Podczas rozprawy sądowej Wasyla Stusa “bronił” przed sowieckim sądem, de facto przyczyniając się do skazującego wyroku, ten sam Wiktor Medwedczuk (“kum Putina”), o którym ostatnio było głośno, kiedy Ukraińcy wymienili go na kilkudziesięciu obrońców Azowa.
Jedyny zachowany list Wasyla Stusa do żony z okresu pierwszego uwięzienia zaczyna się słowami: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Ciebie, mamę i Dmytryczka widzę niemal codziennie. I wszystkich kocham. Kochana moja, przygotowałem dla Ciebie prezenty – niedrogie, ale ze szczerego serca: prawie 200 wierszy i prawie 100 przekładów”. Był czerwiec 1972 r., od aresztowania Stusa minęło pięć miesięcy, 150 dni. Nietrudno wyliczyć, że daje to średnio dwa utwory dziennie. Ich zbiorowi nadał potem autor znamienny tytuł: Czas twórczości.
Już pierwsze napisane w więzieniu wiersze często zaczynają się tak, jakby stworzył je poeta w ramach pobytu na jakimś lukratywnym stypendium. „Co za błogość – oderwać się radośnie / od siebie niczym łódź od brzegu…”. „Oto jest: błogosławieństwo samotności…”. „Balzaku, zazdrość mi…”. „Jak to dobrze…”. To samo powtarza się w listach. Kolejny zachowany pochodzi już z obozu pracy. Wyrok opiewał na pięć lat: „Myślę, że te lata okażą się pożyteczne – i dla mojego rozwoju, i dla nauki, i dla twórczości. […] Wszystko u mnie w porządku. Zdrowie niczego sobie, robota wcale nie będzie ciężka (szycie rękawic), czas na samokształcenie też się znajdzie. Jedyny minus – mam mało książek” (wolno mu było mieć najwyżej pięć). „Bardzo żałuję i wstyd mi, że mi tu daleko lepiej niż Wam tam, a Wy pewnie sądzicie błędnie, że jest na odwrót”.
Żył poezją do tego stopnia, że świat literatury przysłaniał mu więzienne realia, w trzystu wierszach z 1972 r. niemal nie ma ich śladu. W listach dopytywał żonę, jakie książki leżą w księgarniach. Domagał się przepisywania nowinek z prasy literackiej. Sam przepisywał własne wiersze, co ocaliło większość z nich. Prosił o poezje ulubionego Rilkego do przełożenia na ukraiński. „Ponieważ niebawem będę Ci wysyłał Elegie rzymskie Goethego (jest ich aż 20, to gdzieś ponad 450 wersów opartych na heksametrze i pentametrze), proszę, abyście mi przysłały, Ty albo Mychasia, wzorce metryki antycznej. Powiedzmy: heksametr, pentametr, dystych elegijny, itd., itp”.
„Mychasia”, czyli Mychałyna Kociubyńska, bez ociągania wysłała poecie list z zamówionymi wzorcami metrum. Ciągi graficznych symboli ars i tez wzbudziły jednak podejrzenia cenzora i list został skonfiskowany. Uparta Kociubyńska napisała kolejny. Tym razem na marginesie zwróciła się bezpośrednio do osób kontrolujących korespondencję z prośbą o przepuszczenie listu, dając przy okazji odpowiednim służbom skrócony wykład z metryki poetyckiej. Prośba podziałała i Stus dostał potrzebne mu do pracy ściągawki.
4 września minie 38 lat od śmierci poety. Ponieważ pracuję nad przekładem “Czasu twórczości”, gdańskie Wolne Słowo wezwało mnie na rozmowę w tej sprawie. Odbędzie się ona właśnie w poniedziałek, 4 września, pod nieco mylącym tytułem “Wasyl Stus żyje”. Obok mnie przesłuchiwany przez Annę Łazar będzie też Marcin Gaczkowski. To będzie o 17.00, a jak się już nagadamy, to o 19.00 wyświetlą film fabularny “Zakazany”. Ja nie zostanę na projekcji, bo już go oglądałem, ale tym bardziej zapraszam Was, bo film jest dobry, a odtwórca roli Stusa genialny. Ma też być obecny w Gdańsku reżyser filmu, Roman Browko. Jakbyście byli, to możecie go spytać, czy scena ściskania za jaja w łaźni ma swoje uzasadnienie w dokumentach, czy jest wymysłem scenarzysty. Bo od dawna jestem ciekawy.