Z życia odkurzaczy

Ponieważ Was lubię, będę tu czasem zdradzał sekrety pisarskiej alkowy od kulis kuchni.

Na pewno nie wiecie, że supertajnym prototypem rodziny Zelmerów występującej w moich felietonach z cyklu „A mój syn” była rodzinka Tomka Różyckiego, poety, mojego przyjaciela. Poniżej pierwszy tekst, w którym Zelmerowie się pojawili, a 230-stronicowy pdf z amójsynowymi felietonami wraz z całym moim archiwum literackim leży na półce dostępnej za pośrednictwem patronite.pl.

Na zdjęciu: płynący parostatkiem w piękny rejs bez Krzysztofa Krawczyka Jac Po i Tom Roo sprzed lat stu.

Z życia wzięte

Kierunek wkładania worka w rodzinie odkurzaczy Meteor

napis na worku do odkurzacza.

Podczas napełniania wodą zawsze trzymaj czajnik w pozycji poziomej

– „Instrukcja obsługi czajnik bezprzewodowy”.

A mój syn jest już na tyle dużym odkurzaczem, że uznałem, że można zacząć go przygotowywać do dorosłego życia.

– Synu – powiedziałem – jest sobota, może byśmy gdzieś wyskoczyli i trochę sobie poodkurzali?

– Nie chce mi się. Zresztą i tak mam zapchaną rurę.

– To ci się przetka. Poza tym przed niedzielą wszyscy odkurzają, nie bądźmy gorsi.

– W porządku. Ale poodkurzajmy w mieszkaniu, bo jedno kółko też mam zablokowane i nigdzie się nie ruszę.

Żeby nam się przyjemniej odkurzało, zadzwoniłem do Zelmerów i zaprosiłem ich.

– Słuchajcie, planujemy małe odkurzanko, może wpadniecie?

– Dwa razy nie musisz nam mówić – brzmiała rezolutna i natychmiastowa odpowiedź. Cenię Zelmerów za ten brak zbędnych wahań. Po godzinie już odkurzaliśmy, aż się kurzyło. Odkurzyliśmy wszystkie pokoje, kuchnię i przedpokój, zostały nam tylko toaleta i łazienka, kiedy Zelmerowa powiedziała:

– Wybaczcie, ale ja już nie mogę więcej odkurzać.

– Co się stało? – zaniepokoiłem się.

– Mi już nie wchodzi po prostu.

– Może masz pełny worek? Albo zgoła źle założony?

– A może zmienić ci końcówkę ssącą, kochanie? – zatroskał się Zelmer.

– Nie nie, to nie to. Jesteście bardzo mili, ale po prostu wskoczę na pawlacz i sobie poleżę.

I poszła, a my odkurzaliśmy dalej. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęła dziesiąta. Uświadomiłem to sobie, kiedy rozległ się dzwonek. W drzwiach stał oczywiście czajnik z dołu. Ponieważ był bezprzewodowy, nachodził mnie, kiedy chciał.

– Panie, pan znowu odkurza po nocach i spać nie daje. A ja z samego rana muszę być na podstawce i gotować wodę na kawę.

– Najmocniej przepraszam. Może pan sobie z nami coś z nami odkurzy na zgodę?

Zmieszał się trochę i odpowiedział:

– Nie, dziękuję, wolę nie mieszać.

– To może panu nalać? – zaofiarował się Zelmer.

– O, to już prędzej – czajnik przestąpił wreszcie próg, a Zelmer bez zbędnych ceregieli zaczął mu nalewać. Nalewał, nalewał i nic.

– Nalałem panu już?

– Jeszcze nie. Mi ciężko nalać, bo zawsze przy nalewaniu jestem poziomo, taki przykaz.

Kiedy zajęci byli nalewaniem, odkurzyłem wszystko, co jeszcze było do odkurzenia. Potem powiedziałem:

– To wy sobie tu nalewajcie, a ja skoczę jeszcze poodkurzać do sklepu.

Co było dalej, nie bardzo pamiętam. Wiem za to, że w niedzielę rano właściciel czajnika pieklił się, że ma zalane całe mieszkanie, za to nasz właściciel nie mógł się nacieszyć, jak ma czysto. Słyszałem, jak powiedział:

– Te Meteory co całkiem porządna rodzina odkurzaczy.