nie zwróciły większej uwagi niezorientowanych w temacie widzów i nikomu poza bezpośrednio zaangażowanymi nie zapadły w pamięć. Resztę Kora i Niedźwiecki sobie dośpiewali, ale może było im wolno? Może legenda rodzi się przede wszystkim z potrzeby legendy?

Jac Po
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z plików cookie, abyśmy mogli zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o plikach cookie są przechowywane w Twojej przeglądarce i wykonują takie funkcje, jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje strony internetowej są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.